List Williama do Aissatou

Sceaux, dn. 17.02.2015


Nie umiem pisać takich listów – to, co próbuję właśnie przelać na papier, nijak ma się do wpajanych nam w szkole podstaw. To coś więcej, niż parę grzecznościowych formułek, ładnie zaznaczony wstęp, rozwinięcie z przejściem do meritum sprawy, zakończenie, pozdrowienie, podpis…
Pozostałe, nieudane próby jego sklecenia – podarłem, wyrzuciłem do kosza. Nie liczę już, który to raz, które podejście, która próba, bo wiecznie coś mi w tym nie pasuje. Może… jestem po prostu przewrażliwiony, może jednak mam nadzieję, że mimo wszystko – przeczytasz to, co mam Ci do powiedzenia, a nie mam odwagi powiedzieć Ci twarzą w twarz.
Jestem tchórzem, Młoda. Jestem pierdolonym, ślepym tchórzem – wiem to. Jeżeli powiesz mi to prosto w oczy, jeszcze skinę Ci w potwierdzeniu głową i nie obrażę się o to, że mówisz prawdę.
Bo… naprawdę niczego nie wiedziałem, Aissatou. Wybacz mi – nie widziałem nic. Nie zauważyłem, nie spostrzegłem, nie domyśliłem się, nawet nie odczytałem sygnałów – bo może uznałem, że skoro sam ich nie wysyłałem, to jakby tej całej sprawy nie ma? Po prostu myślałem, że dalej jesteśmy na tej stopie koleżeńskiej, że mogę Cię nazwać przyjaciółką i myślałem, że poważasz mnie w ten sam sposób? Czy ja w ogóle myślałem? Bo w tej chwili poddaję to w wątpliwość.
Bo… tak. Jestem zaskoczony. Byłem. Jestem dalej.
Nie wiedziałem… naprawdę musisz mi uwierzyć w to, że… nie wiedziałem tego. Nie widziałem. ~~Striapach,~~ znowu się powtarzam. Wybacz. To będzie kompletny chaos. Nie wiem, ile jeszcze razy napiszę to samo.
Nigdy… nie potrafiłem podchodzić do pewnych spraw spokojnie. Po prostu. Gdzieś gubię swój pieprzony instynkt samozachowawczy. Zamiast ruszyć cymbałem, zamiast na moment stanąć w miejscu i chociażby podjąć próbę logicznego myślenia, gdzieś pomijam ten krok w nerwach. Wiem – jestem narwańcem (przynajmniej jeszcze nie wbijam ludziom cyrkli w kolana jak moja matka… ale, to inna historia).

Bo tak. Byłem wtedy wściekły, zrozpaczony, zagubiony, przerażony. Bo… obiecałem coś sobie: że nikogo już więcej nie spotka to, co spotkało mnie. Że nie pozwolę na to… a ostatecznie… to spotkało właśnie Akemi.
I nie mogłem z tym nic zrobić.
Satou… nigdy Cię o to nie obwiniałem. Nie winiłem Cię za to, że zostałyście zwabione w pułapkę, bo być może, gdybym był wtedy z Wami… też bym się nie pokapował, chociaż znam jakieś… no, mógłbym powiedzieć, że większość jego sztuczek. Nie wiem dokładnie, czego nauczył się przez ten czas, jaki po, jak się okazywało, tylko częściowym zniszczeniu, hulał po sieci. A z pewnością sobie poużywał, nie sądzę, żeby nie.
On… nie przepuszcza takich okazji. Znalazłem się pod jego kontrolą na pół roku. W tym czasie, na Ziemi, tak jak w przypadku Akemi, funkcjonowało tylko moje spektrum, z podstawowymi informacjami, jakimś tam poziomem wiedzy szkolnej i świadomością, że są rodzice, że trzeba się do nich odezwać…
…ale, to spektrum właśnie pamiętało tylko o usypianiu ich czujności.
Bo nie pamiętało o tym, jaką obietnicę złożyłem Pchełce. W przeddzień mojej pierwszej misji w Lyoko – że do niej zadzwonię. Możesz teraz stwierdzić, że to była tylko pierdoła, ale… zawsze dotrzymywałem obietnic, szczególnie tych, które składałem swojemu ciotecznemu rodzeństwu (jestem jedynakiem – ale, najpierw Rhys i ~~Zadziora~~ Kayleigh traktowali i dalej traktują mnie jak młodszego, rodzonego brata, potem ten sam wzorzec zacząłem odtwarzać wobec Mori, Sequilla i Sayeeda).
Tej jednej nie dotrzymałem przez własną głupotę. Wiesz, czemu powiedziałem, żebyście spierdalali w podskokach na widok latającego potwora z mackami – Scyphozoi? Żebyście nie popełnili mojego błędu i nie uznali, że ona nie atakuje tylko dlatego, że się Was, na przykład, boi. Bo ona się nie boi. Ona usypia Waszą czujność, by zabrać Was samych sobie.
Wtedy, kiedy Akemi została opętana, została zwirtualizowana vis-a-vis tego skurwysyna. By nie mieć nawet najmniejszych szans na ucieczkę.

Wtedy… uspała w ten sposób właśnie moją czujność. Bo mi się, kurwa, zachciało rżnąć bohatera. Bo chciało mi się zaimponować i chciałem poczuć… że mogę coś więcej, niż tylko podawać kolejne chusteczki i móc tylko wesprzeć słowem. Bo byłem za młody, żeby oddać Sid swój szpik. Bo chociażbym chciał, nie mogłem zapakować się w pierwszy, lepszy, samolot do Manchesteru i wesprzeć Seqa i Saya po stracie mamy w wypadku. Bo chciałem wreszcie poczuć, że potrafię zrobić coś więcej, niż sprawiać tylko problemy – wyleciałem z gimnazjum w Szkocji za naczepianie gdzie się dało listów… miłosnych. Well, nie potrafiłem zagadać do jednej dziewczyny, więc uznałem, że może w ten sposób zwrócę na siebie uwagę. Jak sobie o tym przypomnę, zalewa mnie krew. Już mniejsza o to – byłem, najprościej mówiąc, pierdolniętym szczeniakiem. Teraz została tylko część „pierdolnięty”.
Bezpośredniość przyszła mi dopiero z czasem. Dlatego wtedy odważyłem się powiedzieć to, co powiedziałem. Podczas tego pierwszego ataku… po sześciu latach.
Wtedy, kiedy wydano nakazy poszukiwania, aresztowania i egzekucji całej, Starej Gwardii – w tym mnie. Dalej nie wiem, jakim cudem wtedy udało mi się spierdolić przed służbami.
Aissatou… ja nie chciałem, żebyś musiała tam wchodzić. Ja nie chciałem tam sam wchodzić. Nie chciałem, żeby ktokolwiek musiał znowu tam wchodzić.
Bo znam ryzyko.
Bo wiem, jak to jest – kiedy zostaje Ci ukazane piekło i wmówione, że to Twoja wina. Kiedy widzisz, jak cały świat stoi w płomieniach, kiedy powietrze tnie smród benzyny i spalenizny… a to w Twoich dłoniach tkwi pudełko z zapałkami.
Bo przeżyłem to – xanafikacja nie jest jedynie brakiem kontroli nad samym sobą. Jest to również… nie potrafię tego określić słowami. Ale… XANA pokazywał mi, co może zrobić, jeżeli będę się opierał. Co może zrobić mnie, co może zrobić z moimi bliskimi. Kiedy dewirtualizowałem Wojowników, to nie tak, że zmieniali się w cyfrowy proch… widziałem, jakby naprawdę umierali.

Widziałem śmierć, jak rzekę. Zanurzyłem się w nią. On… codziennie, co chwila… katował mnie. Zrobił wszystko, byleby mnie złamać i to mu się udało.
Dusił.
Zabijał na wszelkie, możliwe sposoby.
Do tej pory pamiętam ten łańcuch, jaki wbijał mi się w szyję. Miał… kolce. Malutkie, ale czułem wyraźnie każdy z nich. Były nasączone jakimś cholerstwem.
Boję się najmniejszego trzasku, jeżeli wydaje go z siebie jakieś urządzenie. Boję się, kiedy ktoś mnie zajdzie od tyłu. Śpię po ledwie trzy-cztery godziny, bo albo nie mogę zasnąć, bo się boję, albo budzę się z krzykiem.
Satou… bałem się. Wybacz mi, nie wiedziałem, co robić – tak, fakt, że miałaś doświadczenie… był dla mnie cenny, ale nigdy nie był cenniejszy od ***samej ciebie***, rozumiesz? To nie może być ważniejsze od człowieka, nigdy nie było, nie jest, i nie będzie ważniejsze od Ciebie, jako osoby. Jesteś czymś więcej, nie jesteś tylko numerem identyfikacyjnym, nie dla nas, nie dla mnie – bo dla mnie jesteś przyjaciółką… nawet, jeżeli straciłem tę relację na własne życzenie, przez błędy, jakie popełniłem i dalej… popełniam.
Wiem, że jestem „tylko człowiekiem”, ale powinienem mieć na tyle doświadczenia, by… nie wiem, poradzić sobie wtedy z Aelitą i Was w to nie wciągać.
Bo znam Lyoko na wylot – przez to, jak na siłę mi wgrał w głowę wszelkie dane związane z lokacjami sektorów, potworami, ich taktykami… wszystko, co mógł.
To nie tak, że tamtego dnia w parku, spanikowałem przez Ciebie – odkąd zostałem wyciągnięty, cierpię na zaburzenia lękowe. Zostałem poprawnie zdiagnozowany dopiero w momencie, w którym również poszedłem na odwyk.
Nie byłem w stanie pomóc sobie samemu – i jeszcze próbuję pomagać innym. Żałosny jestem… wiem doskonale.
Bo kiedy zaczęły do mnie wracać wspomnienia niewoli, kiedy to wszystko zaczęło mi odbierać resztki tego przekonania, że być może temat jest zamknięty – zacząłem się izolować. Bo pamiętałem, co obiecał XANA – co zrobi z „moją pomocą”, do czego mnie zmusi.

Pokazywał mi, jak zabijam wszystkich, którzy cokolwiek dla mnie znaczyli.
Takie sny mam do tej pory, w różnej formie. A żeby je zagłuszyć… robiłem chyba wszystko.
W ten sposób, wpadłem w marihuanę i heroinę – jestem czysty od trzech i pół roku, teoretycznie trochę dłużej… ale liczę dni od zakończenia tej „agresywniejszej” części odwyku. Pić… piję, okazyjnie, ale wyszło, że i tego wyrzekłem się na jakiś rok, sam z siebie.
W ten sposób, zacząłem się okaleczać – mam blizny po całej długości ramion. Nie chcę Ci się o nich rozpisywać. Nie potrafię. Przepraszam, że nie mogę być w tej kwestii szczery, ale… one się nigdy nie zagoją. Dlatego, poza domem, nie chodzę na krótki rękaw, a przełamanie się do tego, by nie zakładać bluzy przy ~~Pchełce~~ Mori, która wie o tych sznytach… jest ciężkie. Chociaż wiem, że nie będzie mi robić o to wyrzutów, nie będzie gderać, nie będzie załamywać rąk.
I… w pewnym momencie życia, również stanąłem na tej samej krawędzi, na linii dzielącej życie od śmierci.
Bo nie chciałem już cierpieć.
Miałem próbę samobójczą. Chciałem… przedawkować herę.
W ostatniej chwili zadzwonił braciak. Elektryk.
Poznałaś mnie prawdopodobnie tylko dlatego, że zadzwonił w ostatniej, możliwej chwili, a ja zapomniałem wyciszyć tego telefonu.
Tylko… czasem naprawdę myślę, czy nie lepiej byłoby dla wszystkich, gdybym jednak się na to odważył, gdybym wziął tę dawkę, bo wierz mi, upewniłem się, że to by mnie na pewno zabiło.
Wtedy, zdałem sobie sprawę z jednej rzeczy. Ja… nie chciałem cierpieć, ale również nie chciałem jednak kończyć w ten sposób.
Wiem, że Ty też nie chcesz.
Dopiero wtedy, powoli… dałem do siebie dostęp i dałem sobie pomóc. Chociaż nie mogłem powiedzieć nikomu prawdy. Rodzice, rodzeństwo – oni wiedzą, że *coś* się zadziało i dlatego znalazłem się w takim stanie. Nie wiedzą, co dokładnie, a mnie boli takie ukrywanie, to, że muszę ich wciąż okłamywać i jeszcze mam czelność usprawiedliwiać w tym samego siebie, że robię to dla ich dobra.

Nie powiem przecież mamie, tacie, że za ich syna, przez pół roku chodziło spektrum – a ich dziecko przechodziło…
Już sam nie wiem, jak to określić.
Dla nich liczy się, że „wróciłem”. Wiem, że nie zasłużyłem na to ciepło. Wiem, że nie zasłużyłem na wybaczenie ze strony Mori, której było głupio, że na mnie naskoczyła… skąd miała wiedzieć, że nigdy o niej nie zapomniałem – to moje przygłupie spektrum nie miało wgranego odpowiedniego wspomnienia?
Stanęli za mną murem, kiedy zdałem sobie sprawę, że potrzebuję pomocy.
Wtedy, miałem atak paniki. Dostaję je niekiedy bez zapowiedzi. Gdziekolwiek. Szukam wtedy miejsca, w którym mogę się schować, by to przeczekać, boję się samego siebie, boję się, że mogę komuś zrobić krzywdę – raz niechcący przyłożyłem tak Kayleigh. Wystraszyłem się, kiedy podeszła za blisko, kiedy złapała mnie za ramię, bo jeszcze nie wiedziała, co się ze mną dokładnie dzieje. Odepchnąłem ją, chodziła z siniakiem na ramieniu.
Czasem również bywa, że w ich wyniku tracę przytomność. Po prostu mdleję. Organizm wyłącza mi awaryjnie świadomość, bo dostaje za mocne wciry.
Ostatnio, napad dorwał mnie w mieszkaniu. Rozwaliłem szkło, Akemi znalazła mnie pod biurkiem. Gdyby nie ona, prawdopodobnie siedziałbym tam dłużej w tym stanie.
Aissatou, Ty też mi wtedy pomogłaś. Naprawdę.
Dziękuję, że to ze mną przeczekałaś. Przepraszam, że byłaś tego świadkiem – zawsze się wstydzę później, kiedy ktoś mnie znajduje w tym stanie, albo przy kimś w ogóle mi tak odwali.
Czułem się bezpieczniej.
Przepraszam, że sam… nie dałem Ci tego odczuć, kiedy potrzebowałaś wsparcia.
Wtedy… w kawiarni – kiedy spotkaliśmy się, by ustalić, jak możemy pomóc Akemi… przepraszam, że pociągnąłem za jedną ze strun, za mocno – robiąc Ci po raz kolejny krzywdę.
Bo wiem, jak wygląda taka chwilowa fascynacja, takie zauroczenie. Sam je przeżyłem. Ono samo mnie zaprowadziło do diabła, bo chciałem się popisać.

To była moja kara. Poznanie tamtej dziewczyny, lata temu, z perspektywy czasu, to najgorsze, co mi się przytrafiło. Zostawiła mnie po wszystkim jak kredowy obrys zwłok i czekała na deszcz, który mnie zmyje.
Dlatego… poczułem, że dostałem jasno do zrozumienia – nie zasługuję na jakąkolwiek pomoc. Czy to głupie notatki, by móc zrównać się z poziomem ówczesnej klasy (zawaliłem potem rok w liceum – powtarzałem drugą klasę), czy zwykła rozmowa… cokolwiek.
Powiedziała, że to wszystko moja wina.
She was goddamn right.
Nie jesteś tylko kodem. Jesteś Aissatou – naszą Aissatou, czy jak się śmiałem, bo dawałaś tak odczuć, że Cię wszędzie pełno, tuptałaś tu, tuptasz jeszcze tam… „Tuptuś” ^^”
Tak, wiem, jestem w związku z Akemi i kocham ją. Naprawdę mocno ją kocham – a Ciebie traktuję i poważam jako przyjaciółkę i będę szczery, ale i jako młodszą siostrę.
Bo jesteś człowiekiem. Bo nie zrobiłaś niczego złego. To Ciebie skrzywdzono. Nie jesteś wypruta z emocji.
Nie chcesz cierpieć.
To… to ja Cię skrzywdziłem. Jestem jak trucizna – czuję się tak, jakbym niszczył każdego, kto się do mnie chociażby zbliży.
Przepraszam, że Cię w to wszystko wciągnąłem.
Przepraszam, że nie zauważyłem niczego.
Przepraszam, że nie powiedziałem podczas tamtego spotkania chociażby tego, że… jesteśmy. Że masz moje wsparcie. Bałem się. Nie chciałem Cię jeszcze bardziej dobić a wiem, że w większości przypadków kompletnie nie potrafię ważyć swoich słów, lecąc bezpośrednio.
Przepraszam… że nie mogłem nic zrobić.
Przepraszam… że złamałem kolejną obietnicę.
Nie wiem nawet, czy dotarłaś chociażby do połowy listu – jeżeli chociażby go otworzyłaś i przeczytałaś połowę – naprawdę jesteś zajebista, żeś przebrnęła przez ten pierdolnik.
Jeżeli go nie przeczytałaś: nie chciałaś, za co Cię nie winię. Bo nie mam takiego prawa, bo to Ty masz zasrane prawo czuć do mnie żal po tym wszystkim. Równie dobrze, nigdy Ci go nie dałem, bo nie potrafiłem się na to zdobyć.
Powiedz słowo… a stanę za Tobą murem, Tuptuś.

Autorka: Morrigan