Minął miesiąc. Miesiąc od kiedy Xana został pokonany, miesiąc od kiedy został wyciągnięty z piekła, miesiąc od kiedy ten rozdział został zamknięty. Miesiąc, od kiedy wszyscy kopnęli go w tyłek i powiedzieli, by radził sobie sam.
William Dunbar był więźniem Xany. Trafił do piekła przez własną głupotę, a przynajmniej według reszty grupy właśnie tak to wyglądało. Wpadł przez to, że postanowił porwać się z motyką na słońce. I porwał się, dowiedział się w końcu czego tak pilnie strzegła Yumi i szczerze mówiąc – gdyby mógł cofnąłby się w czasie i zamknąłby sobie tą niewyparzoną gębę.
Ten, kto sieje wiatr, zbiera burzę.
Płacił za swoje opętanie każdego dnia, podczas, gdy wszyscy myśleli, że nie pamiętał. Ale nie mieli powodu, by pytać, czy wszystko było w porządku. Natomiast on rozpaczliwie prosił, by ktokolwiek wystosował w jego kierunku to durne pytanie. I cholera, jak żałował, że sam nie potrafi o tym gadać. Nie umiał zmusić siebie do wrażliwości, do wylania z siebie wszystkiego co najgorsze. Był wrażliwy, ale nie miał w zwyczaju dużo o sobie mówić.
Xana postanowił się bawić, traktować go jak pieprzoną zabawkę, bo mógł i miał do tego środki. Rozpętał dookoła chłopaka piekło i zaczął wmawiać, że przecież była to jego wina. Zaczął zabijać, mordować jego najbliższą rodzinę, osoby, które uważał za przyjaciół, a potem wcisnął mu w dłoń nóż i powiedział, że to jego wina. A William uwierzył.
Od kiedy go ściągnęli każdej nocy kręcił się w łóżku, przewracał z boku na bok, mówił coś pod nosem, nieświadomie przykrywał głowę poduszką. Śnił, przypominał sobie, widział to coraz wyraźniej. I dobrze wiedział, że każdy z wojowników ma go głęboko gdzieś. Nawet Aelita, którą uważał za tą najbardziej rozumiejącą, za zdrowy rozsądek grupy.
Ale w końcu poszła ona za resztą. Zresztą, nie miała powodu, wystarczającego motywu, by stanąć po stronie Anglika. Byłoby to szalone, gdyby właśnie stanęła po jego stronie.
Budził się z krzykiem, zalany łzami, alarmując pół piętra w internacie, użerając się następnego dnia z debilami, którzy zapomnieli piątej klepki, uznając, że świetną aktywnością będzie podkładanie mu kolejnych kłód pod nogi. Z czasem nauczył się zagłuszać krzyki, zakrywać sobie usta, pchać w nie wszystko co popadnie, od kołdry zaczynając na własnej dłoni kończąc. Wszystko byleby był cicho.
Tej nocy w ogóle nie spał, bardziej myślał. Ostatnio sprawiał więcej problemów niż się spodziewano, a po nim można było spodziewać się wszystkiego. W końcu z poprzedniej szkoły został wyrzucony za rozwieszanie listów miłosnych. Wszyscy powoli tracili do niego cierpliwość i nawet jeśli zrobił coś dobrego to i tak zbierał bęcki.
Fabryka od zawsze była opuszczonym miejscem, odrobinę upiornym, gdy zapadała noc. Jednak przestawało go to obchodzić, wszystko przestawało mieć jakiekolwiek znaczenie. Może dlatego tak łatwo było mu przekroczyć próg budynku, zsunąć się po linie, wejść do windy.
Reszta grupy w pewnym sensie wciąż widziała w nim wroga, pomiota Xany. Patrzyli na niego i widzieli problem, być może nawet potwora. Nie był już człowiekiem, kimś kogo napadnięto podstępem. W ich oczach był nieudacznikiem, mało tego, był nim nawet we własnych oczach. Patrzył w lustro i doskonale wiedział kim jest – małolatem, który porwał się z wielkim mieczem na niemal nieśmiertelną Scyfozoe.
Way to go, Dunbar.
Nacisnął przycisk, zjechał na piętro niżej, do interfejsu Superkomputera. Nie chciał włączać komputera, nie przyszło mu to nawet do głowy. Patrzył tylko na maszynę zaciskając pięści, kląć pod nosem po angielsku. Gotowało się w nim.
Chwycił coś w ręce, chyba metalową rurkę, to co było najbliżej. Podszedł do komputera, uniósł ręce. Cisnął metalem w klawiaturę, następnie w monitory. Dał się porwać, uderzał i uderzał. Krzyczał, a niedługo potem do krzyku dołączyły również łzy.
Kim był? Czym się stał?
What have you become?
Zaległ w końcu na podłodze, klęcząc otoczony szczątkami porządnie uszkodzonej maszyny. Jeremie pewnie nieźle by się na niego wydarł, a reszta poszłaby za nim. Wypuścił rurę z uścisku, oddychając niespokojnie, łapczywie. Przewrócił się na podłogę, runął jak długi. Zakrył oczy, a następnie uszy. To wszystko było takie pojebane.
Był na granicy. Stał się potworem, od dłuższej chwili nim był.
Stop looking for monsters under your bed.
You are the monster.
Autor: Finley