„Poślij strzałę do gwiazd i wzleć, by wykraść ich blask”
Po ostatnim pojedynku czuła, jakby widziała tam siebie.
Wtedy, kiedy ona tam spadała w dół, bez żadnego krzyku.
Obojętność, żałość, świadomość kolejnej porażki.
To przecież mogła być ona – ale zamilkła, patrząc w ekran.
Wyjątkowo debatowali do późnej godziny. Jeremie uparcie pokazywał ryzykowne zachowania pozostałych, jakich się dopuścili w ostatnich pojedynkach. Wypomniał chojrackie podejście Ulricha, a także naiwność Yumi względem Williama. Starał się to tłumaczyć tak delikatnie, jak był w stanie – ale nie było to takie proste.
Tym razem różowowłosa dziewczyna nie odzywała się. Dokładnie analizowała słowa swojego przyjaciela pod kątem technicznym. On nigdy nie był w Lyoko. Nie wie, jak to jest, kiedy atakuje się siedem krabów, gonią cztery szerszenie, a na sam koniec unikasz ataków zxanafikowanego kolegi ze szkoły…
… Pewnie nigdy tego nie zrozumie.
Nie zrozumie, że to była kiedyś jej codzienność.
Tak samo nie zrozumie, jak tam wróci.
– Ja pójdę. – powiedziała krótko i pewnie Aelita, przerywając kłótnię Ulricha z Jeremim. Wszyscy spojrzeli na nią, wyraźnie zaskoczeni. Ona pozostała nieugięta, nic nie powiedziała więcej. Czekała na reakcję Jeremiego.
– Nie zgadzam się.
– Dlaczego?
– To niebezpieczne!
– Jak każda misja w Lyoko!
– Aelita… proszę…
– Pójdę tam, choćbym miała zostać tam na zawsze…
Nie żałowała tych słów. Już dawno temu miała to powiedzieć i wrócić w końcu do Lyoko. Za każdym razem, jak jedynie siedziała obok pozostałych, przyglądała się walce swoich przyjaciół, to czuła się… źle.
Jakby to była właśnie jej wina, że narażają swoje życie tylko po to, aby dowiedzieć się czegoś więcej o Xanie. Ona sama też nie dużo wiedziała: wszystko jej powiedzieli przez superkomputer. Aelita uświadomiła sobie, jak bardzo jest wdzięczna tym, dzięki którym jest ponownie na świecie. Dzięki swoim strażnikom – Wojownikom Lyoko.
Nadszedł teraz czas, aby rozliczyć się z przeszłością.
Czy na stałe? Tego nie wiedziała. Ale nie mogła już dłużej czekać.
Za długo była w cieniu pozostałych.
– TRANSFER. SKAN. WIRTUALIZACJA –
Nie minęło kilka sekund, a dziewczyna już znalazła się na terenie sektora pustynnego. Pamiętała go bardzo dobrze – właśnie wtedy odkryła, kto jest wiatrem w jej skrzydłach. Najcięższe walki miały miejsce tutaj, a przynajmniej według niej.
Było za cicho…
Aelita spokojnie spacerowała po terenie, cały czas mając oczy dookoła głowy. Znała już takie sztuczki w wykonaniu Xany. Kilka lat temu jeszcze dałaby się na taką nabrać. Ale nie tym razem. Wiedziała, że prędzej czy później, coś się pojawi niedaleko wojowniczki.
Nagle laser przeleciał obok lewego ucha. Momentalnie odwróciła się i zobaczyła jego. Siedział na głowie jednej z trzech tarantuli. Pewnie jedna z nich strzeliła, aby zwrócić uwagę na zbliżającego się przeciwnika.
„Sprytnie Xana, bardzo sprytnie.”
– Miło cię widzieć, Aelito – przywitał się William z uśmiechem, a następnie zszedł ze swojego pojazdu. Położył miecz na prawe ramię i ruszył do ataku. Różowowłosa od razu przystąpiła do działania. Wytoczyła dwie kule energii. Obie zniszczyły tarantule.
Następnie odskoczyła przed mieczem Dunbara. Ten postanowił zagrać inaczej. Wiedział, że nie dosięgnie swojego celu, choćby bardzo się przy tym starał. Zagrał bardzo brudną kartą, ale za to najbardziej skuteczną. Jego władca będzie dumny.
Zaczął machać mieczem w stronę wojowniczki.
Ona? Unikała każdego pocisku.
Im mocniejszy zamach, tym większy zasięg.
Ona? Była o krok, aby dać się trafić.
William nie próżnował. Aelita tym bardziej.
– Wróć do nas! Wróć do nas! – ktoś zaczął mówić do dziewczyny.
Rozejrzała się, ale nikogo nie zauważyła. O włos uciekła od kolejnego ataku przeciwnika. Zaczęła puszczać pola energii, jednak wszystkie rozcinał ogromny, stalowy miecz. Jeden nawet ochroniła rękojeść z wizerunkiem Xany.
– Wróć do nas! Wróć do nas! – wtórował głos.
Nie mogło to się przesłyszeć Aelicie. Nic nie mówił Dunbar, on tylko atakował, jak zaprogramowany robot na jedyne działanie. Do tego ten głos był damski… jednocześnie ciepły, ale też przerażający. Jakby też został opętany przez coś złego.
– Wróć do nas! Wróć do nas!
Słowa dekoncentrowały dziewczynę w walce. Jednego ataku miecza nie uniknęła. Pędzący biały pocisk uderzył ją w lewe ramię, lekko odepchnęło do tyłu, a ona upadła na plecy. Na pewno straciła dużo punktów. Jeszcze jeden taki atak i William będzie mógł dopisać sobie kolejną wygraną potyczkę do swoich statystyk.
– Wróć do nas! Wróć do nas!
Dziewczyna spojrzała na wieżę. To z niej wydobywał się krzyk.
Wieża. Wrócić do niej. Tam jest bezpiecznie.
Zaczęła biec za głosem. Prosto do środka. Tam nic jej nie będzie.
Wypuściła falę pięciu pól energii prosto na Williama. Dwa trafiły i unieruchomiły go czasowo różową powłoką. Nie uszło do uwadze potworom tego sektora. Pustynię wypełnił krzyk manty, bardzo charakterystyczny dla całego cyfrowego świata. Niedaleko niej piach zaczął wirować, utrudniając tym samym widoczność wojownikom.
Następnie rozległy się laserowe strzały. Po lewej były karaluchy, po prawej krążąca na niebie manta. Mimowolnie, strzeliła w stronę podniebnego potwora, a ona sama włączyła swoje skrzydła i wzbiła się w górę.
Im wyżej leciała, tym widok sektora był coraz słabszy.
Jednak nie było to potrzebne, aby usłyszeć krzyk Dunbara.
Powoli zbliżała się do lądowania pod wieżą.
Stalowy miecz leciał prosto, aby przeszyć jej głowę.
Aelita wbiegła do wieży – miejsca, które było jej ostoją spokoju przez prawie półtora roku. Jej domem i miejscem na kontakt z Jeremim. Zalała ją fala sentymentalizmu. Przypomniała sobie pierwsze spotkanie na ziemi. To dziwne uczucie, którym był chłód…
… Dziwne było to, że sama teraz czuła oddech Williama na karku, szczególnie wystające ostrze miecza, które wbiło się w wejście do wieży. Nagle broń zniknęła, a do środka wszedł wściekły chłopak. Oczy mu pulsowały na czerwono, ukazując zamiast źrenic Xany.
– To koniec. Stąd nie uciekniesz.
Wpadła w pułapkę. To nie była pierwotna wieża.
Nie miała jak uciec. Xana miał ją w garści.
Mimo tego, nie uwierzyła. Skoczyła w otchłań.
Tylko zamiast czerni, zaczęła widzieć biel.
Aelita zamknęła oczy. Po raz pierwszy w wieży.
Niepewnie otworzyła po chwili oczy. Wokół niej nikogo nie było. Tylko białe chmury. Żadnego piasku, pędzących laserów w jej stronę, opętanego przez Xanę przeciwnika, krzyczącej i krążącej po niebie manty. Żadnej wieży, w której miała być bezpieczna. Tylko ona oraz dziwne chmury, na której właśnie leżała.
Delikatnie się podniosła i wstała. Rozejrzała się dookoła dla pewności, jednak ciągle było to samo. Czy ona właśnie umarła? Skrzydeł żadnych nie miała na plecach. Nad głową też nic nie miała, żadnej aureoli nie wyczuła. Czuła się coraz dziwniej.
– Córeczko… – usłyszała męski szept. Dziewczynie rozszerzyły się źrenice. Zaczęła podążać ślepo za tym słowem. Nie wiedziała, czy gdziekolwiek wokół niej są jakieś dziury. Poznała ten głos bardzo szybko. Takich rzeczy się nie zapomina, nawet w podeszłym wieku.
To był tatuś. Jej tatuś, ukochany Franz Hopper.
Najwspanialszy człowiek na świecie.
Tak bardzo za nim tęskniła. Chciała go zobaczyć.
Przytulić, zawisnąć na jego szyi, jak kiedyś.
Ale nie zdążyła. Jedynie powiedział jej proste słowa, trzymając mocno za ręce, zanim wróciła:
– Pokonacie go. Wierzę w ciebie. Kocham Cię, córeczko…
Kiedy Bóg zamknął drzwi, ja po prostu upadłam na ziemię. Otworzył za to jedne więcej.
Autorka: Azize