“Gdy już pokonamy Xanę, ja…przezwyciężę swój największy strach.”
Przygotowywał się do tego wiele miesięcy. Wykupił specjalny kurs, przygotowujący do poradzenia sobie w trudnych warunkach. Śnieg, wiatr, odpowiednie zachowania w zamieci. Gdy przebywasz na wysokości pięciu – sześciu – siedmiu tysięcy kilometrów nad poziomem morza, z naturą nie ma żartów.
W kąpielówkach też tam nie pójdzie. Zbierał pieniądze na strój, sprzęt, całe wyposażenie. Może i było to żmudne i w pewnych momentach normalne życie dawało w kość, myślał, czy może lepiej nie zapomnieć, ale… to właśnie wtedy przypominał sobie, że, jeszcze niedawno, jego życie było znacznie trudniejsze.
Gdy Xana atakował prawie codziennie, gdy ich żywot wisiał na włosku, a oni w ciszy przywdziewali swoje peleryny i pędzili światu na ratunek, nikt nie dawał taryfy ulgowej. Nie mógł sobie odpuścić. Nie teraz.
“Coś sobie obiecałeś. I zrobisz to, choćby skały srały.”
I gdy nadszedł ten dzień – pierwszy dzień wyprawy na ośmiotysięcznik – poczuł się znów jak ten dwunastolatek, który miał wejść do wielkiej tuby, aby zostać przeniesionym do wirtualnego świata. A wszystko to, żeby ratować współlokatora, który dostał się tam zamiast swojego psa. Serce skakało mu nieregularnie w piersi, a on, wyprostowany, poważny, pogodzony z najbliższą przyszłością, czekał na wirtualizację. Teraz czekał na pierwsze kroki do mety.
“To ósmy dzień wyprawy Ulricha Sterna na Mount Everest. Dziś ma pokonać ostatni odcinek, aby wejść na szczyt. Jak podaje Francuska Agencja Prasowa, jego podróż śledzi kilkaset tysięcy osób. Dzięki determinacji sportowca zawodowego z Niemiec sponsorzy zebrali pół miliona euro na rzecz fundacji zajmującej się dziećmi w śpiączce.”
– Panie Stern, jest Pan kolejną z kilku tysięcy osób na świecie, która weszła na sam szczyt Mount Everest. Jak się Pan z tym czuje?
– Bardzo dobrze. Świadomość, że mogłem osiągnąć wymarzony cel i pomóc wielu dzieciom, jest fascynująca.
– O czym myślał Pan po wejściu na samą górę?
– O tym, że mam lęk wysokości, ale przezwyciężyłem swój największy strach.
– T – To żart? Właśnie wrócił Pan z wyprawy z najwyższego punktu nad poziomem morza!
– Nie, to nie żart. Gdy byłem młodszy, nie wchodziłem nawet na wyższe skocznie na basenie.
– To tylko świadczy o determinacji i Pana gruntownym przygotowaniu.
– O tak, zajęło mi to bardzo dużo czasu, ale wierzę, że było warto.
“Warto było. Nie tylko dla dzieci, ale i dla samego siebie.”
“Gdy już pokonamy Xanę, chcę… poznać cały świat, który przyszło mi chronić.”
Od Francji poczynając, rozplanowała podróż na wzór Phileasa Fogga: z tą różnicą, że nie miała presji, aby jej wersja trwała osiemdziesiąt dni. Mogła spokojnie podróżować dłużej, nie przejmując się upływającym czasem. Czy ktoś będzie za nią tęsknił? Oczywiście, że tak; ale Jeremie postanowił przeznaczyć ten czas na osiągnięcia naukowe. Właśnie zdawał egzaminy na Harvard, potem czekało go mnóstwo pracy, aby udowodnić, że powinien tam być. Pozwolił jej spełnić marzenie, pod jednym warunkiem: miała odzywać się codziennie. To nie było problemem, przynajmniej teoretycznie, bo wszystko zależało od zasięgu, jednak Jeremie wykazał się zrozumieniem.
Pod koniec liceum zrobiła prawo jazdy, kupiła niskobudżetowy samochód, wystarczający dla jej skromnej osoby. Zaopatrzyła się w konserwy, suchy prowiant, wodę, słodycze, trochę ciuchów, materac do rozłożenia w bagażniku po złożeniu tylnych siedzeń, zapasowy agregat, nowego laptopa, porządny internet mobilny.
Pieniądze? No cóż… nie było tego dużo: może i poduszka finansowa, jednak cienka. Ale, czy to ważne? Dorabiała zdalnie na zleceniach w IT, miała z tego trochę grosza, mogła je robić, będąc gdziekolwiek. Lubiła to, a, z racji czasu spędzonego w wirtualnym świecie, znajdowała problemy w kodach szybciej niż większość programistów. Zaprzyjaźniła się również z portalami oferującymi barter i wolontariaty zagraniczne, w różnych miejscach na świecie. Możliwość noclegu w ciepłym łóżku, wzięcia prysznica, czy, zwyczajnie, poznania innej kultury od kuchni, była ogromnym przywilejem w jej mniemaniu.
Angielski, Francuski w jednym palcu…i czuła się gotowa.
Jeśli chciała poznać świat, od którego była odcięta tyle lat, to nie mogła tak po prostu się zatrzymać.
Wyruszyła.
Z Paryża pojechała w stronę Turynu. Po tygodniu w tym pięknym miejscu następnym etapem były Włochy. Egipt, Indie, Singapur, Hongkong, Szanghaj, Nowy York… Liverpool i Londyn. I znów Paryż. I powrót do Sceaux. Tak wyglądały jej główne cele.
Oczywiście, była w wielu miejscach po drodze: większych i mniejszych, ciekawych i fascynujących. Podróż niekiedy okazywała się skomplikowana, kiedy indziej okazywało się, że wpadała w kłopoty. Jednak w każdym miejscu, w każdych problemach znajdował się człowiek lub grupa ludzi, którzy – zupełnie jak Wojownicy Lyoko – pomagali jej w najgorszych momentach. Znalezienie towarzystwa nie było trudne: zagranicą od razu wzbudzała zainteresowanie przez różowe włosy.
“Gdy wrócę, będę przyjmowała takich podróżników w Pustelni. Będę dla nich przystanią w podróży. Ale to nie jest moja ostatnia wyprawa!”
“Gdy Xana zdechnie, zostanę gwiazdą! Moje piosenki podbiją świat!”
Francja za bardzo kultywowała własną kulturę, żeby to tutaj miał szansę na wybicie się. Europa generalnie została przesycona muzyką wszelkiej maści, ale…nikt nie powiedział, że Azja nie da mu szansy.
Kontynuował nagrywki swoich demo i rozsyłał do niemal wszystkich możliwych studiów nagraniowych. Niewątpliwie zaczął wierzyć w teorię czarnej dziury: te wysyłki szły w próżnię, nieskończoną pustkę, z której nie było szans, aby ktokolwiek je wyciągnął. Próbował również na platformach streamingowych, ale, mimo sporej ilości odtworzeń i obserwujących, odzew był nikły. Co najwyżej motywowano go do dalszej pracy, wymieniono parę zalet i życzono powodzenia.
Ale, czy wielki Odd Della Robbia poddawał się, gdy w Lyoko otaczały go cztery kraby i sytuacja wyglądała na patową?
Oczywiście, że nie. Dlatego nie pozostawał bierny.
W pewnym momencie, nie patrząc na pochodzenie studia, wysłał nagranie. Jak zawsze, hurtem do kilkudziesięciu, nie patrząc na szczegóły.
Telefon.
– Dzień dobry, czy Odd Della Robbia?
Łamany angielski w połączeniu z azjatyckim akcentem wzbudzał podejrzenia, ale gdy persona przeszła do szczegółów, nie miał wątpliwości.
Wylatuje do Chin.
– Czyś Ty do reszty zdurniał?! Nie znasz tam nikogo, krzywdę ci zaraz zrobią! A jak nie wrócisz, to co ja zrobię?!
– Mamo, spokojnie. Jestem już duży, pamiętasz?
– Duży, tak; i tak samo niepoważny jak zawsze!
– Gwiazdy nigdy nie są do końca poważne! Przybierają swoją maskę sceniczną!
– A spróbuj nie odezwać się po przylocie tam! Nogi ci z dupy powyrywam!
Oczywiście, że zapomniał.
Był tak zafascynowany ilością świateł, budynków i wielkością samego Pekinu, że z pamięci wyleciały dane o całym bożym świecie, jaki znał do tej pory. Dobrze jednak, że obudził się po wyjściu z lotniska: w torbie miał instrukcje, gdzie miał zameldować się w hotelu i dokąd udać się w sprawie rozmów o perspektywie kariery muzyka, dj’a, piosenkarza… jak kto woli. Odd był chodzącym człowiekiem – orkiestrą i mógł robić wszystko, na co tylko miał ochotę!
Czy jego twarz pojawi się w mediach europejskich? Nie wiedział; ale, póki co okazało się, że chińskie fanki uwielbiają jego nietypową urodę i gust do muzyki. Autografami strzelał szybciej niż strzałkami z kociej łapy w Lyoko.
“Gdy pokonamy Xanę, będę obserwować, czy inne dzieciaki nie wpadają w podobne kłopoty, co my.”
– Panno Ishiyama…
Dyrektor szpitala odchrząknął, poprawił okulary po upewnieniu się pięć razy, że poprawnie przeczytał nazwisko Japonki. Poprawił się na krześle, upił łyk wody i zlustrował wzrokiem kobietę w czarnym golfie, siedzącą naprzeciw niego.
– Cóż… niewątpliwym jest, że wyniki pani prac naukowych na uniwersytecie, ukończone magisterium z psychologii dzieci i młodzieży oraz praktyki w największym ośrodku leczenia psychicznego we Francji są Pani atutami, które otwierają drzwi do pracy w każdym miejscu. Tylko dziwi mnie jedna rzecz. Dlaczego zdecydowała się Pani na składanie aplikacji właśnie do naszego, małego szpitala na przedmieściach Paryża?
– Od czego by tu zacząć…
Dziewczyna przełożyła nogę na nogę.
– Mieszkam niedaleko. Zależy mi na pracy w okolicy ze względu na rodziców. Poza tym, jestem osobą, która lubi wypełniać luki. Tam, gdzie nie ma nikogo, pojawiam się ja ze wsparciem.
“Jak wiele razy w Lyoko, gdy pomoc przybywała na ostatnią chwilę.”
Dostała tę pracę: i nie było wątpliwości, że tak będzie. Psychologom – szczególnie młodym, z ambicjami – nie zależało na pracy w skromnej okolicy. Chcieli nabierać doświadczenia w miejscach, gdzie mogli piąć się po szczeblach kariery. Yumi nie widziała takiej potrzeby: pomoc dzieciom z problemami na tle psychologicznym była jej głównym zadaniem i tym zamierzała się zajmować. Wystarczyło spojrzeć na jej podstawówkę, gimnazjum czy liceum: na każdym etapie obserwowała osoby podchodzące pod zaburzenia depresyjne, przewlekły stres, z którym nikt nie umiał sobie racjonalnie poradzić. Negatywne emocje, nękanie, nawracające przez to napady paniki. Takie osoby często niknęły gdzieś w cień lub – w ostateczności – zmieniały szkołę, a Kadic o nich zapominało.
Gdyby sama, zaraz po wpadnięciu w sidła codziennych walk o lepszy świat, trafiła na dobrego psychologa, może nie byłaby w stanie opowiedzieć mu o Lyoko, walkach z Xaną czy złożonych próba zabicia jej i grupy przyjaciół. Jednak, gdyby odpowiednio opowiedziała tyle, ile uznałaby za dopuszczalne, taka osoba i tak mogłaby jej pomóc. Zwłaszcza w okresie, gdy jej rodzice zaczęli kłócić się, w domu panowały “ciche dni”, a ona i Hiroki nie byli pewni, czy niedługo nie wrócą do Japonii.
“Może, gdyby takie wsparcie miał William… byłoby mu prościej po Xanafikacji.”
Żałowała. Do tej pory nie mogła sobie wybaczyć, jak zachowała się wobec Dunbara. Dopiero po latach na studiach, praktykach w szpitalu, pojęciu pewnych rzeczy i gruntownej analizie własnego zachowania zrozumiała, że popełniła niewybaczalny błąd. Nie udzieliła mu żadnego wsparcia ani zrozumienia wtedy, gdy najbardziej tego potrzebowała. Ilekroć pytała, nikt nie wiedział, jak dalej potoczyły się jego losy. Od liceum słuch i ślad po nim zaginęły bez punktu zaczepienia.
Czy w ten sposób odkupi swoje grzechy? Nie była pewna niczego. Wiedziała jedno: teraz, gdy nastolatkowie będą przeżywali kłopoty, będzie mogła im pomóc.
I na pewno nie będą one tak trudne, jak ochrona całej ludności przed zagładą.
I gdy spotkali się w wyremontowanej Pustelni – w stylu rustykalnym, według wyobrażenia i ciężkiej pracy Aelity – mogli opowiadać sobie nawzajem o swoich postępach i widzieć je naocznie.
Jeremie? Ah, on tylko obalił jedynkę trygonometryczną…ale, gdyby opowiadać o szczegółach tego osiągnięcia, wszyscy by posnęli. Zostawmy więc to do rozgryzania naukowcom.
Autorka: Shikari