Milly i Tamiya siedziały w swoim pokoju, który pełnił jednocześnie funkcję redakcji „Wiadomości Kadic”. To tutaj młode dziennikarki przygotowywały tekst, rozmawiały o tym, co ma być w następnych numerach i przyjmowały gości, którzy czasem przynosili tematy, a czasem po prostu chcieli, aby ich grafomańskie popisy były gdzieś wydrukowane. Pukanie do drzwi, jakie właśnie się rozległo, zapowiadało kolejnego odwiedzającego.
– Wejść! – zawołała Milly.
Zza futryny wyłonił się Jim.
– Cześć, dziewczyny… nie przeszkadzam? – spytał nieco speszony.
– Nie, skądże – odpowiedziała Tamiya – O co chodzi?
– Otóż mam do was pewien biznes – zaczął Jim – Szukacie pewnie czegoś ciekawego, co by można było opisać, tak?
– My, dziennikarki, szukamy zawsze. – oświadczyła Milly.
– No, to chyba mam coś, co was zainteresuje. Za tydzień zaczyna się wyjazdowa kolejka Międzyszkolnej Ligi Piłkarskiej, jedziemy gdzieś na południe kraju, cała nasza drużyna. Dostałem dwie akredytacje prasowe dla dziennikarzy prasy szkolnej. Chyba już wiecie, kto je dostanie.
– Konkurencji w Kadic nie ma dla nas – zaśmiała się Tamiya.
– No, dobrze, tylko co my tam mamy robić? – zapytała Milly.
– Jak to co? Robić wywiady z piłkarzami, napisać reportaż, może jakieś zdjęcia.
– A to tylko z naszymi mamy robić? – chciała doprecyzować Milly.
– Jasne, że nie tylko z naszymi! W końcu ile można robić wywiad z jednym Ulrichem – zaśmiał się Jim – Tam będzie cała masa drużyn z Francji, chyba aż szesnaście, wywiadów będziecie miały do końca semestru. A jakby nam dobrze poszło, to może nawet trener zwycięskiej drużyny udzieliłby ekskluzywnej rozmowy – zamarzył wuefista, który był właśnie selekcjonerem piłkarskiej kadry szkoły.
– Naprawdę? Zrobiłbyś to? – zdziwiły się obie dziennikarki.
– Oczywiście, w końcu wtedy miałbym powód, by coś o sobie powiedzieć. To jak, wpisuję was na listę, za tydzień jedziemy, o zwolnienie z lekcji się nie przejmujcie, Jimbo zagada, Jimbo załatwi.
– To fajnie – powiedziała Tamiya.
– No dobra… – zaczął nieco się zastanawiać Jim. – W sumie to mam jeszcze jedną sprawę, trochę poważniejszą. Niedługo będzie ustalony nowy regulamin szkoły i dyrektor chciałby, aby został on opublikowany w gazetce, by każdy uczeń miał do niego dostęp oraz mógł się z nim na spokojnie zapoznać. Wiecie, żeby nikt potem nie mówił „a bo nie napisano, bo nie czytałem, bo nikt nie przedstawił”.
– Jasne, nie ma problemu – zgodziła się Milly.
– A jakby tak przy tej okazji zrobić jakąś sondę wśród uczniów, co uważają o regulaminie… – Tamiya zaczęła głośno myśleć.
– Wiecie, dziewczyny… – zmieszał się nieco Jim – to raczej nie jest dobry pomysł.
– Dlaczego?
– Poprzednio nikt się o to nie pytał i jakoś się żyło, poza tym te zmiany nie są aż tak drastyczne, żeby uczniowie musieli się tego bać albo krytykować – tutaj Jim nieco blefował, miał świadomość, że to dość rewolucyjny regulamin, ale jak dyrektor powiedział „wszystkie chwyty dozwolone”, więc mógł sobie pozwolić na taktyczne złagodzenie nadchodzącej sytuacji.
– W sumie… ale my będziemy mogły to skomentować w gazetce?
– No nie wiem, nie wiem… chyba że najpierw ten tekst pójdzie do zatwierdzenia.
– Co? Jakiego zatwierdzenia? – zdziwiła się Milly – Nigdy wcześniej żaden tekst nie musiał być zatwierdzany. Czyżby cenzura wracała?
– Spokojnie, żadna cenzura. Oficjalnie nikt nawet się nie dowie. Powiedzmy, że przed publikacją przyniesiecie to do mnie, a ja wam sprawdzę błędy. Chyba, że nie będziecie chciały pisać komentarza do tego, ale to już wasz wybór.
Odd siedział w pokoju przed telewizorem. Co chwilę się bardzo śmiał. Właśnie wrócił Ulrich.
– Co ty tam oglądasz śmiesznego? Twój rechot słychać nawet w kabinie w kiblu.
– Właśnie puszczają „Supernianię” – wyjaśnił Odd – Bardzo zabawny program.
– Zabawny? A co może być zabawnego w tym, że ktoś nie może sobie poradzić ze swoimi dziećmi? – zdziwił się Ulrich.
– To nie rodzice są tu do śmiechu, tylko te bachory. Zresztą sam zobacz, teraz jest akcja.
Na ekranie widać było chłopca, na oko siedmioletniego, musiał się czymś zdenerwować, bo po pokoju porozrzucane były kawałki podartego bloku rysunkowego. Właśnie siłował się z Supernianią, próbując ją kopnąć.
– Ej,ej, czemu się tak zachowujesz, jesteś zły? – spytała telewizyjna psycholog.
– Tak. – odpowiedział dzieciak.
– Na co?
– Na ciebie.
– Za co?
– Za twoje gówno.
Odd zaczął się jeszcze bardziej śmiać. Ulrich natomiast jeszcze bardziej się zdziwił.
-I co tu śmiesznego? Co to w ogóle za tekst? „Za twoje gówno”. Co to znaczy? Jak można być złym za czyjeś gówno? Ktoś niby źle nasrał albo co?
-Oj Ulrich, nie filozofuj. Ważne, że jest rozrywka. Zresztą patrz teraz, test samodzielności jest.
-Co takiego?
-Jak Superniania im pokaże, co trzeba z dziećmi robić i jak je tresować, to jedzie sobie na tydzień do domu i obserwuje z laptopa to co się dzieje, i zawsze wychodzi tak, że musi im wszystko jeszcze raz tłumaczyć, bo niczego nie zrozumieli.
Początek tego etapu nie wskazywał bynajmniej na to, co opowiadał Odd. Dzieci odrabiały lekcje, pomagały rodzicom, wszystko było świetnie. Do czasu. Jeden z synów, o imieniu Hubert, zaczął się drzeć.
– Co jest na tablicy napisane? – upomniała go matka – Nie krzyczymy.
– No bo co, gnoju? – odpowiedział rezolutny chłopiec.
– Nie pozwolę, byś się tak odzywał.
Chwilę później sytuacja jeszcze bardziej się zaogniła.
– Hubert dostaje żółtą kartkę – oświadczyła mama.
– No i chuj ci w dupę – powiedział, dość ordynarnie, Hubert.
Odd nie wytrzymał ze śmiechu i zaczął się turlać po łóżku. Ulrich z jednej strony się uśmiechnął, bo jednak nieczęsto pokazywano 9-latka z takim zasobem słownictwa. Jednocześnie jednak był nieco zażenowany, że takie oto programy są emitowane w telewizji.
– Skąd ten dzieciak nauczył się tak przeklinać? Od rodziców? Czy z podwórka?
– A czy to ważne… najważniejsze… że coś takiego pokazali dla śmiechu. – odpowiedział współlokator na przemian ze śmiechem.
– Wiesz, Odd, mi się wydaje, że to raczej ku przestrodze, żeby inne dzieci nie wyrosły na takich bandytów.
– Przesadzasz, Ulrich.
– Czy ja wiem… ale żeby tak kląć w takim wieku… ja pierdolę, do czego ten świat zmierza. – zaczął zastanawiać się Niemiec.
Jean-Pierre Delmas nie obawiał się zazwyczaj trudnych rozmów. W swojej pedagogicznej karierze przeprowadził ich od groma, w pewnym momencie zaczął nawet myśleć, że popada w swego rodzaju rutynę. Czasy się zmieniały, tak jak realia, ale nastolatkowie dalej miewali te same problemy i wpadali w te same tarapaty. Nie miało znaczenia, czy było to piętnaście lat temu, czy teraz. Zawsze wśród uczniów trafiali się ci mniej grzeczni i bardziej problemowi, z którymi trzeba było sobie jakoś poradzić. Jednak o ile rozmawianie z uczniami, z którymi nie miało się żadnego pokrewieństwa, nie sprawiało Delmasowi żadnej trudności, to inaczej wyglądało to, jeśli chodziło o jego własną, rodzoną córkę.
Tutaj chyba najlepiej ukazywała się prawdziwość powiedzenia „Obyś cudze dzieci uczył i wychowywał”. Dopóki jeszcze Jean-Pierre mieszkał z żoną, nie było to aż tak widoczne, bo ciężar rozmów wychowawczych spadał właśnie na nią. Ale odkąd wyprowadziła się ona na północ Francji, bo tam miała siedzibę firma, której od jakiegoś czasu miała szefować, Jean-Pierre musiał się zająć całkowicie wychowaniem Sissi. Pech chciał, że właśnie wchodziła ona w trudny okres dojrzewania. Ojcowi niekiedy wydawało się, że łatwiej byłoby mu rozmawiać z przedstawicielami ruchu protestacyjnego „żółtych kamizelek”, który od kilku tygodni przetaczał się przez ulice kraju, niż z własną córką. Jednak dla dobra oświaty, a także swojego własnego, trzeba było teraz przeprowadzić trudną rozmowę na temat mundurków.
– Sissi, chcę z tobą porozmawiać – zawołał córkę.
– A o czym?
– Jak przyjdziesz, to się dowiesz. Nie będę do ciebie krzyczał przez pokój.
Sissi przyszła do salonu, gdzie siedział jej tata. Miał dość poważną minę.
– Dobra, jestem, o co chodzi? – zapytała Sissi.
– Otóż, jak pewnie wiesz, bo byłaś na tej rozmowie, chcemy wprowadzić mundurki szkolne…
– Więc jednak zamierzasz wcielić w życie ten głupi pomysł – Sissi była nieco zasmucona.
– Córuś, to nie jest głupi pomysł. On naprawdę jest dobry. Dzięki temu wzmocni się poczucie przynależności do szkoły – odpowiedział Delmas.
– Wiesz co, tato… takie teksty to możesz na radzie pedagogicznej rzucać, ale nie mi. Jaka przynależność do szkoły? Owszem, ty sobie możesz coś takiego czuć, skoro jesteś dyrektorem i dostajesz kasę. Ale ja? Jaką niby przynależność, skoro za jakiś czas ją skończę i jedyne, co będę mieć, to świadectwo. No, może ewentualnie Ulricha, jeśli się opamięta i nie będzie chodzić z tą chudą dziwką..
– Elisabeth! Jak ty się odzywasz o koleżance ze szkoły! Wstyd! – zdenerwował się Delmas.
– A jaka tam ona moja koleżanka… głupia małpa bez gustu. Ale dobra… ojciec, ty chyba zapomniałeś o jednym.
– O czym niby? Słucham, chciałbym wiedzieć, co myśli młodzież.
– Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że poprzez wprowadzenie tych dziadowskich mundurków zabijasz indywidualność nas, uczniów? Nie pozwalasz nam wyrażać siebie!
– Tak? – zirytował się nieco ojciec – A jakie to jest wyrażanie siebie? Noszenie takich ciuchów, że dupę widać? Że cycki widać? Takich rzeczy w mojej szkole nie będzie!
– Oj weź, ojciec, nie przesadzaj, ty stary zgred jesteś i się nie znasz.
– Wyrażaj się! Jak się do ojca zwracasz! Z szacunkiem, cholera jasna!
– Dobra, daj mi spokój… idę posłuchać muzyki – Sissi wyszła i trzasnęła drzwiami.
„No, cóż… – pomyślał Jean-Pierre – chyba nie było aż tak ostro jak myślałem. Ale pewnie jak już wprowadzimy, to będzie gorzej. Ale ja się nie poddam!”.
Delmas wstał i nalał sobie wiśniowej Pepsi. Nawet jeśli nie było tak ostro, to jednak trochę nerwów sobie popsuł. A Pepsi mu je dość dobrze koiła. Nawet wiśniowa i bezcukrowa. Najważniejsze, by była schłodzona.