Wirujący narkotyk

Na ulice już dawno zawitały egipskie ciemności. Na autostradzie drogę oświetlają potężne lampy, drogowskazy oraz przejeżdżające samochody. Nie wszędzie jest tak samo sztuczne światło.

Skręca w uliczkę, gdzie nie trudno o jakikolwiek wypadek. Pomimo tego jedzie bardzo spokojnie. Zdaje sobie sprawę, że w każdej chwili może już być po wszystkim. Ale nadal próbuje.

Zatrzymuje się w ślepym zaułku. Gasi samochód, a następnie zabiera kluczyki ze stacyjki i odpina pas. Chciała wyjść zapalić ostatniego papierosa, jednak coś ją zablokowało. Może własne sumienie?

Krzyżuje nogi na kierownicy, a głowę opiera na szybie. Demaskuje jej miejsce jedynie jedna, drobna lampa. Ale czy to teraz ważne?

~*~

Słoneczny dzień. Wyjeżdżamy na nieznaną nam wieś. Nie wiem, co wymyśliłeś, ale sama myśl wzięcia porządnego oddechu poza zakorkowanym miastem mnie uspokoiła. Kiedyś trzeba.

Zatrzymujemy się na łące. Słońce walczy z chmurami o dominację na niebie. Jest ciepło, chociaż był to początek marca.

Ja w czarnej spódniczce, białych trampkach, bluzce i dżinsowej kurtce. Na głowie czerwona bandana.

Ty w bladozielonej kurtce, granatowej bluzie i też w czarnych spodniach oraz adidasach.

Razem spacerujemy dookoła, trzymając się za ręce. Gdy wracamy, włączasz muzykę w radiu. Tańczymy, jakbyśmy byli na najbardziej szalonym weselu znajomych.

Popołudnie.

Lekko zmęczony siadasz na masce samochodu, a głowę opierasz na szybie. Siadam obok ciebie po turecku. Spoglądasz zamyślony w niebo, na którym chmury tworzą coraz to nowe i coraz bardziej zaskakujące kształty. Próbuję znaleźć tę, którą właśnie obserwujesz.

– Nad czym tak myślisz?

Cisza. Jedynie słychać gdzieniegdzie ćwierkające ptaki.

– Żeby ten dzień nigdy się skończył.

Zdecydowanie tak. Nie możemy tu zostać? Przecież tu jest wszystko, czego potrzebujemy. Spokój.

Słońce powoli chowa się w dół, a do błękitnego nieba dołącza kolor różowy oraz żółty. Ty oblewasz samochód maskę jakiś płynem. Pamiętam jedynie, że ładnie pachniał.

Po chwili tworzy się piana, a bańki fruwają po kolorowym niebie. Biorę trochę piany z maski i dmucham przed siebie. Spoglądasz na mnie, a następnie podchodzisz. Unosisz delikatnie twarz do góry, a swoje czoło stykasz z moim. Czas zatrzymuje się właśnie w tej chwili, specjalnie dla nas. Nic nie mówimy.

Po prostu na siebie patrzymy, uśmiechnięci. Twoje niebieskie, zabawnie ułożone oczy w kontakcie z moimi zielonymi, wręcz trawiastymi oczami. Nic innego nie było nam wtedy potrzebne, żeby się po prostu zrozumieć.

Zrywa się delikatny wiatr. Dookoła nas wirują dmuchawce, tworząc najróżniejsze akrobacje. Dotykasz mojej prawej dłoni swoją, ale jej nie czuję. Kątem oka patrzę w dół. Zatem stało się właśnie dziś.

Powoli zielona kurtka stapia się razem z dmuchawcami i znika. Tak samo reszta.

Nadal na siebie patrzymy. Nie trwa to jednak długo.

~*~

Policja wyciąga ją z samochodu i zaciąga do radiowozu. Na dworze leje deszcz, przemieszany z błyskawicami. Makijaż rozmazany, a długie, brązowe włosy stają się splątanymi niedbale lokami. Opiera twarz o szybę, nieswojego samochodu. Patrzy w górę.

Zauważa jedną gwiazdę – wyróżnia się czymś, co tylko ona rozumie w pełni.

Kładzie dłoń wysoko na szybie. Na jej środku pojawia się czerwona, migająca lampka. Gwiazda jej odpowiada czerwonym strumieniem. Uśmiecha się. Miała rację.

Spuszcza wzrok na ziemię. Widzi policjanta, który nic nie rozumie z zachowania. Nie musi.

Autorka: Azize

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments