Tego ranka gałęzie starego dębu były pokryte maleńkimi, białymi igiełkami. Och, jak dawno on ich nie widział. Ale nie było mu jakoś przesadnie przykro z tego powodu. Widywał wiele innych rzeczy. Codziennie coś innego.
Pamiętał czasy, gdy był młody, tak samo jak inne drzewa tutaj. Bał się, że złamie go byle wichura. Potem powoli dorastał. Wśród jego gałęzi zamieszkały ptaki, później jakiś gryzoń, który nigdy nie raczył pokazać się mu w świetle dnia. Później przyszli ludzie, którzy podkopali jego korzenie tak, że bał się, że umrze. Inne drzewa… Nie wszystkie to przeżyły. Las się przerzedził. Ktoś wyznaczył przez niego ścieżki. Ktoś inny postawił płot. Zwierzęta przestały tak często odwiedzać stary dąb, lokatorzy zostawali u niego krótko.
Później pojawił się człowiek, który odwiedzał go prawie codziennie. Dąb miał z tego wielką uciechę. Ale tamten nigdy się nie zatrzymywał, nie pogadał. Nigdy tak na prawdę nie zwrócił uwagi na staruszka. Wchodził do kanału, wychodził. Czasem nosił ze sobą wielkie pudła. Dąb dbał o to, żeby inne drzewa nie podłożyły mu korzeni. Ale on też zniknął, jak ptaki i gryzonie.
Te kilka lat, w których właz do kanału pokrył się rdzą, a inne drzewa zaczęły powoli odchodzić, nie należały do najciekawszych. Przychodzili tu tylko uczniowie. Pili, palili, bawili się. Często łamali dębowe gałązki. W końcu i oni zapomnieli o tym miejscu.
Jednak w momencie, w którym dąb zupełnie już stracił nadzieję na przyjaciela, pojawił się ktoś nowy. Najpierw właz do starego kanału znalazł chłopak– skóra, kości i okulary. Potem zaczął prowadzać tamtędy znajomych. Jakże cieszył się stary dąb, gdy zaczęli chodzić obok niego codziennie. W jego życiu coś się zaczęło dziać! Obserwował ich, słuchał ich młodych głosów, ich śmiechu, ale widział też rzeczy, o których nawet mu się nie śniło. Widział dziwaczne duchy, dziwacznych ludzi, rośliny i zwierzęta. Czasem chciał pomóc walczyć tym młodym ludziom. Ale cóż on mógł zrobić? Przecież i tak na końcu wszystko zalewała fala białego światła i świat wracał do normy.
Jednak i ci ludzie zapomnieli o dębie. Przestali chodzić do niego tak często, czasem przemknęli mniejszą grupą. W końcu na zawsze zamknęli stary właz.
Tego ranka gałęzie starego dębu były pokryte maleńkimi, białymi igiełkami. Och, jak dawno on ich nie widział. Cieszyło go, że chociaż zima postanowiła odwiedzić go po raz ostatni. Legł tej nocy na ten stary właz. Nie mógł już utrzymać się sam pośród porywistych wiatrów i obcych, młodych drzew. Rano, gdy umierał, mieszkająca w pobliżu wiewiórka położyła przy nim kamyk. Wiatr zerwał skądś kolorową szmatkę i ułożył ją niby kwiat. W końcu w ostatniej godzinie jego życia przyszedł też samotny człowiek.
Dąb pamiętał go. Pamiętał, jak tchnął w jego życie trochę kolorów. To ten chłopak- skóra, kości i okulary. Przyszedł po raz ostatni. Z gorzkim uśmiechem podszedł do dębu i położył na niego rękę.
– Więc tak się to skończy?
Pojedyncza łza spłynęła po jego policzku na czarny garnitur. Usiadł, oparł się o stary pień.
– Tak się to kończy – powtórzył jeszcze.
W ostatniej chwili dąb żałował. Żałował, że przewrócił się na ten stary właz. Żałował, że nie dał już nikomu szansy przemknięcia tędy. Choćby jeden raz.
Autorka: Ananasims