Code: Death

Nazywam się Jeremie Belpois i jestem uczniem zespołu szkół Kadic. Dwa tygodnie temu odkryłem w opuszczonej fabryce wyjątkowo potężną maszynę. Z początku zapuszczałem się do fabryki w poszukiwaniu części do robotów, ale po odkryciu, że znajduje się w niej coś więcej niż stare części postanowiłem przyjrzeć się zawartości fabryki dokładniej, nie ograniczając się jedynie do magazynów i linii produkcyjnej jak wcześniej. Po przekonaniu się, że w ruinach dawnej fabryki samochodów znajduje się sprzęt rodem z filmu sci-fi przestraszyłem się potencjalnych konsekwencji włączenia. Wróciłem tamtego dnia do akademika i przez niemal tydzień nie mogłem znaleźć w sobie odwagi by go uruchomić. Właściwie to niemal zapomniałem czemu bałem się tam wracać.

Dopiero gdy roboty, które budowałem na konkurs zostały zniszczone a ja sam pozostawiony bez części do nich to postanowiłem tam wrócić. Zapewne gdybym na chłodno pomyślał to nie musiałbym brać nowych części z fabryki, ale musiałem odreagować a dłuższy spacer doskonale się do tego nadawał. Dlaczego? Roboty miały wziąć udział w konkursie, w którym brał udział także mój rywal z klasy. Herve Pichon. Nakłonił on swojego przygłupiego kumpla by mi je zniszczył. A ten śmieć oczywiście się zgodził. Najwyraźniej ukradł mi wcześniej kluczyk, bo gdy wróciłem do pokoju tego dnia to zastałem drzwi otwarte, a moje roboty leżące na podłodze z powyłamywanymi i zmiażdżonymi częściami i szczerzącego się do mnie Nicolasa Poliakova.
-Co się gapisz? – odezwał się do mnie, gdy stanąłem w progu nie potrafiąc przetrawić tego jak dużo mojej pracy nad robotami poszło na marne. Wciąż szczerzył się do mnie głupio przez co miałem wrażenie jakby stała przede mną wyjątkowo tępa małpa.
Podszedłem do zniszczonych robotów. Z trudem chowałem emocje. Byłem wściekły zarówno na Nicolasa jak i Herve’a. Czyste skurwysyństwo. Zamiast uczciwie brać udział w konkursie ci woleli wyciąć konkurencje. Nie wytrzymałem i zamachnąłem się na Nicolasa chcąc go uderzyć w twarz. Ten się jednak uchylił od mojego ciosu po czym uderzył mnie w brzuch. Upadłem na podłogę tracąc przy tym okulary.
-Nie skacz do silniejszych nerdzie. – powiedział wówczas Nikolas, po czym splunął na mnie i wyszedł gasząc przy tym światło. Przez chwile jeszcze tak leżałem najpierw czekając aż ból przeminie a potem próbując znaleźć okulary.
Kiedy już wstałem i posprzątałem zrobiony przez Nicolasa bałagan to gniew mi przeszedł. Wziąłem się za ich naprawę, ale nie potrafiłem się na niczym skupić. Musiałem wyjść z pokoju. Odetchnąć. Zrobić coś innego. Początkowo chciałem pójść na świetlice i coś poczytać, ale tam zapewne zobaczyłbym Nicolasa i Herve’a. A nie chciałem być z nimi w jednym pomieszczeniu. Wyszedłem wówczas ze szkoły i skierowałem się ku Fabryce. Widok rzeki działał na mnie uspokajająco. Stanąłem nad nieumocnionym fragmentem brzegu i cisnąłem kamieniem w wodę. Nie odbił się ani razu. Przepadł w wodzie tak samo jak przepadły moje szanse na wystawienie robotów w konkursie. Spojrzałem na księżyc. Idealnie pod nim znajdowała się fabryka. Przypomniałem sobie wówczas o znalezionej maszynie. Po raz pierwszy myśląc o tym niezwykłym znalezisku nie bałem się go odpalić. Od razu poszedłem. Nie jestem w stanie teraz stwierdzić czemu akurat mnie naszła na to wtedy ochota.

Już wcześniej stwierdziłem, gdzie się włącza maszynerie, która rozbita była na trzy podziemne kondygnacje. Na najwyższej z nich były panel kontrolny, pod nim znajdowały się kilkumetrowe tuby, których funkcji jeszcze nie odkryłem a na trzecim najniższym piętrze znajdował się wysuwany z podłogi włącznik tego superkomputera. Po dojechaniu na najniższy poziom aktywowałem wysunięcie się panelu z włącznikiem. Był on w kształcie smukłego walca, w którego na wysokości rąk zwisała dźwignia. Podszedłem i po wzięciu głębokiego wdechu nacisnąłem. Dzisiaj na szczęście nie przejmowałem się konsekwencjami.
Wraz z naciśnięciem dźwigni pomieszczenie na chwilę się rozjaśniło po to by niemal od razu powrócić do półmroku. Podjarany tym co zrobiłem od razu skierowałem się do windy. Po chwili przeżyłem kolejny szok bowiem, gdy odpaliłem komputer w pomieszczeniu pozapalały się wszystkie ekrany a nad centralna częścią pomieszczenia pojawiła się holograficzna mapa niczym z taka jak z gwiezdnych wojen. Podszedłem do niej by się przyjrzeć temu co przedstawiała. Nie zdołałem jednak ogarnąć wszystkich dziwnych kształtów jakie się na niej znajdowały, ale moja uwagę zwróciło okienko, które otworzyło się na ekranie monitora. Przedstawiało ono śpiąca na stojąco różowowłosa dziewczynę. Pewnie interface albo wstęp do jakiegoś pornusa – pomyślałem z początku. Dostrzegłem słuchawki i mikrofonem zwisające obok klawiatury. Założyłem je i zawołałem przez nie do dziewczyny. Nie usypałem jednak odpowiedzi. Zminimalizowałem okienko z dziewczynka i zacząłem przeglądać zawartość komputera. znajdowało się na nim wiele gotowych programów o dość dziwnych nazwach. Wirtualizacja, Powrót do przeszłości i przeciążenie były jednymi z najbardziej rzucanymi się w oczy. I wszystkie znalazłem w kategorii „Najważniejsze”. Poza nimi był tam tylko program o nazwie Xana. Uruchomiłem go licząc na ujrzenie czegoś co było najwidoczniej najpotężniejszym programem na tym komputerze.

Wpisz imię osoby, która ma umrzeć
Taki napis wyświetlił się na ekranie. Ten komputer miał w sobie coś mistycznego, ale żeby dało się za jego pomocą zabijać ludzi? Dość niedorzeczne. Zamiast wpisać od razu czyjeś imię klikałem w znajdujące się u góry ekranu okienko z zasady, żeby je rozwinąć.
Osoba, której imię zostanie zapisane, umrze, zgodnie z tym co zostało zapisane” – brzmiała pierwsza zasada. Kolejne z nich skupiały się na działaniu i warunkach jakie osoba musiałaby spełnić.
W przypadku, gdy imię zostanie wprowadzone z zewnątrz i będzie je posiadało kilka osób, zginie ta która jest najbliżej źródła
„Tak samo się stanie, gdy imię zostanie wprowadzone z wewnątrz a wprowadzający nie zna twarzy ofiary”
„Pseudonimy i fałszywe tożsamości nie działają”
„Przy braku opisania szczegółów śmierci ofiara zginie poprzez zawał serca”
„Przy opisie można podać warunki, które muszą zostać spełnione by śmierć się dokonała”
Zaintrygowało mnie zwłaszcza pojęcie wprowadzania imienia z zewnątrz jak i wewnątrz. No i gdybym teraz wprowadził czyjeś imię to czy ta osoba faktycznie umrze… Powróciłem do pola z wpisywaniem imienia i wprowadziłem te, które nosiła osoba będąca jedynie śmieciem zatruwającym życie innym. Nicolas Poliakoff. W okienku poniżej popuściłem nieco wodze wyobraźni. Ten śmieć sprawił mi dzisiaj ból i jego cierpienie było czymś czego pragnąłem. W sumie aż za nadto, bo sam siebie zaczynałem w tym momencie przerażać. Zażyczyłem mu więc, żeby zadławił się jedzeniem na stołówce po czym miałby wskoczyć na stół i drąc się upaść na widelec tak by ten przebił mu szyje. To było coś czego dla niego pragnąłem. Może niekoniecznie właśnie coś takiego, ale gdybym tylko mógł to bym go ukarał tak by zapłacił za to co zrobił. A potem jego pryszczaty kolega będący inicjatorem całego zajścia. Zatwierdziłem wyrok.

-Kim jesteś… Gdzie ja jestem… co ty tutaj robisz? – usłyszałem zdecydowanie za głośno w niewyregulowanych pod względem głośności słuchawkach. Zacząłem przeszukiwać wzrokiem całe pomieszczenie w poszukiwaniu osoby, która to powiedziała. Nikogo nie dostrzegłem. Dopiero po chwili dotarło do mnie ze dźwięk dobiegał ze słuchawek. Otworzyłem okienko ze śpiąca dotychczas dziewczyna. Już nie spała tylko spoglądała na mnie swoimi zielonymi oczyma z zaciekawieniem i strachem zarazem.
-Jestem Jeremie – odparłem zdziwiony – A ty czym jesteś? Oprogramowaniem? Sztucznym bytem żyjącym w tym komputerze? Elementem gry?
-Ja… nie wiem. – odparła smutno.
-Tak więc sztuczna inteligencjo… Co wiesz? – zaintrygowany przysunąłem się do ekranu. Już wcześniej było interesująco. A teraz jeszcze bardziej.
-Wiem, że znajduje się na jakiejś platformie otoczonej przepaścią oraz że uruchomiłeś program o nazwie Xana. Dlaczego to zrobiłeś?
-Bo… – zacząłem po czym uświadomiłem sobie, że musiałbym jej powiedzieć, że zrobiłem to żeby się w pewnym sensie wyżyć na Nikolasie. Sama myśl, że mógłbym go zabić za pomocą klawiatury sprawiała mi dzisiaj przyjemność. – Chciałem go przetestować.
-A co on takiego robi?
-Wymierza sprawiedliwość. – skłamałem. Chociaż zabijanie szumowin można nazwać sprawiedliwością społeczną. Społeczeństwo w końcu na tym może jedynie zyskać.
-Czyli?
-Jeżeli wpisze tam imię kogoś kto popełnił jakiś niegodny czyn to dostanie on zasłużona kare.
-A czemu to robisz? – jej pytania zaczęły być irytujące. Kończyły mi się chęci do odpowiadania temu programowi.
-Żeby uczynić świat lepszym – po takim kretynie nikt płakać nie będzie i tak. Czy zginie, czy nie zginie nie ma to znaczenia.
-Czy ja też mogę wymierzyć komuś sprawiedliwość, skoro uczyni to twój świat lepszym? – zapytała wprawiając mnie w osłupienie. Co taki program może wiedzieć o sprawiedliwości? Czy o świecie rzeczywistym?
-Skoro chcesz… A jesteś w stanie to zrobić?
-Mam tutaj panel, na którym mogę robić to zrobić. – odparła – a przynajmniej tak mi się wydaje. Zresztą zaraz się przekonamy – dodała uśmiechając się niewinnie.
-Skoro tak… Wpisz tam imię Herve Pichon. – rozkazałem. Wydawanie wyroków przychodziło mi z zatrważającą łatwością.
-Zrobione. – powiedziała niemal od razu po tym jak skończyłem mówić. – Co napisać w opisie?
-To już sam napiszę by mieć pewność, że działa. – Jak działa to będę miał dwie osoby na sumieniu. Ale te dwie osoby to tylko śmiecie. Szybko dopisałem warunki śmierci takie, żeby to wyglądało jak zupełnie przypadkowy wypadek.
-I co teraz się stanie? – zapytała.
-Nie wiem. Dopiero się przekonam jak pójdę na kolacje. Do zobaczenia sztuczna inteligencjo. Jeszcze tu wrócę. – powiedziałem odchodząc od komputera.
W drodze do Kadic naszły mnie wątpliwości. Czy na pewno powinienem się bawić czymś co mogłoby zabijać ludzi? Czy to w ogóle jest możliwe? Czemu się na to akurat dzisiaj zdecydowałem? To co wcześniej robiłem niemal instynktownie odmieniałem teraz przez niemal wszystkie przypadki słuszności. I nie potrafiłem sobie odpowiedzieć. Ani podczas drogi ani podczas czekania na swoja porcje na stołówce.
Dosiadłem się do Ulricha Sterna. Jednej z niewielu osób, o której mogłem powiedzieć, że z nim trzymam. Ja mu pomagałem w nauce, a on czasami mi pomagał z Hervem i Nicholasem.
-Co taki roztrzęsiony, Einsteinie? – zapytał, słusznie zresztą zauważając, że wyglądam jakbym miał zaraz uciekać – Zabujałeś się w kimś?
-Nie. Po prostu miałem dzisiaj ciężki dzień…
-Czyli znowu kłopot z Nicolasem? Jak przyjdę do ciebie jutro z tym czego nie ogarniam z matmy to zostanę na trochę, żeby mu wybić z głowy nachodzenie cię.
-Byłoby miło z twojej strony. – odparłem
-Miło? Mam u ciebie spory dług wdzięczności, za to, że mi pomagasz z matmą więc jakoś się muszę zrewanżować.
-Pomocy! On się dławi! – usłyszeliśmy gdzieś na stołówce. Błyskawicznie odwróciłem głowę. Nie spojrzałem jednak na osobę, która się dusi, ale na zegar. W szczegółach śmierci napisałem, że stanie się to dokładnie o osiemnastej. Zegar pokazywał jednak, że jest dziewiętnasta. Ale osoba, która się zadławiła i krzyczała teraz na całą stołówkę był Nicolas. Wskoczył on na stół wciąż nie mogąc złapać oddech a zanim próbując go ratować Herve.
To jest przypadek. Przecież godzina się nie zgadza. Te dwa zdania powtórzyłem w myślach nie jeden raz.
Nikolas zataczając się po stole w końcu upadł z niego. Usłyszałem krzyk. A następnie zobaczyłem przez tłum zdołałem dostrzec ciało Nikolausa, z którego szyi wystawał widelec.
Przecież godzina się nie zgadza. To niemożliwe żebym go zabił. Potem jednak dostrzegłem zegarek, który Ulrich nosił na ręce. Wskazywał on na osiemnastą.
-Ulrich… Który zegarek działa dobrze? Twój czy ten na ścianie? -zapytałem drżącym głosem.
-Co? – odparł dopiero po dłuższej chwili. Był przerażony tak jak każdy na stołówce. – Mój działa dobrze. Tamtego jeszcze nie przestawili.
Niemal dostałem zawału. Rzuciłem się biegiem w stronę Herve’a, który starał się sprawdzić puls kolegi. To był warunek. Jeśli dotknie on jego szyi to zginie także. Krzyknąłem mu, żeby się odsunął. Spróbowałem przedrzeć się przez tłum. Ale nie zdołałem go powstrzymać. W momencie, gdy dotknął on szyi Nikolausa jego nogi poleciały do tyłu. Poślizgnął się na krwi własnego kolegi. Odwróciłem naprędce wzrok. Nie chciałem zobaczyć, jak upada twarzą w podłogę doznając przy tym wstrząsu mózgu. A po sekundzie dozna śmierci.

Nazywam się Jeremie Belpois i właśnie zamordowałem dwie osoby.

Autor: Pablo