„Żal umierać w taki deszcz… Prawda? Mnie wszystko jedno.”
Nawet matury aż tak nie przeżywała, jak tego dnia.
Stresowała się. Piekielnie.
Co prawda trenowali intensywnie od ostatniej potyczki w lodowym sektorze, ale ciągle czuła, że to nie jest to. Widziała za każdym razem inne błędy, które powielała podczas innych treningów. Albo zła garda, albo nieprawidłowy rzut, albo beznadziejny styl. Albo najgorzej, jak tylko się da: ze wszystkimi tymi błędami jednocześnie.
A podczas walki nie można sobie pozwolić na takie pierdoły. Inaczej zapłaci za to głową. Zresztą, nie tylko ona…
Yumi od godziny leżała w pościelonym łóżku, cały czas patrząc bez celu w sufit. Próbowała odgonić wszystkie złe myśli, ale nie dawała rady. One były bardziej silne, zanim przeprowadziła się do Francji. Chciała analizować swoje taktyki oraz przeredagować w głowie nowe sposoby. Zamiast tego? Następne błędy się pojawiały…
Stukała opuszkami palców prawej dłoni w ciemnoszarą pościel, uparcie obserwując sufit. Francję już dawno temu spowiła noc, która była wyjątkowo spokojna. Żadnego deszczu, burzy, ani wyjącego w stare okna kamienicy wiatru. Dziewczyna wolałaby, żeby było na odwrót. Żeby wszystkie emocje, które się coraz mocniej kłębiły, uciekły w matkę naturę. Ona zrobiłaby z nich dużo lepszy pożytek. A Yumi? Mogłaby spokojnie zasnąć.
Wtem zadzwonił dzwonek do drzwi. Spojrzała w lewo. Zmarszczyła brwi
– Kto to może być… – szepnęła samej sobie. Na dworze nadal było ciemno. Wzięła telefon do ręki i włączyła wyświetlacz. Zegar wskazywał 3:45. Rodzice nie planowali żadnej wizyty prosto z Japonii. Współlokatorki już dawno nie ma, więc drugi pokój stał pusty.
Otworzyła drzwi. W progu stał jej najlepszy przyjaciel, Ulrich. Chciała się uśmiechnąć, ale zmęczenie i zaskoczenie blokowało taką możliwość. Stała w miejscu, jak zaklęta. Mimo, że bardzo chciała przytulić go na przywitanie.
– Też nie możesz zasnąć?
– Jutro się zacznie.
– Mogę iść za ciebie.
– Wykluczone.
– Ale chcę.
– Nie obchodzi…
Nie dokończył. Poczuł delikatne usta swojej koleżanki na swoich wargach. Po raz drugi, trzeci i czwarty. Mógł też i po raz piąty. To ona zainicjowała pocałunek. Bardzo tego potrzebowała…
Jednak odepchnął ją. Spojrzał jeszcze raz prosto w niebieskie oczy.
– Nie mogę.
Po tych dwóch krótkich słowach wyszedł z mieszkania. Przeszedł się jeszcze wokół dawnej szkoły i wrócił do pokoju. Zasnął na maksymalnie dwie godziny.
Znowu w tym najchłodniejszym sektorze.
Nie przepadał za tym miejscem. Mimo, że zimę traktował z przymrużeniem oka, to unikał wędrówek do Lyoko, jeśli aktywowana wieża była właśnie tutaj. Ironia? Teraz też wszystkie wieżyczki są bezpieczne. Najgroźniejszy dla ludzkości wirus został pokonany w chwili swojego największego triumfu. Zaliczył bolesny upadek, z którego prawdopodobnie nigdy nie powstanie.
A on tutaj dalej stoi. Czekał. Minutę, dwie… dziesięć.
„Czy to jest jakiś żart… Ile można się spóźniać. ”
– Hola, co tu się wyprawia?
Odwrócił się. Jednak nie odpuścił. Dumnie szedł, mając swój wielki miecz na lewym ramieniu. Za Williamem ciągnął się czarny dym, z każdym kolejnym krokiem. Wredny uśmieszek utrzymywał się na niemalże białej buzi. Kiedy tylko był piętnaście kroków przed chłopakiem, przemówił jeszcze raz:
– Ulrich, naprawdę postanowiłeś się zabawić w obrońcę uciśnionych?
– Raczej w patroszenie skurwysynów – wycedził przez zęby. Uśmiech zniknął z twarzy Dunbara. Minęły dwie sekundy, a zastąpiła go agresja, którą nawet było widać w oczach. Szarych, z piorunami w środku.
– Póki tu jestem, to nikogo nie wypatroszysz – zasyczał, podchodząc trzy kroki bliżej. Ulrich nadal był bardzo spokojny. Normalnie już dawno by rzucił się do ataku. Wiedział jednak, że nie może sobie pozwolić na taki błąd. To była bardzo ważna misja. Druga runda. Miał walczyć jak najdłużej, aby Jeremie zdołał wydobyć jak najwięcej mocnych, jak i słabych stron przeciwnika. Jeśli takowe istnieją…
– To wyzwanie? – zapytał ironicznie samuraj, podchodząc dwa kroki bliżej. Przeciwnik nadal milczał. Skupił swój wzrok na dwóch katanach. Następnie zsunął swój miecz, a ostrze celował w brodę wojownika. Wiatr delikatnie rozwiewał jego czarne włosy w różne strony.
– Dobrze. Stawaj do walki.
Podeszli bliżej środka sektora. Wokół nich wystąpił wielki, ciemny okrąg, wytworzony przez Dunbara. Ulrich z początku nie wiedział, czy to jest swojego rodzaju pułapka, z której długo się nie wydostanie, czy też nie. Udawał brak zaskoczenia. Zgodził się na warunki swojego przeciwnika. Choćby się paliło pół Francji – póki stał na nogach, z punktami życia – tak miał walczyć. Do ostatniego punkcika.
Za polem aktualnej walki uderzył piorun. Błysk ujawnił się na skraju lewej strony.
„Zaczynajmy… Graj muzyko, graj.”
– Supersprint!
Pierwszy zaatakował. Od razu skontrowany. Nie próżnował jednak. Wyprowadził jeszcze dwa szybsze między żebra. Niewiele brakowało, a już jego przeciwnik zamieniał się w przezroczyste kafelki. Dunbar nie należał jednak do żółtodziobów. Sprawnie skontrował obie szable. Zaczął powoli on znikać. Wtapiał się w czarny okrąg. Założył czarną maskę…
… I zniknął.
Teleportował się tuż za plecy Ulricha. Schylił głowę przed wielkim ostrzem. Następnie odskoczył kilka metrów do przodu. Wyciągnął drugi miecz i rzucił się po raz drugi. Poszło trochę lepiej, mimo niezbyt odpowiedzialnego ruchu, na jaki się zdecydował. Adrenalina buzowała coraz bardziej. Serce rwało się do krwawej jatki, a determinacja nie odpuszczała ani przez sekundę. Zaletą Sterna była mobilność oraz szybkie wyprowadzanie ciosów. Dodatkowe ćwiczenia sportowe opłaciły się, a zakres ruchów był dużo lepszy, w porównaniu do pierwszego starcia.
Pomimo ciężkiego sprzętu, jaki został dany Williamowi, to wszystkie ataki kontrował. Dźwięk uderzającej o siebie stali był coraz głośniejszy, nawet od oddechów walczących. Wywijał swoim mieczem jak szmacianą lalką – jakby nic nie ważył. Samuraj wykonał piruet, chcąc wytrącić broń oponenta z dłoni. Potem jeszcze jeden… dwa…
Nie pomagało to. Jedynie leciały iskry z potyczki. A katany zaczęły tracić swoją doskonałą ostrość sprzed wirtualizacji…
– Machasz tą bronią jak cepem… – kpił sobie przeciwnik.
Ulrich zmarszczył brwi. Przebiegł za chłopaka, po czym wyprowadził pięć kolejnych ciosów. Jeden był skuteczny: zostawił biały ślad na prawej łopatce. Reszta wycelowała w pancerz i była bezcelowa. Wojownik odczuł jednak stal na skórze. Jęknął z bólu, ale broń miał cały czas przy sobie. Czuł, że teraz jest na słabszej pozycji. Kilka takich zacięć i gra była zakończona. Nie skończy się to dobrze. Traktowano go jako najmocniejszego walczącego w zwarciu. A jeśli zostanie pokonany…
… To co będzie świadczyć o jego wierze?
Zdecydował się na najbardziej brudny ruch w całej swojej cyfrowej karierze.
Wyciągnął z kieszeni grube ziarna piachu, po czym rzucił je prosto w jego oczy.
Ulrich stracił jedną katanę, która wypadła poza okrąg. Czasowo był zatrzymany.
William miał chwilę na regenerację, chociaż jego broń stawała się bardzo tępa.
– Zaszlachtuję go… – wycedził przez zęby do samego siebie chłopak, gdy tylko pozbył się ostatniego ziarenka z lewego oka. Obraz był lekko rozmazany, ale był w stanie jeszcze walczyć, mając tylko część swojego ekwipunku.
Wstał lekko chwiejnym krokiem. Zauważył, że jego przeciwnik klęczał na prawym kolanie, a miecz był wbity w ziemię, przez który przepływały nieregularne, czerwone linie prosto do rękojeści. Zorientował się, że to jego szansa, aby wyjść z tego starcia bez szwanku.
Uderzył piorun po raz drugi.
Dunbar już stał, ciągle bez siły. Zlewało mu się podłoże sektora z ciemnym okręgiem, który sam stworzył. Czuł, że ten pojedynek się kończy, niekoniecznie dobrze dla niego. Ale dla przeciwnika też nie. Została mu ostatnia deska ratunku…
Pędził jak strzała. Celowo nie aktywował żadnej umiejętności, żeby tylko nie wystraszyć swojej ofiary. Słuch miał lepszy od wzroku. Katanę trzymał ostrzem do przodu. Jeszcze tylko kilka metrów… centymetrów…
Po czym wbił swoją broń prosto w serce wroga. Jednak nie zniknął. Nadal stali, patrząc sobie w oczy. Zarówno Stern, jak i Dunbar byli zaskoczeni. Ranny kiwał się coraz mocniej, ale nie odpuszczał. Chwycił lewą dłonią za rękojeść miecza, aby jeszcze bardziej wbić go w siebie. Nadal byli w Lyoko, ale twarze mieli bliżej siebie. Młodszy wojownik nie wiedział, co ma teraz zrobić. Uparcie trzymał swoją katanę.
Piorun uderzył po raz trzeci.
Chłopaków odrzuciło od siebie. Samuraj poczuł mocne uderzenie w ziemię. To właśnie ono sprawiło, że walka została zakończona. Powoli rozpadał się na miliony pikseli. Kątem oka zauważył, co się działo z Williamem. Widział to także Jeremie, który dużo chłodniej analizował całe zjawisko.
On przeżył. Mimo otrzymania ostatecznego ciosu w swoje serce z kamienia. Transformował się w ciemny dym, ale tego już jego przeciwnik nie zauważył. Obudził się on dopiero w fabryce, na piętrze ze skanerami.
Autorka: Azize