Kocha, nie kocha…wróżby przy świetle księżyca

Kocha, nie kocha…

Lubi, szanuje…

Nie chce… nie dba… żartuje…?

Który to już był kwiatek? Każdy wróżył mu coś innego. Zanim wszedł na dach akademika, zerwał całe ich naręcze. Wdrapał się tutaj przez drabinkę na ostatnim piętrze, podważył klapę i oto tu siedział – nieuleczalny romantyk, zadając pytanie losowi.

Na który płatek mu teraz wypadnie?

W myśli, w mowie…

W sercu…

Na ślubnym kobiercu… i wyliczanka szła od nowa: kocha, nie kocha, lubi…

Skończyło się na „szanuje”. Mniej więcej pokrywało się ze stanem faktycznym, ale cicho liczył na to, że wywróżone mu zostanie coś więcej. Wyciągnął przed siebie dłoń z ogołoconym ze swej korony słupkiem. Rozluźnił palce i pozwolił, by się wyślizgnął spomiędzy nich, upadł z wysokości na betonowy dziedziniec.

Złapał za kolejny kwiat. Co mu wywróży? Do tej pory chyba zdołał ze dwa razy dowiedzieć się, że mogła go kochać, raz, że jednak nie, drugi raz wyszło, że szanowała, ale ani razu nie dowiedział się, że był w jej sercu.

Każdy kwiat tego unikał. Ale to chyba powinno być to samo, co „kocha”…?

Oskubał zatem kolejnego kwiatka. I kolejnego. I księżyc zdążył już zmienić wyraźnie swoją pozycję na niebie, a po dziedzińcu turlały się, jeszcze podrywane lekkimi podmuchami wietrzyku i nieprzydeptane, płatki.

Kocha, nie kocha…

Wróżba powtórzyła się jeszcze kilka razy. Szansę na sprawdzenie, która z nich miałaby się spełnić, miał mieć dopiero rano: kiedy ponownie na korytarzu minie się z pewną Japonką.

Autorka: Morrigan