Rozdział 40

Klinika Badań Onkologicznych znajdowała się jakieś 70 kilometrów od domu państwa Ishiyama. Była uznawana za najbardziej cenioną w tej części Europy. Choć Yumi bała się tego wyjazdu, to jednak musiała w końcu to zrobić, by mieć pewność, co się dzieje z jej ciałem, czy w środku ma okupanta, który próbuje przejąć jej organizm. Badania trwały dość długo, ale zaletą przeprowadzania ich w tym ośrodku był fakt, że nie trzeba był oczekiwać na wyniki przez kilka tygodni. Otrzymywało się je tego samego dnia.

Japonka siedziała zniecierpliwiona na korytarzu. Przejrzała już wszystkie gazety leżące na stoliku, były to głównie stare numery pism typu „Żryj mniej” oraz „Żyj zdrowo”, ale znalazło się też parę pism o polityce. Po około godzinie pielęgniarka poprosiła ją do gabinetu. Za dość długim biurkiem siedział brodaty okularnik w białym kitlu. Spojrzał na dziewczynę.

– Panna Ishiyama, jak sądzę?

Yumi potwierdziła.

– Proszę usiąść. Mam już wyniki i to co zobaczyłem, jest wręcz niewiarygodne… – lekarz zawiesił głos.

Dziewczyna momentalnie zbladła na twarzy.

– Jest aż tak źle…? – zapytała z drżeniem w głosie.

– Fatalnie! Straszliwie fatalnie – odparł lekarz. – Jak można być tak nieodpowiedzialnym koniowałem, żeby w taki sposób przeinaczyć wyniki badań? Przecież one są kompletnie sprzeczne z tym, co wyszło teraz. Co oni, kurwa, wygrali dyplomy w chipsach? – ostatnie słowa medyk wręcz wykrzyczał.

Yumi przestawała powoli rozumieć, co się dzieje.

– Ale co to oznacza, mam tego… raka?

– Panna? Raka? – brodacz zaczął się śmiać. – Kochana, ty jesteś zdrowa jak rydz! To ten doktorek z bożej łaski, który robił pierwsze badania, jest chory na coś, najpewniej na głowę. Jak oni w tych akademiach medycznych uczą… – mężczyzna wstał i zaczął chodzić po gabinecie. – Przyjmują kogo popadnie, wykładają po łebkach, nie sprawdzają wiedzy tak jak powinni. A panienka wie, jak to było za moich czasów, 25 lat temu?

Japonka pokręciła przecząco głową.

– Musieliśmy się uczyć wszystkiego na pamięć, od A do Z. Nie było żadnych internetów, ściąg, pomocy na kolokwiach, dodatkowych terminów. Albo umiałeś, albo wypierdalaj do innej pracy. Szkolono elitę. A teraz… marność nad marnościami, byle tylko etaty wypełnić. A najgorsze, że tak się dzieje wszędzie. W polityce, w wojsku, w szkolnictwie, ba – nawet kasjerki w Auchanie są mniej kompetentne niż 20 lat temu i nie potrafią liczyć w pamięci.

Po kilku minutach doktor się uspokoił i wyjaśnił jeszcze raz zadowolonej dziewczynie, że nie musi się niczego bać i jest kompletnie zdrowa. Gdy Yumi wyszła wręcz w podskokach z gabinetu, mężczyzna w średnim wieku podniósł słuchawkę wewnętrznego telefonu łączącego go z pokojem pielęgniarek i powiedział:

– Siostro! Proszę jedną dawkę cofeinian aluminum carbonatum liqudio pure.

– Przepraszam, czego? – zdziwiła się kobieta po drugiej stronie słuchawki.

– Puszkę Pepsi! A, zapomniałem, was już nie uczyli łaciny na studiach…

Jeremie zmierzał do galerii handlowej. Zamierzał kupić sobie przystawkę do telewizora, która pozwalałaby mu działać tak, jakby miał już technologię Smart TV. Uznał, że nie ma sensu wydawać prawie tysiąca euro na nowy telewizor, skoro można kupić urządzonko za może dziesięć procent ten ceny. Okularnik postanowił także zajrzeć do księgarni. Jeszcze przed wyjściem dostał jednak wiadomość od Milly z prośbą, czy się może spotkać z nią i Tamiyą w sprawie strajku i całej sytuacji związanej z nowym regulaminem. Dziewczyny wiedziały, że teraz nie ma potrzeby niepokoić tym Yumi. Chłopak zgodził się na spotkanie, dlatego wziął ze sobą trochę dokumentów pozyskanych z internetu. Dotyczyły one postępów w wprowadzaniu reformy w kilkunastu francuskich szkołach.

Gdy Jeremie przyszedł do strefy gastronomicznej, dziewczyny właśnie tam dochodziły.

– Bierzecie coś do jedzenia? Mogę postawić – zaproponował.

– Spokojnie, nie trzeba, przyszliśmy tu w sprawach wagi państwowej, a nie na randkę – odpowiedziała ze śmiechem Tamiya.

Gdy wszyscy zamówili już swoje posiłki i je odebrali, można było przejść do konkretów.

– Wciąż się zastanawiam – zaczęła Milly – dlaczego Delmasowi tak zależy na tej reformie? Przecież wcześniej aż tak nie cyrkowano. A teraz mundurki, jakieś wybieranie uczniów do pilnowania zasad, jakby on tu jakiś cel dodatkowy miał w tej nadgorliwości.

– Bo ma – stwierdził Jeremie. – A przynajmniej takie mam wrażenie. Przecież on nie będzie wiecznie dyrektorem, przepisy na to nie pozwalają. Za to bez limitu kadencji można zostać kuratorem oświaty. Wiecie, z jakiego grona zazwyczaj wybiera się kuratorów?

– Z byłych nauczycieli? – z lekkim wahaniem w głosie odpowiedziała czarnoskóra dziewczyna.

– Dokładniej z byłych dyrektorów. Mają największe doświadczenie, jeśli chodzi o zarządzanie, a do tego mogą pomóc swoim placówkom z oddali. Wiecie, tu się zrobi mniej kontroli, tam się da więcej, jakiś skandal się wyciszy, komuś da pracę…

– Czyli kolesiostwo i własna kariera – rzekła Milly.

– A jakżeby inaczej. Tylko ubrane to wszystko jest w piękne słowa o tym, że to wszystko jest dla naszego dobra, że w taki sposób się bardziej rozwiniemy i wyrośniemy na porządnych obywateli. Takie pierdolenie zwyczajne.

– No, dobra… – zawahała się dziewczyna o czerwonych włosach. – Ale zauważyłyśmy coś jeszcze. My też badałyśmy, jak to wygląda w innych szkołach, rozmawiałyśmy z kolegami z innych gazetek i nie trafiłyśmy nigdy na taki pomysł jak legia szkolna, a już na pewno nie z kimś takim jak Jim.

– To się zgadza, ale co szkoła, to pomysł – Jeremie wyciągnął teczkę, otworzył ją i wyjął z niej notatki. – Na przykład w Zespole Szkół nr 40 wszystkim uczniom klas ósmych zalecono zapisanie się do harcerstwa. Nie było oficjalnego polecenia, ale jak nagle wyszło, że na 120 uczniów tylko 3 nie podjęło zapisu w ciągu tygodnia od tego ogłoszenia, to się zaczęły naciski, perswazje psychologiczne, rozmowy z tekstami typu „a co tak sami będziecie jak te odludki, widzicie że reszta wstąpiła, pójdźcie też, nie zaszkodzi wam odrobina dyscypliny harcerskiej”.

– I co z tą trójką się stało? – zapytała Tamiya.

– Zapisali się, chociaż podobno tam się szykuje jakaś forma sprzeciwu. Z kolei w innej szkole, imienia Ronalda McDonalda, wszystkim kazano chodzić na dodatkowe zajęcia sportowe.

– A co, jak ktoś nie lubi? – wtrąciła się Milly.

– To już jego problem, musiał coś wybrać i się na tym pojawiać, żeby choćby w statystykach to było odnotowane.

– Przecież tak się tylko młodych zniechęci do sportu – powiedziała Tamiya.

– Tak jakby kogoś to obchodziło… – pokiwał głową okularnik.

Po chwili milczenia odezwała się Milly:

– Ale protest w Kadic chyba ruszy, co nie? Nawet bez Yumi?

– Właśnie – dodała Tamiya. – Wiesz może, co z nią?

– Otóż jeśli chodzi o Yumi, to… – Jeremie nie dokończył, gdyż zadzwonił telefon. Chłopak odebrał:

– Tak, Yumi?… To świetne wieści! A co tam wyszło?…. Ech, normalka…tak, tak, zobaczymy się jutro….koniecznie do niego zadzwoń, bo strasznie załamany jest, ale po tej informacji na pewno mu się humor zmieni…ok, do jutra.

Einstein odłożył komórkę.

– Jeśli chodzi o Yumi, to strajk ruszy. Yumi żyje i żyć będzie.

Aelita i Monica siedziały w swoim pokoju. Korzystały z wolnego, a że przybyszka z Włoch jeszcze się nie rozpakowała do końca, różowowłosa postanowiła jej pomóc. Dziewczyna zauważyła, że nowa lokatorka ma ze sobą dość sporo kosmetyków.

– Widzę, że trafiłam na znawczynię makijażu – powiedziała z uznaniem.

– E tam… – skromnie odpowiedziała Monica. – Takie drobiazgi. Przecież to nawet nie jest oryginalne Maybelline albo Max Factor. To są podróbki, kupuję je, bo są dziesięć razy tańsze, a efekt jest praktycznie ten sam. Jeśli nie widać różnicy, to po co przepłacać?

Do pokoju dotarła też niedawno ostatnia walizka z ubraniami. Znajdowały się tam głównie spódniczki i sukienki.

– Ta będzie na dyskotekę, ta na popołudniowe spacery… – mówiła Monica, wieszając kolejne ubrania w szafie. – Dobrze, że mamy sporo miejsca.

– Racja, ale tak naprawdę większości z nich nie pozwolą ci założyć z powodu nowego regulaminu – odpowiedziała Aelita.

– Ktoś mi zabroni?

– Nauczyciele. Zresztą jutro mają nam wszystko powiedzieć, a od następnego dnia musimy nosić mundurki.

– Mam nadzieję, że nie będzie to jakiś badziew rodem ze szkoły dla pensjonarek sprzed 100 lat. Wiesz, spódnice do kostek, golfy niekształtne i inne tego typu archaizmy.

– Szczerze mówiąc to nie wiem, czy będziesz zadowolona… – zaczęła się wahać Aelita. – Ale zobaczymy jutro.

– A zresztą – machnęła ręką Włoszka. – Ja tam zawsze jakiś sposób znajdę, żeby nieco te przepisy obejść. W końcu regulamin jest po to, żeby go łamać. We Włoszech wszyscy tak robiliśmy.

– Dlaczego?

– Żeby wprowadzić odrobinę fantazji w smutne mury szkoły. Sądzę, że tu w Kadic też się coś takiego przyda.

Korekta: Azize

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments