Zabawa – cz. 1

Ulrich niepewnie otworzył oczy. Pierwszym, co uznał, że jest nie na miejscu, był brak budzika. Nie. Otaczała go zupełna cisza. Nie słyszał Odda, ubierającego się w pośpiechu, jak każdego ranka. Nie słyszał Kiwiego, popiskującego cicho, by zwrócić uwagę chłopaka. Zaraz potem Ulrich zorientował się, że nie jest nawet w swoim pokoju. 

Wpatrywał się w pomarańczowe niebo, po którym sunęły delikatne chmury. Potrzebował chwili, żeby zrozumieć, co widzi.

– Lyoko?- zapytał sam siebie cicho.

W końcu usiadł, ziewając i rozejrzał się wokół.

Nie był w Lyoko. Nie było wątpliwości.

Leżał na polanie, pokrytej niskimi trawami i kwiatami. Wokół niej rósł las. Realny. Tu także nie było wątpliwości.

Gdzie zatem był?

Powoli zaczął przypominać sobie poprzedni wieczór. 

Zbliżał się koniec roku. Razem z innymi wojownikami umówili się w fabryce, żeby powspominać. Ostatni raz włączyć superkomputer i zobaczyć Lyoko.

Od pokonania Xany minęło już trochę czasu. Yumi i William byli już na studiach. Teraz i młodsza grupa rozchodziła się w swoje strony. Aelita z Jeremim, Odd, no i on, Urlich. Wszyscy planowali inne przyszłości i mogli już nigdy więcej nie trafić do starej fabryki.

– Niedługo zostanie zburzona – powiedział Jeremy poprzedniego wieczora. – Pożyczyłem samochód, żeby powynosić ważniejsze rzeczy. Jeśli ktokolwiek jeszcze odkryje to miejsce, uzna te pomieszczenia za zwykłą część fabryki.

Mieli alkohol. Dużo alkoholu, żeby opić swoje sukcesy i zapić smutek rozstania.

Ulrich wyłączył się w którymś momencie. Nie pamiętał, co dalej się wydarzyło. Najwyraźniej wyszedł z fabryki… I poszedł gdzie?

Chłopak zorientował się, że nie ma pojęcia, gdzie może być. Że rośliny, które go otaczają, nijak nie przypominają tych we Francji. Że niebo nie ma zwykle pomarańczowego odcienia, chyba, że przy wschodzie lub zachodzie słońca. Ale słońce przecież…

– Nie ma słońca – powiedział sam do siebie, nie mogąc uwierzyć w to, że nigdzie go nie widzi.

Wokół było jasno, jednak ta jasność przypominała bardziej oświetlenie Lyoko, nie cokolwiek realnego.

Ulrich wstał, poważnie zdenerwowany. Trochę zakręciło mu się w głowie, jednak zaraz złapał równowagę.

– Jeremy! – krzyknął. Nikt mu nie odpowiedział.

Popatrzył po sobie. Był w normalnych ubraniach.

– Nie jestem w Lyoko – powtórzył sobie. – Gdzie ja do cholery jestem?

Przez następne kilka minut wędrował wokoło. Doszedł do granicy lasu, jednak początkowo obawiał się wejść do niego. Było zbyt cicho. Nie słyszał owadów, szumu liści, nawet żadnych zwierząt. Dlaczego las miałby być tak cichy? W końcu jednak uznał, że na polanie nie znajdzie odpowiedzi, gdzie jest. Wszedł między drzewa.

Idąc pośród dziwnych roślin, Ulrich nie mógł pozbyć się myśli, że znalazł się w wirtualnym świecie. Kilka razy próbował aktywować swoje umiejętności z Lyoko, jednak na próżno. Raz, dla pewności, uderzył ręką w drzewo. Rozległ się cichy, głuchy odgłos, kawałek kory odłamał się od rośliny, a ręka chłopaka zabolała. 

– Cholera – syknał.

Idąc dalej w tym samym kierunku, doszedł w końcu do kolejnej polany. Nie różniła się wiele od poprzedniej, poza tym, że na jej środku stała niewielka chata. Już z daleka wyglądała na opuszczoną, jednak Ulrich miał nadzieję, że znajdzie w niej jakieś wskazówki. Ruszył w jej kierunku szybszym krokiem.

Gdy był już kilka metrów od budynku, zobaczył, że stare drzwi są otworzone na oścież i ledwo trzymają się na jednym zawiasie. Zwolnił. Doszedł do nich.

W środku było ciemnawo. Ulrich nie był pewien, czy widzi tam cokolwiek niebezpiecznego, odważył się więc przejść przez drzwi.

Światło zmieniło się jak w grze. Widział teraz lepiej w budynku, jednak odwracając się w stronę drzwi, świat zewnętrzny wydał mu się  oblany światłem – nie widział praktycznie nic, poza kilkoma kępkami trawy przy samym wejściu.

Budynek był prawie pusty. Stał tu tylko stół i kilka starych krzeseł, a na ścianach wisiały pajęczyny i dawno już przesuszone zioła.

Zaraz potem Ulrich zauważył coś jeszcze, co, mógłby przysiąść, nie znajdowało się tam przed chwilą. 

Na stole leżała koperta. Prosta, biała, niby prosto ze sklepu.

Nie zastanawiając się, Ulrich wziął ją do ręki i otworzył. Wyjął ze środka niewielką kartkę i, ku swojemu zdziwieniu – klucz.

Na kartce było kilka słów, napisanych ozdobnym, ciężkim do odczytania pismem. Ulrich potrzebował chwili, by je odcyfrować, jednak gdy to zrobił, upuścił wszystko, co przed chwilą trzymał w dłoniach.

“Witaj, Wojowniku Lyoko. Zabawimy się?”

– Co tu jest…? – zaczął, jednak nagle poczuł silną potrzebę ucieczki z chatki. Wybiegł w ostatniej chwili, zanim budynek zawalił się pod własnym ciężarem.

Ulrich przez moment wpatrywał się w połamane deski i unoszący się nad nimi pył. Potem przypomniał sobie o kluczu. Powoli, ostrożnie podszedł do ruiny. 

Klucz na szczęście dosyć łatwo udało mu się znaleźć, wiadomość jednak przepadła. Przejrzał jeszcze okolicę, czy nie znajdzie czegoś jeszcze, nic jednak nie rzuciło mu się w oczy.

– To co teraz? – zapytał sam siebie.

Autorka: Akuliszi

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments