Płonące imperium Dionizosa

– Dobrze. Moi drodzy, pięć minut przerwy!

            Muzyka zostaje wyłączona. Część uczniów z amatorskiego teatru siada po turecku na scenie, a co po niektórzy idą do swoich plecaków napić się odrobiny wody. Jeden dzwoni do kogoś i żywiołowo rozmawia przez telefon.

            Nauczyciel liceum spogląda jeszcze przez chwilę na swoich podopiecznych i wychodzi na zewnątrz. Przekręca klucz w zamku, żeby nikt się nie pojawił z osób nieproszonych.

            Musi teraz pobyć sam.

            Drążącą dłonią wyciąga papierosa z lewej kieszeni swojego białego fartucha. Zauważa kolejne plamy na swoim rękawie. Pomimo wielokrotnego prania, nadal one pozostały. Nie jest mu z tym źle. Jest artystą – musi się chociaż odrobinę ubrudzić.

            Próbuje odpalić jedną zapałkę. Drugą. Trzecią. Dopiero czwarta mu ustępuje i zapala papierosa. Zaciąga się po raz pierwszy. Po raz pierwszy jednak czuje inny zapach.

            Jakby płonął jakiś wartościowy papier. Lub fragment „Mona Lisy”, czy „Macierzyństwa”.

            – Jak mam pomóc matce naturze? – zastanawia się nauczyciel, po czym zaciąga się po raz kolejny. Z popiołu zaczynają spadać monety, które po kolei stykają się z betonem.

            Gdy słyszy dźwięk, od razu spogląda pod swoje nogi. Na prawym bucie widzi czerwoną i białą plamę.

 – Nie szkodzi. Wypastuję i będzie dobrze. – powiedział na głos do samego siebie. Następnie schyla się, żeby podnieść pieniądze. Kiedy ma je w zasięgu dłoni, one nagle znikają. Jakby w ogóle nie istniały.

Chardin rozgląda się dookoła, jednak nic nie widzi. Zaciąga się po raz drugi.

Znowu słyszy brzdęk monet na ziemi. Leżą tym razem na trawie.

Podchodzi dzielnie, schyla się – sytuacja się powtarza. Pieniędzy nie ma na trawie, ani na betonie, gdzie stał przed chwilą.

Skołowany całą sytuacją wyrzuca nieco ponad połowę papierosa na ziemię. Żarzący się popiół rozdeptuje lewym – o dziwo czystym – butem. Wtem czuje pod nim jakiś metal. Podnosi nogę, spogląda na podeszwę. Po raz kolejny nie ma nic.

Dlaczego to robisz?

Enigmatyczny i zarazem niezwykle melodyczny kobiecy głos wyostrza wszystkie zmysły nauczyciela. Obraca się dwa razy dookoła siebie, jednak niczego konkretnego nie zauważa.

Jestem obok ciebie.

– Jak możesz być koło mnie, przepiękna niewiasto, skoro nie widzę ciebie? – pyta Gustav, patrząc uparcie w niebo. Czuł w głębi swojej duszy, że to z tego miejsca wydobywa się przepiękne słowa.

Zaufaj mi.

Wtem w oddali zauważa niesamowitą postać. Chodzący ideał. Najpiękniejsza kobieta na ziemi, jaką sobie mógł tylko wymarzyć. Długie, brązowe włosy miała upięte w majestatycznego koka. Miała bardzo drobną budowę ciała, jednak proporcje miała zachowane z dokładnością do co jednego milimetra. Na głowie widzi zielony wieniec z winorośli.

Gdy pojawiła się obok niego, spojrzał, że wieniec jest suchy. Winogron prawie nie było, a liście walczyły przed upadkiem z jej szlachetnej głowy. W dłoniach trzyma krzyczącą maskę. Nie jest jednak ona kompletna. Z każdą kolejną sekundą upada maleńki jej fragment.

Imperium płonie. Ratuj je!

Chardin już wszystko w pełni zrozumiał.

Natychmiast klęka przed wspaniałą kobietą. Ta daje mu część maski, która kruszy się coraz szybciej. Teraz wie, co musi zrobić. Teraz.

– Dziękuję ci, że się objawiłaś. Jesteś moją muzą!

Wbiega do sali. Uczniowie wszyscy są zszokowani nagłym atakiem nauczyciela. Ten jednak przemawia całkowicie poważnie:

            – Płonie imperium. Musimy je uratować. Zakładać wszyscy maski!

Autorka: Azize

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments