Jedynie blady płomień świecy dawał nikłe światło w półpustym pokoju. Oświetlał on niewielki stolik kawowy i fotel naprzeciw niego. Karmazynowe zasłony jedynie wspomagały uczucie osamotnienia targające myślami jego różowowłosej mieszkanki. Przypominały o tym dręczącym ją pragnieniu ucieczki od całego świata.
Podobna pustka wypełniała, która wypełniała jej pokój, ogarnęła również jej duszę. Wieczny brak kontroli nad własnym umysłem stanowił podstawę jej żywota. Łączył się on z poczuciem niebezpieczeństwa płynącego przez jej żyły.
Na stoliku spoczywała otwarta koperta, a na niej pogięty list. Oba splamione żywym szkarłatem rozlanej lampki drogiego wina. Uderzona w furii, dręczyła jej stargane emocje i raniła nad wyraz wrażliwe serce. Błąd za błędem, kroczyły wciąż za nią i ujawniały się na każdym kroku.
Zawsze, nie ważne kiedy.
Czuła za sobą ich obecność, ciepły oddech, niczym prześmiewcze wyzwiska na jej karku, widziała w lustrze ich odbicie.
Takie samo jak jej własne. Zielone oczy patrzyły na nią z tak wielką nienawiścią, jakiej nie potrafiła ubrać w słowa.
Wewnętrzna siła, która niegdyś trzymała ją w ryzach, uległa już wyczerpaniu. Ile można wytrzymać w ten sposób?
Wciąż marzyła, żeby okazało się to jedynie snem. Tragicznym koszmarem, z którego nie potrafi się przebudzić o własnej psychice.
,,Czy w mym cierpieniu jest jakiś sens? Czym zasłużyłam sobie na taki los? Już zrobiłam co się da, nadal nie widzę bieli, która niegdyś żyła w moim sercu, zamieszkała i wyprowadziła się z niego razem z nim.”
Tykaniu zegara towarzyszył jedynie cichy, płytki oddech młodej kobiety. Był tak niezwykle nieregularny, delikatny jakby bała się, że strąci nim domek z kart zbudowany na niestabilnym podłożu. Runąłby w gruzach ze wszystkim wokół, zabierając życia i dobytek w nim mieszkających.
Złapała dłonią swoje różowe włosy i odgarnęła je do tyłu nerwowym ruchem. Nie mogła wciąż uciekać, musiała stawić temu czoła. Inaczej czułaby się największym tchórzem stąpającym po tej planecie.
W pięści ścisnęła pióro, które wcześniej zamoczyła w hebanowym atramencie. Tak czarnym jak jej wiecznie pędzące myśli. Kartkę pogięła jeszcze bardziej, nie będąc tego w pełni świadoma.
Widniały na niej tylko dwa słowa.
,,Kocham cię”.
Wstała wciąż chwiejąc się na boki i wreszcie wypuściła wstrzymywany wcześniej oddech. Już było dla niej za późno. Przekroczyła granicę, zza której nie było już dla niej powrotu. Nie mogła wrócić, nigdy by sobie tego nie wybaczyła.
Zgniotła list w dłoni i wyrzuciła go w kąt pokoju.
Chłodny powiew zimowego wiatru tak cudownie koił jej pędzące myśli. Mimo tego czuła tę potworną gorycz, która wciąż ściskała jej zdarte gardło. Zakorzeniła się w niej, płynęła wraz z krwią i zepsuciem w jej żyłach, nigdy nie pozwalała odpocząć ani chwili.
Tylko szum w głowie upewniał ją w tym, że wciąż żyje. Jednak czy naprawdę można to nazwać życiem, będąc w takim stanie? Jego sens zniknął jej sprzed oczu. Odszedł, gdy nie zdążyła złapać go w swe trzęsące się dłonie. Uciekł między jej trupio zimnymi palcami, najwidoczniej nie zasługiwała na niego.
Męczył ją hałas, mimo że była wciąż i niezmiennie sama. Sam na sam ze światem, któremu towarzyszą ludzie, a jej? Jedynie blady płomień cynamonowej świecy.
Przynajmniej on zdawał się odczuwać to samo co ona – zupełnie nic. Mimo tego rwał się na boki, tańczył niespokojnie pomiędzy ścianami z wosku.
Karuzela wciąż kręci się w koło. Czas biegnie, lecz ona zatrzymała się na etapie, z którego nie potrafi wyjść sama. Pękła pod nią szklana podłoga i rozkruszyła się w drobny mak. Zwiędła drogocenna róża, którą niegdyś można by ją zwać. Sięgnęła po zepsute źródło wody i podtruła sama siebie.
,,Księżniczka zginęła już dawno temu, Aelito”.
Z żalem ściskającym jej serce, złapała za talię ślicznych kart.
Przeminęło tak szybko – tasuje, wykłada.
To Śmierć staje przed nią, zaraz i Diabła dokłada.
Sama dostrzega pętające ją łańcuchy, jednak nie ma już najmniejszych sił by walczyć. Zmiana już nastąpiła z tamtymi słowami nabazgranymi na kartce papieru listowego.
Zbitego lustra nie złożysz ponownie. Nie ważne jak mocno będziesz próbować, ono pozostanie w kawałkach.
Omotał ją czysty szał, złapała głowę w dłonie, a z jej gardła wydobył się przeraźliwy krzyk. Zdawało się, jakby przez jej struny głosowe przemawiały wszystkie diabły.
Wszystko skończyło się w jednej chwili. W furii rzuciła świeczką w ścianę, którą okrywała karmazynowa zasłona. Na podłodze dołączyła do niej szklana lampka, z której wylały się resztki wina. Zrzuciła ją nawet o tym nie wiedząc. Złapała za pojedynczy kawałek szkła. Przypominał jej kształt serca. Wbiła go w swój nadgarstek, a wyraz jej twarzy momentalnie zelżał.
Zasnęła, a jej ciało zmieniło się w pył ogarnięte płomieniami, które sama wznieciła.
“Z prochu powstajesz i w proch się obrócisz!”
Jedyne co powiedziała mi przed śmiercią.
Później była głucha cisza, a ja obserwowałam jak umiera, po raz pierwszy ze szczerym uśmiechem na twarzy.
Autorka: Malthael