Umysł człowieka to wciąż dziwna i nie do końca zbadana kraina. Część ludzi, którzy doświadczyli śmierci klinicznej opowiada o przelatywaniu im życia przed oczami: zjawisku w którym widzą w niebywałej szczegółowości kadry ze swojego życia od lat najmłodszych aż po późną starość. Nie dzieje się to chronologicznie, sceny wydają się przewijać po kolei, jak i pojawiać wszystkie równocześnie na raz. O ile nawet sami doświadczający to ludzie nie są w stanie opisać precyzyjnie tego właśnie odczucia, o tyle wszyscy są zgodni co do jednego: kilka krótkich chwil zdawało im się trwać godzinami. Bardzo długimi godzinami.
W stanie przelatywania życia między oczami, człowiek odczuwa coś w rodzaju spowolnienia czasu. Nie jest to jednak faktyczne zwolnienie prędkości otaczającego nas świata, a raczej przyśpieszenie pracy mózgu, do tego stopnia że w ciągu jednej sekundy człowiekowi mogłoby przez głowę przejść przynajmniej kilka myśli. To zjawisko akurat nie koniecznie objawia się w tak drastycznym dla nas momencie jak śmierć: doświadczają go czasami gracze. Kiedy ogrywasz bardzo trudny poziom, spędzasz przy nim w stanie ciągłym wiele długich godzin i naprawdę chcesz wygrać. Mózg przestaje wtedy myśleć o zbędnych rzeczach. Koncentruje się on tylko i wyłącznie na najważniejszych celach. Umysł przyśpiesza, świat dla ciebie zwalnia. Zjawisko to jest z rzadsza znane jako „Skupienie Gracza”. Ale takie skupienie nie jest przypisane tylko samym graczom. Pojawia się ono również dla przykładu w sytuacjach nagłych, kiedy zostajemy przez coś zaskoczeni i podświadomie wiemy że musimy działać natychmiastowo. Kiedy stres nas nie stresuje, a strach wjeżdżający tirem w nasze serca zamiast unieruchamiać: każe biec na przód, bo czujesz w kościach że musisz to zrobić.
W odbiciu niebieskich oczu młodego Tadeusza Różana dało się zauważyć dłużący się jakby ruch na nocnym niebie. Pojawiło się wiele obiektów rosnących w jego oczach. Źrenice się rozszerzyły, zaś on sam przylgnął do najbliższego głazu tak szybko jak tylko mógł. Momentalnie otoczenie przyśpieszyło. Deszcz gęstych metrowych kamieni głośno uderzył w jego pozycję. Pod impetem zderzeń tekstura podłoża znikała na moment, ujawniając zieloną siatkę świata z którego była zbudowana. Pociski upadając roztrzaskiwały się, by rykoszetując zamienić okolicę w sokowirówkę. Tadeusz usłyszał w chaosie spadających skał czyjeś skomlenie, zdawało mu się że zobaczył gdzieś ulatujące w powietrze błękitne, kwadratowe polygony: dowód na to że ktoś został usunięty z rozgrywki. Stojąc czuł przez plecy szybkie i silne uderzenia, jakie przyjmowała na siebie jego zapora. Całe ciało zielono ubranego młodzieńca trzęsło się delikatnie pod wpływem drgań otoczenia, w końcu jednak zdołało się uspokoić. Brązowo włosy wychylił się zza swojej zasłony by zobaczyć wroga.
Nad znajdującymi się na wysokim urwisku ruinami gotyckiej katedry, na gwieździstym niebie, krwiste skrzydła rozpościerała postać anielicy o brązowych, krótkich włosach. Na czole miała związaną niebieską bandanę w kratę, ubrana w czarny, gotycki strój. Na ukos oplatał go kilka razy błyszczący się łańcuch. Podniosła swoje ramiona do góry, jakby na rozkaz z katedry oderwały się bloki kamienia i podniosły się ku dziewczynie. Ta wygięła się do tyłu by za moment, udając rzut czymś ciężkim na przód: kazać nowym pociskom spotkać się z przeciwnikiem. Ten szybko ruszył przed siebie, łapiąc w swoją dłoń małą kuszę. Dwa bloki udało mu się ominąć, przy trzecim wystrzelił do znajdującego się nieopodal suchego drzewa. Bełt z liną wczepił się w korę, a sprężyna na kuszy wciągnęła szybko Różana nim ten został przygnieciony. Biegł dalej, patrząc na dziewczynę z czarewienionymi oczyma, aż anielica skinęła palcem i wywróciła skałę na którą akurat stanął Polak. Obróciła się ona kilka razy podczas wznoszenia. Dalej co zobaczył Tadek, to zbliżający się do niego obiekt zaciemniający wszystko aż po samą czerń.
EPIZOD I
PRZYJACIEL I WRÓG
Świat się zmienia. Możecie tego osobiście nie doświadczać, ale nie da się ukryć że im dalej ludzkość jako cywilizacja dorasta, tym szybciej pokolenia zmieniają swoje oblicza. Pamięta ktoś dzisiaj walkmany? Świat oszalał na ich punkcie, by zaraz je zastąpiły urządzenia zwane MP3. A potem jak z górki: MP4, smartphony… Potraficie sobie wyobrazić co będzie następne?
To wszystko jednak dzieje się ewolucyjnie, małymi krokami. Ktoś coś wymyśla, następny to modyfikuje i tak to idzie bez końca. Nie mniej czasami dzieje się inaczej, pojawiają się geniusze wyprzedzający swoje czasy. Ludzie, którzy biorą świat za fraki i zasadzają mu solidnego kopa w tyłek. W latach ’90 ktoś zbudował kwantowy superkomputer, maszynę tak potężną, że była w stanie zmusić sam czas do posłuszeństwa. Ale było w niej coś znacznie piękniejszego niż podróż w przeszłość: świat wirtualny, do którego można było wybrać się osobiście. Na swoich własnych dwóch nogach.
Historia tego niesamowitego komputera to już inna długa opowieść, starczy wiedzieć że jego istnienie zostało tymczasowo zagrzebane, jako jedna z wielu tajemnic tego wszechświata. Po czasie pewien młody człowiek ją odkrył, a gdy po latach ludzkość w końcu dogoniła technologiczne możliwości superkomputera, gdy „Kwanciaki” już zaczęły być produkowane dla przeciętnych wyjadaczy chleba: upublicznił on prawie wszystkie dane i programy na jego temat. To była bomba, od tej chwili każdy mógł sobie stworzyć swoją własną krainę wirtualną. Każdy mógł modyfikować owe programy, ulepszać je i dzielić się ze wszystkimi innymi. Dodajcie do tego trochę lat, i mamy scenerię czasów dzisiejszego uniwersum.
Świat, w którym rzeczywistość i wirtualizm istniał obok siebie. Ludzi już nie leczyło się na stole operacyjnym. Przenosiło się człowieka do komputera i uciętą w pół nogę składało się do kupy z powrotem. Nie potrzeba już żadnych samolotów, bo po prostu za pomocą internetu można się przenieść z Polski do Korei Południowej albo na Węgry. Na lekcjach historii zwiedza się antyczny Rzym, Egipt czy Chiny na swoje własne wirtualne oczy. Samych tych cyfrowych światów powstało bez liku, najróżniejszych miast, hoteli, karczm, gier… Wszystkiego.
W jednym z takich światów stworzonych przez nieznaną społeczności osobistość przechadzał się teraz poszukiwacz przygód. Tadeusz Różan, piętnasto letni dzieciak, który z uwielbieniem eksplorował podziemne korytarze budowli stylizowanej na pradawną świątynię. Ściany były zielone, idealne pod kolor tuniki naszego bohatera. Bryłowate sześciany przypominały na myśl pierwsze „sektory”, które obsługiwały kwanciaki. Jedną różnicą było to, że całymi metrami ciągnęły się na nich inskrypcje. Chłopakowi oświetlała drogę lewitująca „święta woda” – rzecz którą na pęczki można było kupować w innym wirtualnym świecie. Podróżowała ona pół metra od niego, pozwalając zorientować się w ciemnej przestrzeni.
– Ach! – Sapnął przyjemnie, odliczając sobie rzeczy, poczynając od kciuka – Odrobiona praca domowa, jest! Odnalezienie sekretnego przejścia w sekretnej świątyni, jest! Nie wpadnięcie w żadną puła-aaaaa! – Przewrócił się o bezczelnie wręcz wystającym fragmencie podłoża. Poturlał się kawałeczek na przód i własną twarzą wylądował na zapadni, która naciskana wydała z siebie damskim głosem „Be careful not to make a sound!”.
Zza jego pleców dało się usłyszeć trzask mechanizmu. Tadka opuściła cała odwagą z jaką przemierzał ten tunel. Odwrócił się, i zobaczył jak z dwu metrowej półki skalnej chowa się cała ściana. Z niej wyłoniła się olbrzymia kula, która teraz zaczęła powolutku zsuwać się na naszego bohatera.
Aaa! – Pisnął jak mała dziewczynka. Rzucił się przerażony na przód do ucieczki. Kamulec odpalił melodię „We are number one!” i z miejsca nabrał właściwych obrotów. Chłopak się obrócił, zobaczył jak kula rośnie w jego oczach. Omal nie wypluwając z siebie płuc przyśpieszył odrobinkę i skoczył nad znajdującą się przepaścią. Począł spadać prosto do małego stawiku z dobrze oświetlonym dnem. Zanurzył się aż po uszy. Sekundkę lub dwie potrzebował na odzyskanie widoczności, zaraz co pędem wynurzył się z wody, wyczołgał, i pod impetem chlupnięcia wody z spadającego przykładu trollingu twórcy tego świata, Tadeusz znowu się przewrócił.
Dyszał tak troszkę z szeroko otwartymi oczyma. Będąc jeszcze na czworakach spojrzał za siebie na tonącą kulę, która stłumionym już głosem wydała swoje ostatnie „…number one!”. Różan odetchnął z ulgą. Wyprostował się, spojrzał naprzód w korytarz: stały przed nim zdobione drzwi. Tuż jednak z prawej strony źródło swoje miała smuga białego światła. Tadek podszedł, przyjrzał się jemu: była to zwyczajna dziura przez którą dało się zauważyć dobrze oświetloną, dużą komnatę, gdzie podłoga była zdobiona kwadratowymi i kolistymi ornamentami. Znajdowało się w niej jakieś piętnaście osób, każda ubrana w zupełnie innym stylu.
Ooo, ci więc poszli główną drogą – rzucił sam do siebie poszukiwacz przygód. – W sumie skoro i tak chcę odpocząć, chętnie sobie popatrzę. – Powiedział po czym usiadł sobie wygodnie, spoglądając na następne przedstawienie.
Wśród obcej Tadkowi grupy znajdowali się ludzie stylizowani na wojowników, gladiatorów, czarodziejów: cała mieszanina świata fantazy. Ich lider, ubrany w czerwoną samurajską zbroję stał teraz przed rzędem pięciu kolumn. Za nimi stała podwójna ilość następnych, niewiele wyższych filarów. Za nimi następne, i następne, aż gdzieś po środku stała jedna: srebna. Na niej znajdował się lewitujący srebny klucz. Dowódca zastanawiał się nad tą zagadką, nie oglądając się za bardzo zawołał do grupy:
– Lisanna, chodź!
Stylizująca się na czarodziejkę w fioletowych ubraniach dziewczyna podbiegła na zawołanie do Daidana. Spojrzała się na niego pytająco, ten tylko rzucił – Sprawdź to.
Lisanna kiwnęła głową. Zaczęła sprawdzać znajdujące się przed nią obiekty. Na wysokości wzroku każdy z filarów był podpisany jedną literą. Nic więcej. Żadnych wzorów, strzałek, czegokolwiek. Postanowiła wybrać jeden z nich, skoczyła trochę wzwyż i podciągnęła się na jeden z nich. Ten z miejsca wyrwał się na całą wysokość pomieszczenia. Ekipa z szokiem obserwowała, jak kawał kolumny wyrastał z podłoża i zmiażdżył o sufit niedoszłą czarodziejkę. Z jej ciała uleciały szybko polygony a ona sama się zdewirtualizowała.
– Uuuh… – Smętnie jęknął Daidan. – Nie wygląda to ciekawie. No dobra ludziska, czy któryś z was jest chętny zmierzyć się z tym ustrojstwem? – rzucił do znajdującej się przed nim drużyny. Wszyscy spojrzeli się na siebie krzywo, wszyscy poza młodym szesnasto letnim chłopakiem. Czarno włosy o krótko przyciętych włosach miał na siebie zarzucone lekkie i białe zimowe futro. Przez plecy miał przełożony łuk. Szybko podniósł swoje ramię rzucając „Ja, ja to zrobię!”.
Lider uśmiechnął się z miejsca. – Okej, pokaż młody co potrafisz!
Czarno włosy sprawdził każdą kolumnę z osobna. Litery miały czcionkę stylizowaną na kulturze nordyckiej. Młodemu z miejsca się przypomniało, że wśród kilku ozdobnych piktogramów widniejących na odwiedzonej niedawno ścianie znajdowała się Grenlandia z podpisem Grønland X.Przypomniał mu się jeden filmik obejrzany na internecie, w którym narrator opowiadał następująco:
– W dziesiątym wieku naszej ery żył pewien wiking, którego ponad trzy krotnie skazano na banicję. Gdy nie miał już gdzie za bardzo uciekać na wygnanie, postanowił pożeglować w kierunku nowego domu. Dotarł do ziemi bardzo nie urodzajnej, zimnej, wręcz nie do wytrzymania. Wpieklił się totalnie, ale wyspę postanowił obrócić w bardzo złośliwy żart: po zakończonym okresie wygnania powrócił na Skandynawię i tam opowiadał niezliczone historię i ziemi mlekiem i miodem płynącej! Zieloną, bogatą, żyzną! Nazwał ją Grenlandią, Zieloną Ziemią. Tym oto kłamliwym marketingiem zdołał tam ściągnąć całą masę wikingów.
Młodzieniec ubrany w białe futra postanowił postawić na tą właśnie historię. Wdrapał się na kolumnę podpisaną jako „E”. Nic się nie stało. Dalej więc wybrał „R”, „I”, „K”. Przy tym ostatnim jego towarzysze patrzyli już z większym entuzjazmem. Następnie łucznik przeskoczył na „R”,
„O”, „T”, „E”. Klucz miał już na wyciągnięcie ręki. Gdy go dobył, wszystkie pozostałe kolumny powoli poczęły się osuwać, bezpiecznie odstawiając zdobywcę na ziemię.
No, no – rzekł z podziwem człowiek w zbroi samurajskiej – całkiem nieźle. Idź Anton, otwórz nam drzwi!
Białorusin pomknął zadowolony naprzód w kierunku zdobnych drzwi. Włożył w niego kluczyk, przekręcił i usłyszał dźwięk otwierającego się zamka. Przejście stało otworem, jednak w tej samej chwili poczuł jak stopa mu zjechała dziesięć centymetrów w dół. Spojrzał: aktywowała się zapadania która nie pozwalała mu się ruszyć.
Znad głów czternasto załogowej ekipy przeszedł szelest. Coś przeskoczyło. Chwilę potem sufit zaczął powoli zjeżdżać w dół, wyłaniając przy tym swoje kolce.
Anton zbladł. Zaczął wyrywać się ile sił, ale pułapka nie pozwalała mu się nawet kawałek ruszyć. Daidan do niego podbiegł i spojrzał na zapadnię. Szybko się namyślił po czym rzucił:
– Wybacz młody, zostajesz z tym sam. Ludzie, zbieramy się! – krzyknął do swoich po czym przeszedł przez drzwi.
Białorusin wystraszony jękał się do swoich byłych towarzyszy. – A-a-a-ale moment, nie zostawiajcie mnie tak! Ja się boję tych kolców!
Nikt jednak nie zwracał na niego uwagi. Wszyscy w milczeniu przemknęli koło niego, korzystając z otworzonych drzwi. Ostatnia osoba zamknęła je, przekręcając kluczyk. Tadeusz patrzył na tą całą scenerię i na młodego rówieśnika, który teraz w panice próbował siłowo wyciągnąć swoją nogę. Zrobiło się mu go trochę szkoda, ale nie chciał się w to za bardzo ładować myśląc „Sam się w to wpakowałeś.”. Chciał już uciekać, ale spojrzał jeszcze na moment. Widział jak ogromne szpile powoli zjeżdżały z sufitu.
– Nie no, to mnie w ogóle nie dotyczy. Po co mi się tam pchać? – rzucił sam do siebie. Targało nim jednak sumienie, aż krzyknął głośno po polsku: „Do licha ciężkiego!”. Rzucił się ku drzwiom, otworzył je szeroko do wewnątrz. Jakieś garnki posypały się zza framugi, ten jednak się nie przejął. Skręcił w korytarz na prawo, zszedł schodami w dół w dobiegając do zamkniętych drzwi i przekręcił kluczyk, którego pozostali jak widać nie postanowili wyciągać. Otworzył drzwi na oścież.
– Jak zginę to twoja wina! – Zawołał do Antona. Szybko sprawdził zapadnię, znajdowały się w niej dwie dziury przez które można było wsadzić palce. Bez namysłu je tam wsadził, nacisnął znajdujące się przyciski i o ile zwolnił blokadę stopy Białorusina, tak zapadnie zatrzasnęły się na palcach Różana.
– Aaa! – Krzyknął spanikowany łucznik, który co rusz pognał ku drzwiom, zostawiając z tyłu Polaka. Ten teraz sam przerażony krzyknął do niego:
– Hej, nie zostawiaj mnie tu, to zaraz mnie podziurawi!
Anton odwrócił się szybko, blady jak ściana spojrzał na szpikulce znajdujące się półtora metra od głowy Różana. Nie umiał się zdecydować, ale na krzyk „Chodź tu, pomogłem ci!” udało mu się zdobyć na odwagę. Podbiegł szybko, rzucił natychmiastowo:
– C-co mam robić?
– Włóż z powrotem swoją stopę, palce zastąpię czymś innym! – wydukał raz dwa poszukiwacz przygód. Odziany w białe futro z niechęcią, ale odblokował Tadeuszowi zapadnie. Ten gestem dłoni wywołał menu postaci wirtualnej i wywołał z ekwipunku parę azjatyckich pałeczek. Wsunął je natychmiast w dziury na palce i odblokował nowego towarzysza. Oboje spojrzeli w górę, sufit był tuż, tuż! Jak poparzeni przebiegli przez drzwi, omal się nie potykając. Zamknęli drzwi z hukiem, dysząc niemożliwie.
– Ciort! – krzyknął drżący ze strachu Białorusin. – To mnie omal nie zabiło!
– Ciebie nie zabiło? Co ze mną?! – Pytał się Tadeusz. Anton spojrzał na niego po czym skontaktował że został uratowany i wypadałoby podziękować.
– Oj, przepraszam, wystraszyłem się jak nigdy! Dzięki za ratunek, było blisko! – Dali sobie tutaj odrobinę przerwy na kilka kolejnych wdechów. – Tak w ogóle, jestem Anton. Skąd jesteś? Nie widziałem cię w mojej grupie.
– Bo nie byłem z wami. – Odpowiedział już w miarę spokojny Różan. – Słyszałeś że dungeony mają poukrywane bezpieczniejsze tunele dla wtajemniczonych?
– Co? To były bezpieczniejsze tunele? – Zapytał się zdziwiony Anton.
– Tak, wystarczyło w poprzednim dungeonie przeczytać kilka inskrypcji na ten temat. Każdy z nich zawiera informacje o następnym. Uuh, tak swoją drogą, nazywam się Tadeusz. Co masz zamiar teraz zrobić?
– Chyba wrócę do domu. Nienawidzę szpikulców, nie chcę zostać nadziewanym szaszłykiem z wodorostów!
– A co powiesz, żeby się wybrać ze mną do skarbca na samym końcu tej świątyni? – rzucił propozycję Polak. – Chcę do niego dotrzeć przed kimkolwiek innym, a w przypadku konfliktu przydała by mi się pomocna dłoń.
– Ich tam jest trzynastu, chcesz ich wszystkich załatwić? – Dopytywał się dalej czarno włosy z niewielkimi pokładami wiary.
– Spodziewam się mniej więcej na co możemy natknąć się na dalszej drodze, myślę że możemy sobie poradzić. To jak? – Pytając się podał Antonowi dłoń. Ten chwilę się zastanowił, po czym ją uścisnął, przypieczętowując tym samym początek historii, jakiej nigdy by się nie spodziewał.
Autor: Wyklęty