Skarbie, jak było na kursie?
– A, wiesz, mamo… jak to na kursie. Dobrze, ale… długo i męcząco.
Pani Ishiyama potaknęła, nie przerywając krojenia marchewki do zupy. Już z kuchni usłyszała szmer odkładanego plecaka, zdejmowanych butów i wieszanej kurtki w przedpokoju. Jak zwykle w okolicach godziny osiemnastej, robiła dzieciom kolację i przygotowywała składniki do obiadu na następny dzień. Skupiona na codziennej rutynie, odtwarzała ruchy córki w głowie, nawet nie patrząc w jej stronę, odwrócona tyłem do korytarza, w stronę blatu.
Odezwała się dopiero, gdy Yumi przyszła do kuchni i usiadła na stołku barowym.
– Kochanie. Wiem, że jest ci ciężko. Na pewno nauka tutaj jest… inna, niż we Francji. Ale, wszyscy to przechodziliśmy. Ja, tata, twoi dziadkowie… całe nasze kształcenie odbywało się w Japonii. To po prostu kwestia…
– … czasu. Tak. Mówisz mi o tym od co najmniej pół roku.
– Bo jakoś wcześniej nie widziałam aż takiego zniechęcenia w twoim zachowaniu.
Kobieta odwróciła się w stronę swojej córki.
Oto kobieta bliska sześćdziesiątki właśnie mierzyła wzrokiem swoje najstarsze dziecko. Gdyby były podobnie ubrane, przypominałyby przysłowiowe dwie krople wody.
To nie była zwykła troska i Yumi Ishiyama doskonale o tym wiedziała. To była weryfikacja, czy oczekiwanie względem niej zostaną spełnione. I nawet chętnie rzuciłaby tym wszystkim w diabły, spakowała się i wróciła do Francji, gdyby…
… gdyby tylko miała do czego.
– Yumi, co się dzieje?
– Nic, mamo.
– Zawsze chciałaś skończyć dobre studia. Sama je wybrałaś, wyłożyliśmy na czesne…
– Tak, wiem. Mamo, to, naprawdę… chwilowe. Zaraz egzaminy, ciągle tylko się uczę, teraz kursy dodatkowe i… jestem zmęczona. To wszystko.
– Drugi rok jest aż tak ciężki?
– A żebyś wiedziała.
I, wreszcie, spojrzenie kobiety złagodniało, a u obu pojawił się delikatny uśmiech.
Ta rozmowa skończyła się tak, jak wszystkie poprzednie z ostatnich sześciu miesięcy: a zaliczyły ich co najmniej kilkanaście, tylko każda miała inną wymówkę na koniec. Nie obyło się bez wciśnięcia na siłę kolacji, której nie miała ochoty jeść i rytuału trzydziestominutowej rozmowy z tatą po powrocie z pracy.
Gdy wróciła do swojego pokoju i zobaczyła górę książek od psychologii na zagraconym biurku, westchnęła ciężko i, całym ciężarem ciała, opadła na łóżko. Najpierw wtuliła głowę twardo w poduszkę, by, następnie, przewrócić się na plecy i wgapić w sufit.
”Gdybym została we Francji, skończyłabym zajęcia o dwunastej, ale i tak… siedziałabym po nocach.”
Ta myśl dobijała się regularnie od dobrego miesiąca: odkąd odświeżyła kontakt z koleżanką ze Sceaux, która również wybrała psychologię. I, w zasadzie, celem nie było tylko wypytanie, jak sobie radzi.
Chciała… dowiedzieć się, co słychać u pewnego Niemca, uczącego się na tej samej uczelni, co ona: tylko na wychowaniu fizycznym.
– Mówiłam ci już! Niczego od ciebie nie chcę!
– To zdecyduj się, Yumi! Bo raz mówisz, że chcesz tylko przyjaźni, a raz, że może coś z tego będzie i…
– … i co?
– No i nie wiem.
– Czego nie wiesz?
– Co mam myśleć.
– Po tym, jak widziałam cię między Amandą a Terią tydzień temu?! Kpisz sobie ze mnie?! Przecież świetnie się z nimi bawiłeś!
– I znowu wracamy do tego samego tematu. Yumi, powtórzę to jeszcze raz. Mam prawo rozmawiać, z kim mi się podoba. To, że są to czasem inne dziewczyny, to nie oznacza, że…
– Wiesz co? Wsadź sobie te gadki! Już postanowiłam. Wracam do Japonii na studia. Nic mnie tu nie trzyma.
– Cz – Czekaj, co?! Yumi, poczekaj…!
„… kurwa.”
Tak, jak Yumi przeklnęła w myślach, przewracając się na lewy bok, tak samo pomyślał Ulrich, gdy obudził go sen z okresu drugiej klasy liceum. Ten przeklęty, po którym, następnego dnia, zwykle brał większą dawkę melatoniny: aby, przypadkiem, nie pojawił się kolejny raz.
I zrobił to, co zawsze, gdy właśnie ten sen zaprzątał mu głowę.
Szybkie dźwignięcie z łóżka. Pięciominutowy, zimny prysznic. Umycie zębów, wskok w dres, śniadanie – kanapka z resztkami z lodówki.
Wyjście z domu. I dwa kółka truchtu dookoła parku niedaleko domu. Byleby nie myśleć.
Rockowa składanka skutecznie wypędzała resztki smutnych myśli z jego głowy. Po tym krótkim rytuale mógł wrócić do codziennego życia i zacząć działać.
O ile nie miał zajęć na uczelni, to musiał zawsze sprawdzić grafik swoich zajęć pod kątem trzech prac dorywczych i ustalić, czy przypadkiem nie zapomniał dopisać sobie, że z kimś się umówił. Rzadko zdarzało się, żeby miał dzień wolny: ten również do takich nie należał.
Praktyki same się nie odbędą. A tak się złożyło, że Jim Morales płakał za jego odejściem z Kadic po maturze, więc ucieszył się jeszcze bardziej, gdy podjął się w Kadic praktyk z wychowania fizycznego.
”I znowu będę słuchał… jak to on pamięta, jak byłem kapitanem drużyny piłki nożnej…”
– Dobrze mieć cię przy swoim boku, Stern! Ah, pamiętam, jakby to było wczoraj: jak byłeś kapitanem drużyny piłki nożnej w naszej szkole. Zdobywaliśmy puchary, wygrywaliśmy z najlepszymi szkołami w regionie! Teraz ledwo jestem w stanie zgromadzić drużynę, tylko te komórki i komputery ich interesują. To były nasze czasy, Stern! Nie to, co teraz. Ledwo potrafią kopnąć piłkę…
Ulrich praktycznie nie zwracał uwagi na słowa przygrubego nauczyciela. Po tych kilku latach nie zmieniło się w nim nic. Nie zmienił nawet swojego ulubionego dresu, a robił się już co nieco przymały.
– To… co dzisiaj robimy, Jim?
Nauczyciel wyraźnie speszył się, bo odchrząknął i wrzasnął na dzieciaki zgromadzone na boisku. Było już dziesięć minut od rozpoczęcia zajęć, uczniowie drugiej gimnazjum już zdążyli sami wziąć piłkę i zaczął ją kopać między soba.
– Dobra! Ty i… ten w czarnym! Chodźcie tu, podzielimy was na drużyny! No ruchy, jazda!
”Naprawdę nic się nie zmieniło.”
Tylko, dlaczego, cały czas miał poczucie, że… czegoś mu w tym wszystkim, co się nie zmieniło, brakuje? Jakiegoś istotnego elementu, przez który odczuwał nieustanną pustkę we własnym sercu? Czy to tylko chodziło o dzisiejszy sen? A może… coś innego?
– Uważaj, STERN!
Łup.
Jeden z chłopaków tak pięknie wycyrklował odbicie piłki, że trafiła praktykanta w głowę.
– Cześć, Ulrich!
– Hej, Odd…
– Stary… wszystko dobrze? Brzmisz, jakbyś…
– … dostał piłką w głowę? Zgadłeś.
– No okej… mam nie pytać?
– Tak.
– Dobra. Zamyśliłeś się i spadła z nieba?
– Miałeś nie pytać.
– Ale nie powiedziałeś, żeby nie zgadywać.
Odd w słuchawce usłyszał ciężkie westchnięcie, typowe dla Ulricha.
– Nic się nie zmieniłeś – stwierdził Włoch.
– Mówisz?
Mógłby na odczepnego powiedzieć, że Odd też się nie zmienił, ale musiał bardzo ważyć słowa, nawet w tak prozaicznej sytuacji. Wciąż miał z tyłu głowy, że jedna z sióstr Włocha zmarła tuż po zamknięciu Superkomputera, co bardzo negatywnie odbiło się na jego psychice. Nadal był pogodnym chłopakiem, ale nie aż tak, jak za czasów ich gimnazjum czy liceum. Powiedzieć: „nic się nie zmieniłeś” w jego wypadku było otwartym strzałem w stopę.
– A u Ciebie jak?
– A, wiesz… co u mnie może się zmieniać. Śniadanie, terapia, leki, prace manualne… niewiele się u mnie zmienia. Za miesiąc stąd wychodzę, to może będę mógł coś więcej powiedzieć.
– Co dziś namalowałeś?
– Widok zza okna bez tych obrzydliwych krat.
– Już niedługo, stary. Pamiętasz, co obiecałem?
– Tak. Czekam, aż tu przylecisz. Pojedziemy razem na plażę. Zobaczysz, włoskie drinki wymiatają~ Tak dawno nie słyszał śmiechu Odd’a w słuchawce, a tu… przyjemny dźwięk. To bardzo pozytywnie zaskoczyło Niemca: aż uśmiechnął się do słuchawki.
– Odd?
– Tak?
– Nie masz poczucia, że… jeszcze czegoś ci brakuje?
– O, znam ten ton. Widzę, że nie tylko ja cierpię na syndrom braku Lyoko.
– Co? Nie, to nie tak…!
– Ależ oczywiście, że tak! Mieliśmy całą swoją bandę, super zabawę z dreszczykiem w tle, ale zawsze udało nam się ujść cało. Adrenalina, relacje, przyjaźń… no nie mów, że Ci się nie podobało.
Chwila ciszy. Tak ciężko było przyznać rację, a jednak…
– Chyba… Chyba masz rację.
– A widzisz. Te gadki psychologów tutaj na coś się przydają.
– A – Ale nie mówiłeś… im?
– Gdybym powiedział, to nie wychodziłbym za miesiąc, prawda?
– No tak.
Ulrich westchnął cicho, nieco nerwowo, na co Odd tylko zaśmiał się pod nosem.
– Kończy mi się czas, a jeszcze muszę zadzwonić do mamy. Także… trzymaj się tam, Stary. I… Ulrich?
– Tak?
– Przestań myśleć o tej szmacie, dobra?
– Cz – Czekaj, co?
– Naaara~
Ale nie zdążył go skrzyczeć za ten tekst, bo rozłączył się.
”Wredal.”
Szczery do bólu. Nie mógł mu nie przyznać racji.
– W imieniu Kolegium Naukowego Wydziału Fizyki Kwantowej w Berno stypendium za wyróżniające się wyniki w nauce i osiągnięcia otrzymuje Jeremie Belpois. Zapraszam!
Zakończenie roku akademickiego zawsze było wyjątkową uroczystością w mieście federalnym Szwajcarii. Młody Francuz od początku nie żałował, że wybrał się właśnie tutaj na studia, dzięki którym mógł poszerzyć swój zakres wiedzy z przedmiotów i zagadnień, które najbardziej go interesowały. Generalnie zawsze, gdy pytano go o powody wyboru takiego, a nie innego miejsca i kierunku na studia odpowiadał to, co wszyscy inni. „Słyszałem wiele dobrych opinii, widziałem uczelnię w rankingach, zależało mi na wysokim poziomie, na konkretnych wykładowcach i szerszym poznaniu ich dorobku naukowego.”
Oficjalna teoria miała się zupełnie inaczej do rzeczywistości. To nie była nawet minimalna różnica, choć część rzeczy pokrywała się. Jednak, nie mógł nikomu zdradzić lokalizacji komputera kwantowego, w którym kilka lat temu siedziała śmiertelnie niebezpieczna, sztuczna inteligencja, prawda?
I gdy odbierał wymarzone stypendium, dzięki któremu miał gwarancję kontynuacji nauki i poszerzania swojej wiedzy, miał tylko jedne słowa w głowie: otrzymane w sms’ie przed galą od swojej wybranki serca, którą wyciągnął z groźnego, wirtualnego świata.
„Jestem z Ciebie dumna, Jeremie.”
– Aelita, nadal istnieje możliwość, że Twoja mama znajduje się: tak, jak twój ojciec, schowana gdzieś w danych w Lyoko. Jednak… moja wiedza jest zbyt ograniczona, by ją odnaleźć.
– Na ile możesz być tego pewien?
– Nie jestem. I nie jestem też dobry w szukaniu na Ziemi, więc… chciałem, myślałem, żeby spróbować poszukać rozwiązania podczas studiów w Szwajcarii. Pamiętasz, jak pokazywałem ci wymarzoną uczelnię, prawda?
– Tak. Mają tam naprawdę… wiele osób, które znają się na nauce bliskiej do technologii Superkomputera. Naprawdę myślisz, że to… może się udać?
– Może to nie jest stuprocentowa szansa i wiem, że… to wiąże się z rozłąką między nami, ale… ja wierzę. I zrobię wszystko, co w mojej mocy.
– Obiecujesz?
– Tak.
– W takim razie, ja też zrobię wszystko. Poszukam tropów. Może… ona nadal jest na Ziemi. Ukrywa się, po tym wszystkim, może po prostu boi się ujawnić. Ewentualnie… może znajdę jej grób, ale…
– Chcesz znaleźć. Rozumiem. Pomogę Ci. I pamiętaj. Zawsze będę z tobą. Nawet, jeśli będą dzieliły nas tysiące kilometrów.
Uścisk obu dłoni między sobą i Jeremiem przypominał się różowowłosej za każdym razem, ilekroć traciła nadzieję, pojawiały się wątpliwości i dopadała ją zwyczajna tęsknota za bliskimi jej przyjaciółmi.
Dlaczego Stany Zjednoczone? Z danych internetowych ściągniętych na twarde dyski ich laptopów przed zamknięciem Lyoko wynikało, że to była lokalizacja jednej z ostatnich kopii Superkomputera wytworzonych przez Xanę w ramach niszczonych Replik. Kończyły jej się powoli pomysły, ale, na ten moment, nie miała innych tropów, poza tym i pozostałością dokumentacji z Pustelni. Podróżowała po wielu krajach, pokonała tysiące kilometrów i sprawdziła bardzo wiele miejsc: w nadziei, że chociaż w jednym odnajdzie trop wskazujący na to, że Anthea Schaeffer jeszcze żyje.
Tutaj była od dobrych kilku miesięcy. I, wreszcie, po raz pierwszy od kilku lat, znalazła pojedyncze śladu, prowadzące po strzępach nitki… ale, czy do kłębka?
Rozpalona nadzieja nie pozwalała jej spać. Choć był środek nocy, to palce szalały po klawiaturze. Leżała na łóżku, w hostelu przypominającym ruinę, bo tylko na taki było ją stać. Znowu usłyszała szmer przypominający przebiegającego robaka bądź mysz, ale zaczęła powoli przyzwyczajać się do tego stanu rzeczy.
Z ciągu między ekranem laptopa, trzecią kawą i zajadanymi w międzyczasie paluszkami wyrwał ją telefon.
– Halo?
– Aelita?
– Tak, William?
– Po… Potrzebuję, żebyś wróciła do Francji. Szybko.
– Wracam za trzy dni i wtedy…zaraz, co?
„- Pamiętajcie, co ustaliliśmy. Jeśli tylko któreś z nas zauważy, że Xana wrócił, niezwłocznie dzwonimy do siebie i wszyscy wracamy do Francji. Bez względu na wszystko.”
Notes z potencjalnym adresem Anthei wypadł różowowłosej z ręki. Otwarty, spadł na ziemię, kartkami do podłogi.
„Nie… Boże, tylko nie to…”
– Xana wrócił.
I myślała, że będzie tak, jak zaplanowali, w razie, gdyby czarny scenariusz się ziścił. Sądziła, że całą szóstką spotkają się ponownie w podziemiach opuszczonej fabryki Renault i, burzą mózgów, zaplanują, co zrobić dalej.
Życie zdążyło jednaj przekonać młodą Aelitę Schaeffer, że nie wszystko przebiega zgodnie z planem.
Tak było i tym razem.
Shikari, szkoda, że to one-shot…