Długi sen

15 grudnia.

Niby zwykły dzień. Ludzie powoli wpadają w świąteczną gorączkę. Wykupują wszystkie produkty i szykują się na świąteczną kolację, nazywaną potocznie Wigilią. Robi tak niemalże każda rodzina. Jeżeli ją się oczywiście jeszcze ma.

Wszystko zaczęło się rok temu. Siedzieliśmy razem w tym samym miejscu. Byliśmy szczęśliwi. Miałaś na sobie różową sukienkę z ciemniejszymi pomponami. Dokładnie ten sam, kiedy po raz ciebie pierwszy zobaczyłem. Twoje piwne oczy były pełne radości i optymistycznego nastawienia do życia. Śliczne, różowe włosy zawsze miałaś ścięte podobnie jak ja. Charakterystyczny, czerwony kolczyk w prawym uchu, którego szukałem po sklepach, abyś miała je do pary. Wiele razy powstrzymywałem się od tego. Nie chciałem, żebyś ujrzała we mnie wroga.

– To co zrobimy? – pytasz. Ja nie odpowiadam. Czuję narastającą gulę w gardle, która nie pozwalała się odezwać. Patrzysz na mnie jak spod byka. Z oczu zniknął blask, a usta były bez wyrazu. Opieram się rękoma o parapet.

– Nie mam pojęcia – wyduszam z siebie ze ostatnie słowa.

– Błagam Cię, musimy zadecydować! – krzyczysz na mnie. Jesteś przerażona, a oczy wypełniają się łzami. Nie mogę na to patrzeć. Ocieram jedną łzę z policzka.

– Nie płacz. Poradzimy sobie – mówię spokojnie, po czym ty przytulasz się do mnie. Kolejne łzy kapią na jasnoniebieską bluzę, a moje serce bije coraz szybciej, ale tym razem z przerażenia. Na samą myśl o tym, że zostaniemy rozdzieleni, przyprawia mnie o ból głowy. Nie mogę jej zostawić, szczególnie po tym, co ostatnio przeszła.

– Musisz mi coś obiecać. – mówię stanowczo do niej. Nie chcę podnosić głosu, to nie jest jej wina, w co ja się wpakowałem.

– Słucham. – mówi, a następnie pociąga nosem. Podaję jej chusteczkę.

– Nie poddaj się. Nie popadaj w żadną depresję. Walcz z samą sobą. Niedługo wrócę. – odpowiadam powoli i w miarę spokojnie. Całuję ciebie w czoło i jeszcze raz przytulam do mojej piersi. Przy mnie jest bezpieczna, ale czy poradzi sobie sama? Nie mam pojęcia.

Słyszę pukanie do drzwi. Czuję, jak wszystkie maleńkie blond włoski jeżą się na karku. Przełykam głośno ślinę. Patrzę na nią. Jest przerażona, jednak zachowuje spokój jak tylko może. Podziwiam ciebie. Taka wrażliwa i łatwa do zranienia osoba długo by nie wytrzymała.

– Otworzę. – mówi drżącym głosem. Patrzę, jak idziesz. Po raz ostatni widzę twoje zgrabne, długie, jak na twój wzrost nogi. Nacieszam się tym widokiem. Jest piękna, mądra i utalentowana, a zadaję się z takim beztalenciem jak ja. Potrafię jedynie ściągać kłopoty, przez które cierpisz.

Chwilę później przychodzisz w towarzystwie dwójki policjantów. Jeden jest wysoki i szczupły. Ma charakterystyczne, dziwne okulary. Drugi jest niższy o głowę i dużo młodszy. Widoczne podrażnienia na jego twarzy świadczą o tym, że ogolił się w pośpiechu.

– Jeremie Belpois?

– To ja.

– Jest pan zatrzymany pod zarzutem włamania się do źródeł policyjnych.

Nic nie mówię. Zdaję sobie sprawę z tego, co zrobiłem. Zaatakowałem niewinny kantor z ludźmi, których nawet nie znałem, żeby zdobyć jedynie kod dostępu do jednej z wielu wypełnionej bo brzegi kasetki z pieniędzmi. Po co to zrobiłem? Żeby przeżyć chociaż za te marne grosze, jakie ukradłem.

Patrzę na ciebie. Warga ci drży, a oczy wypełniają się łzami. Nie rozumiem, dlaczego jest ci przykro. Nie rozumiem, dlaczego zadajesz się z takim człowiekiem, jak ja. Sam fakt, że z moimi kłamstwami tak długo wytrzymałaś zasługuje na podziw.

– Do zobaczenia kiedyś. – mówię, drżącym tonem. Nie mogę się teraz rozkleić. Muszę myć silny. Dla ciebie. Dla jedynej osoby, za którą oddałbym życie.

Wychodzę z eskortą policji. Nie zamykasz drzwi. Obserwujesz mnie do samego końca. Znikam z funkcjonariuszami w windzie. Kłuje mnie w sercu. Przez własną głupotę zostałaś sama prawdopodobnie na zawsze z tym ogromnym problemem.

Cztery tygodnie później…

Rysuję kolejną kreskę na szarej, poniszczonej ścianie w więzieniu. Jest ich dwadzieścia osiem. Jutro będzie proces sądowy. Po miesiącu zobaczę cię. Ciekaw jestem, czy ciebie poznam. Ciekawe, czy w ogóle się pojawisz. Nie mam pojęcia, czy nie znalazłaś sobie kogoś nowego. Dużo lepszego ode mnie. Może wyjechałaś na wspominaną delegację w Sztokholmie? Czy ona nie była przypadkiem dzisiaj? Chyba tak.

Czuję w środku pustkę. Wypełniałaś mi ją. A w chwili, kiedy zostałem zamknięty w celi odebrano mi jakikolwiek kontakt z tobą. Pewnie obawiali się, że zrobię ci krzywdę. Gdyby tylko znali prawdę. Gdyby chociaż mi uwierzyli. Ale po co? Najlepiej, jeżeli nas rozdzielą przez jedną głupotę.

Siedzę na twardym łóżku, patrząc na dwadzieścia osiem narysowanych kresek. Każda kolejna, rysowana zawsze o tej samej godzinie – zawsze o osiemnastej. Wtedy po raz pierwszy się poznaliśmy przez moją głupotę. Chciałem tylko znaleźć części do moich miniaturowych robotów na dodatkową ocenę. Tymczasem poznałem miłość mojego życia.

Czemu mnie nie odwiedziłaś od momentu zatrzymania, Maju?

– Jeremie?

Czyj to głos? Przywidziało mi się chyba.

– Jeremie!

Teraz na pewno kogoś usłyszałem. Wiem nawet, kogo.

– Obudź się!

Otwieram oczy. Dookoła mnie jest czysta biel. Gdzie jest cela i ta ponura szarość, niszcząca wewnętrznie z każdym kolejnym dniem? Czy ja w ogóle jeszcze żyję?

Odwracam się i widzę moją ukochaną. Serce bije mi coraz mocniej, a uśmiech dominuje na twarzy. To ona! Widzę ją!

– Jeremie…

Podchodzi do mnie i wyciąga dłoń, jednak nie rusza się dalej. Robię to samo i nasze dłonie splatają się po miesiącu rozłąki. Tęskniłem za tym. Zamykam oczy, a Aelita wtula się we mnie. Ta chwila mogła trwać wiecznie.

——————————————————————————–

Inspiracja:  Dilara – Dream

Autorka: Azize