Interferencja – rozdział 1

ŁUP!
Felix Vetle potrzebował chwili, żeby zrozumieć, co wyrwało go ze snu niemal dwadzieścia cennych minut przed budzikiem. Ta chwila trwała dokładnie pięć sekund – bo tyle zajęło mu przetrawienie faktu, że Ulrich Stern padł z hukiem na podłogę w pokoju Felixa, w samych bokserkach, za to z kijkiem trekkingowym w ręku i przyprószonymi śniegiem włosami na głowie. Roznegliżowany dwunastoklasista poderwał się z ziemi z błyskami furii w wyraźnie wciąż zaspanych oczach i wybiegł zatrzaskując drzwi.

Felix wpatrywał się jeszcze przez moment w okruchy odłażącej szarej farby, która posypała się z framugi pod wpływem uderzenia, i przysłuchiwał cichnącym krzykom z korytarza.

– Jeszcze 19 minut – mruknął sam do siebie, wracając do snu.

TRZASK!

Sophie LeDuc aż podskoczyła, gdy Milly Solovieff niemal rzuciła swoją tacę na stół w kafeterii.

– W prasówce dwa tematy do śniadania!

– Cześć…? – odmruknęła Sophie przeżuwając leniwie kęs rogalika.

Gdy dwa lata wcześniej państwo Diop przeprowadzili się do Ameryki i zabrali swoją Tamiyę ze sobą, ruda reporterka z Kadic przez kilka miesięcy próbowała dalej prowadzić szkolną gazetkę solo, ale nie sprawiało jej to już tyle przyjemności. Mimo upływu czasu klasa Rosjanki nie zapomniała o dawnej obsesji i często z niej żartowała. Milly to nie przeszkadzało – piętnastolatka nigdy nie porzuciła marzeń o zostaniu dziennikarką w przyszłości – i sama często inicjowała żarty.

– Wolisz niespodziewane widoki za oknem czy niespodziewane widoki na korytarzu? Skoro jemy śniadanie, to może zaczniemy od drugiego widoku? – przy tych słowach rudzielec pokazała zdjęcie z telefonu – Bo, wiesz, na pewno był apetyczny.

Sophie w odpowiedzi zaczęła sie krztusić i z trudem wypluła zawartość ust do chusteczki. Milly nachyliła się i klepnęła ją w plecy.

– Jesteś obrzydliwa.

Ja jestem obrzydliwa!? – ledwie wydusiła z siebie młoda LeDuc, wciąż lekko odchrząkując – Dawaj mi to.

Sophie wyjęła telefon z dłoni przyjaciółki i zaczęła energicznie stukać po ekranie. Po kilku sekundach położyła komórkę na stole przed sobą, ale zanim Milly zdążyła po nią sięgnąć, urządzenie zagrało pierwsze 3 nuty czołówki dziennika ze stacji France 2 – sygnał SMSa.

– Co tam? – rzucił na przywitanie Hiroki. Ishiyama stanął za Milly, pocałował ją w czoło i oparł podbródek na jej głowie, podpierając się rękami o oparcie krzesła. Jego wzrok natychmiast podążył za wzrokiem ukochanej, na dwie wiadomości na ekranie.

SMS od nieznanego numeru brzmiał “Spadaj, Soph”.

Wiadomość, na którą ten nieznany numer odpowiadał, nie zawierała żadnych słów. Tylko zdjęcie, wyjątkowo ostre, przedstawiające w całej okazałości Ulricha Sterna, przemierzającego biegiem piętro dziewcząt w internacie, w samych bokserkach, eksponując szczupłą, muskularną sylwetkę i wyrażnie zarys-…

– Fiu fiu – zagwizdał z uznaniem Hiroki, wyjął telefon z dłoni dziewczyny i zaczął energicznie stukać po ekranie.

– Nie macie własnych telefonów!?

– Wysłałaś to do Emilie, prawda? – spytał radośnie Hiroki siedzącej po drugiej stronie stołu Sophie, zupełnie ignorując Milly.

Rosjanka wyrwała chłopakowi smartfona z ręki, a urządzenie ponownie odegrało sygnał SMSa.

OD: Ishiyama Yumi

Spadaj, Hiroki”

– Przynajmniej można to uznać za pracę reporterską – mruknęła zrezygnowana Solovieff.

Telefon zadzwonił jeszcze dwa razy, jeden po drugim.

OD: Ishiyama Yumi

Ale w sumie…”

Iku!”

Hiroki aż się poderwał i odskoczył od krzesła, zanosząc się śmiechem..

– Jezu, siostra…

– Co jest? Co to znaczy?

– Nie zamierzam tego tłumaczyć.

PSST!

Odd della Robbia syknął i natychmiast zaprzestał wszelkie próby padania opuszkami palców wielkości guza na środku czoła, który powoli sobie puchnął.

Siedzący naprzeciwko Ulrich nie potrafił powstrzymać uśmiechu.

Milly zapronowała przy swoim stoliku dwa tematy. Choć nie powiedziała tego na tyle głośno, by usłyszał ją ktoś poza młodą LeDuc, cała kafeteria z rana także żyła tylko tymi dwoma tematami. Jedynie stolik Odda, Ulricha i Jeremiego wiedział, że są one ze sobą ściśle powiązane.

– Nie można się nie zastanawiać, czy to nie atak Xany, nie?

– To wina czegoś dużo gorszego niż Xany – odpowiedział śmiertelnie poważnie Belpois. – Starych Ulricha.

Cała trójka się roześmiała.

– No dobra, ale o czym ty mówisz?

– Globalne ocieplenie szaleje, a Niemcy wyłączają swoje elektrownie jądrowe i przechodzą na palenie węglem. A tymczasem my mamy śnieg na początku czerwca.

Śnieg, który mimo temperatury kilkanaście oczek powyżej zera zalegał cienką warstwą na dworze, Odd zauważył jako pierwszy z uczniów Kadic na porannym spacerze z Kiwim. To, co stało się później, było nieuniknione. Włoch w ramach pobudki natarł twarz swojego współlokatora, a ten w odwecie przegonił go po całym internacie, aż w końcu na zakręcie Sternowi udało się zdzielić niechciany żarłoczny budzik kijkiem trekkingowym w głowę.

– A tak w ogóle, gdzie jest Aelita?

– Zarwała prawie całą noc przygotowując prezentację do Hertz. Pewnie odsypia – odparł Jeremie. – Zajrzę do niej po trzeciej godzinie, jej klasa chyba nie ma dzisiaj z rana zajęć, więc niech śpi.

DING!

Yumi nieco opieszale zamknęła konwersację z Milly, podniosła wzrok znad telefonu i ruszyła do lady, by obsłużyć nowego klienta, którego przybycie oznajmił dzwonek nad drzwiami.

– Dzień dobry, tonic espresso.

Yumi zmrużyła oczy.

– Na zimno? Tak przed ósmą?

– Przy takim upale, czemu nie? – odparł nieznajomy i usiadł do wolnego stolika blisko lady.

Yumi wzruszyła ramionami i zaczęła sprawnie przygotowywać zamówienie. Dziewczyna kończyła właśnie pierwszy rok studiów farmaceutycznych na paryskim Descartesie. W międzyczasie pracowała dorywczo w kawiarni przy alei Bosquet. Teraz, na początku czerwca, gdy szybko uwinęła się z całą sesją egzaminacyjną w zerowych terminach, postanowiła na kilka pierwszych tygodni lata przejść na pełen etat.

Ciche stuknięcie zaanonsowało koniec pracy maszyny do lodu. Yumi sięgnęła po metalową słomkę, ale złapała ją wyjątkowo niefortunnie i wilgotna stal wyślizgnęła się z brzękiem na podłogę. Brunetka wzięła kolejną, zamieszała jeszcze pokruszony lód i zaniosła kawę do stolika.

Wracając za ladę schyliła się po opuszczoną słomkę i zaskoczeniem stwierdziła, że jest zapiaszczona. Po chwili konsternacji wzruszyła ramionami, sięgnęła po zmiotkę i korzystając z chwilowo niewielkiego ruchu w kawiarence zaczęła zamiatać.

Z każdym pociągnięciem miotły zaskakiwało ją coraz bardziej, jak wiele suchego piasku i pyłu zdołała nanieść raptem garstka klientów od rana, i jak bardzo Yumi nie zwróciła na niego uwagi do tej pory.

W końcu z cichym brzęknięciem dzwonka Japonka otworzyła drzwi i wymiotła chmurę kurzu na ulicę.

Dochodziła ósma. Słońce wisiało już dość wysoko by zacząć ogrzewać zastałe paryskie powietrze, w bezwietrzny poranek orzeźwiane jedynie przez nurt Sekwany. Yumi otarła wierzchem dłoni pojedynczą kropelkę potu, która wystąpiła jej na czoło pod wpływem uderzenia gorąca.

Wiszący obok ścienny termometr pokazywał 17 stopni.

DRRRYŃ!

Po korytarzach Kadic rozbrzmiał dzwonek, a uczniowie klas 12A i 12B powoli zaczęli wylewać się ze szkolnego audytorium.

– Wyobraźcie sobie zarwać całą noc na robienie prezentacji, a na końcu zaspać na lekcje i w ogóle nie przyjść – roześmiał się Odd.

– Szczerze, sam nie wiem, po co my przychodzimy na te zajęcia.

Dwunastoklasiści w Kadic o tej porze roku mieli już wystawione oceny, napisane egzaminy dojrzałości, nawet świadectwa już leżały wydrukowane w sekretariacie u dyrektora. Niektórzy uczniowie dojeżdżający do szkoły z domów w Paryżu faktycznie przestali przychodzić. Jednak większość korzystała z i tak luźniejszych lekcji by nacieszyć się ostatnimi dniami w miejscu, które dla dzieciaków z internatu było prawdziwie drugim domem przez ostatnie 12 lat.

– Nie odbiera – mruknął Jeremie.

– Sam mówiłeś, daj dziewczynie spać – odparł Ulrich.

– Nie no, na obiad chyba możemy ją obudzić – wtrącił Odd.

– Dobra, idźcie, ja do niej zajrzę.

Jeremie w drodze do internatu zadzwonił jeszcze dwa razy, ale po drugiej stronie nikt nie podniósł słuchawki. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie wybrać numeru Aelity raz jeszcze, ale ostatecznie panujący chłód odwiódł go od tego zamiaru i kazał mu schować dłonie do kieszeni. Mimo w zasadzie czystego czerwcowego nieba drobny suchy śnieg prószył leniwie i zbijał się w niewielkie, cieniutkie płaty na ziemi, które skrzypiały pod tenisówkami Belpoisa.

Gdy Francuz dotarł pod drzwi Aelity i zapukał, odpowiedziała mu cisza. Delikatnie uchylił drzwi.

Pokój najniezwyklejszej mieszkanki Kadic wyglądał najzwyczajniej na świecie. Podomykane szafy, ubrania schludnie odłożone na półki, na biurku zamknięty laptop, uporządkowane notatki do prezentacji, niewątpliwie przygotowane naprędce zeszłej nocy, kubek niedopitej herbaty, teraz już zimnej.

Łóżko było nieco zbarłożone, a raczej sama kołdra i poduszka. Prześcieradła i poszewki leżały złożone w kostkę na kołdrze – wczoraj rano w internacie była wymiana pościeli.

Wszystko w najlepszym porządku. Brakowało jedynie zaspanej lokatorki.

Jeremie usiadł na krawędzi łóżka i czwarty raz wybrał numer ukochanej. Słuchając monotonnego sygnału oczekiwania, przejechał dłonią po chłodnym, pachnącym, sztywnym prześcieradle.

“Chwila.”

Na tym łóżku od wczorajszego poranka nikt nie spał.

UAUAUAAAAA!

Młody chłopak ocknął się z drzemki i natychmiast wyjrzał za okno w poszukiwaniu karetki albo innego wozu na sygnale. Oczywiście, nic takiego nie znalazł, trudno o karetkę unoszącą się pięć kilometrów nad ziemią.

Źródłem “syreny” był bowiem płaczący dwulatek, który nic nie robił sobie z uspokajających słów jego matki.

“Czemu tak wiele rodziców zabiera niemowlaki do samolotu!?”

Rozbudzony już z lekkiej irytacji dziewiętnastolatek sięgnął po słuchawki, puścił rockowy kawałek dostatecznie głośny, by zagłuszyć popisy malucha i wbił wzrok w okno. Jego lot do Francji zbliżał się ku końcowi, piloci przygotowywali się do lądowania, a majaczący w dole Paryż rozpalał się kolejnymi światłami, gdy popołudnie zmieniało się w parny wieczór.

W pewnym momencie chłopak zorientował się, że im bardziej zbliżał się do lotniska, tym bardziej widok przed jego oczami jakby zachodził mgłą.

“Odpływam. W sumie, jeszcze odrobina snu nie zaszkodzi” – przemknęło mu przez myśl.

W tej samej chwili zupełnie inne myśli przechodziły przez głowy pilotów.

– O co chodzi z tą kondensacją? To jest jakieś zupełne mleko. Na tej wysokości?

– Prognozy są czyste – w głosie drugiego pilota było słychać dużo mniej irytacji, a zdecydowanie więcej ciekawości. – Pal sześć prognozy, na satelicie też jest czysto. Może to jakiś szybki chłodniejszy front od Alp?

– Jaki front? Spójrz na wiatr, same zer…

Samolot zatrząsł się niespodziewanie w sposób, który części pasażerów skojarzył się ze starym polonezem próbującym odpalić w środku zimy. Sześćdziesięciotonowym polonezem, cztery kilometry nad ziemią.

– To był ten brak wiatru, tak? – rzucił z przekąsem kopilot.

Jego towarzysz odpowiedział jednak już bez irytacji, ani bez werwy, za to z dozą niepokoju.

– To nie był podmuch wiatru. Słyszałeś to dudnienie?

– Nic nie-…

ŚWIST!

TOMP!

– Tak serio to zaczynam się martwić – Odd opadł ciężko z głośnym tąpnięciem na ławkę przed kolumnadą.

– Bez przesady – mruknął Ulrich siorbiąc kubek ciepłej zupy z automatu. – To nie jest pierwszy raz, kiedy Aelita znika bez słowa.

– Sprawdziłem Pustelnię, nikogo tam nie było odkąd sprzątaliśmy ją miesiąc temu – odparł Jeremie, pokazując gestem, żeby Stern dał mu łyk zupy na rozgrzanie.

Mimo rosnącej warstwy śniegu i powoli spadające temperatury, nie dało się nie odczuwać letniej aury. Było coś dziwacznego, ale zaskakująco na miejscu w grupkach uczniów spacerujących po śniegu, obsiadujących ławki, grających na boiskach i wygłupiających się letnim wieczorem, mimo białego puchu zalegającego wszędzie. Nikt też nie był ubrany na zimę, większość uczniów nawet nie miała ze sobą w akademiku odpowiednich ubrań. Przeważnie chodzili w wygodnych polarach albo za dużych swetrach, z rzadkim dodatkiem szalika albo czapki. Dużo więcej osób posiłkowało się rozgrzewającą herbatą wydawaną po kolacji.

– Rozumiem, że czasem potrzebuje sobie zniknąć. Nie podoba mi się, że tak długo nie odbiera telefonu – kontynuował Jeremie.

– Popytałem dziewczyn, nikt na piętrze nic nie widział – dodał Odd. – W sumie to nikt nie widział jej od wczoraj wieczorem, gdy poszła po kolację i wróciła do siebie.

– Zaczynam myśleć nad tym, żeby zhakowac jej telefon i wyciągnąć lokalizację.

– Może najlepiej tak zrobić – zastanowił się Ulrich. – Nawet jeśli to nic takiego, Aelita na pewno zrozumie, czemu tak postąpiliśmy.

– Tylko że… – zawahał się Jeremie – Nie zrobię tego bez superkompa.

Ulrich i Odd zareagowali niemal synchronicznie.

– Nie ma opcji.

– Absolutnie nie.

Belpois westchnął ciężko i ponownie ukradł Niemcowi łyk napoju.

– Czemu kalafiorowa? – mruknął cicho z niesmakiem, na co Stern tylko wzruszył ramionami – To co proponujecie?

– Powiedzmy Jimowi.

– I co niby zrobi? – prychnął Ulrich. – Ale tak, myślę, że możemy powiedzieć nauczycielom, jeśli jutro rano Aelita dalej nie wróci. Hertz na pewno nie odmówi pomocy i podejdzie do tego poważnie.

– A co jeśli narobimy tak tylko problemów Aelicie?

– Jakich problemów? Nawet jeśli, to co? Za dwa miesiące nikt z nas już tu nie będzie mieszkał – widząc rosnący niepokój w oczach przyjaciela dodał jeszcze: – I jeśli to nie pomoże, uruchomimy superkomputer. Może nawet skok w czasie. Zgoda?

– Zgoda.

– Zgoda.

TKTK!

Yumi aż przeszedł dreszcz, gdy usłyszała, jak głośno strzyknął jej kark, kiedy próbowała rozciągnąć szyję.

“To był długi dzień.”

Słońce powoli opadało w dół na spotkanie z horyzontem, ale duchota i skwar wcale się nie spieszyły by opuścić Paryż. Dopiero gdy wracając z pracy Ishiyama przeszła z centrum bliżej swojej dzielnicy, odczuła zmianę temperatury, powietrze też wydawało się dużo bardziej rześkie i bogate, niemal leśne.

Mogło być może 17, 18 stopni. Japonka wyjęła z torby cienki sweterek i nałożyła go, choć wcześniej musiała go szybko otrzepać z miejskiego pyłu i piasku, jaki przez przypadek dostał się jej do torby przy sprzątaniu.

Yumi nie czuła się komfortowo w upale. Ale wczesne ciepłe lato miało swoje korzyści.

Dziewczyna wślizgnęła się przez bramkę na swoje podwórko, ale zamiast od razu wejść po schodach do domu, skierowała się do ogrodu. Państwo Ishiyama zupełnie przez przypadek kupili jeden z nielicznych domków przy tej ulicy, którego ogrodu nie dominował rozłożysty klon, a – jakże stereotypowo – wiśnia.

Wiśnia, która w cieplejsze lata potrafiła zacząć owocować nawet w czerwcu, tak jak w tym roku. Yumi odstawiła torbę na ziemię i zadarła głowę do góry w poszukiwaniu cierpkich owoców.

– Co jest? – mruknęła do siebie.

“Hiroki wyjadł wszystkie przed szkołą? Jak wychodziłam na dole było jeszcze dużo.”

Po chwili w końcu zlokalizowała bogato obradzającą gałązkę, która była na tyle nisko, że Yumi zdołała do niej doskoczyć.

Zadowolona chwyciła garść owoców, zgarnęła torbę i ruszyła do domu.

ŁUP! TRZASK! PSST! DING! DRRRYŃ! UAUAUAAAAA! ŚWIST! TOMP! TKTK!

HUK!

CHAOS.

I cisza.

Tylko skwierczenie gorącej stali, gnącej się pod własnym ciężarem, szum ognia trawiącego zgliszcza samolotu. Cuchnący dym unoszący się znad wraku. Gęsty, ciemny jak noc, aż surrealistyczny na tle czerwieniącego się wieczornego nieba. Jakby z innego świata.

Nietrudno z czarnej skrzynki wyczytać informację o zderzeniu podchodzącego do lądowania samolotu z prędkością prawie 600km/h z niewidoczną na radarze unoszącą się w powietrzu skałą wielkości gęsiego jaja. Można się domyślić, że doszło do punktowego przebicia hartowanego kokpitu, a także grodzi i tylnego luku samolotu, bezpośrednio przy instalacjach paliwowych, na podstawie nagrań rozmów pilotów i tego jak gwałtownie się urywają pod wpływem ogłuszającego świstu powietrza. Telemetria zmian ciśnienia w różnych sekcjach maszyny i raporty z systemów gaśniczych też są pomocne.

Nietrudno wyczytać, co się stało. Trudniej zrozumieć, jak.

Dym unoszący się znad wraku. Gęsty, ciemny jak noc, aż surrealistyczny na tle czerwieniącego się wieczornego nieba. Jakby z innego świata. A w tym dymie twarz.

– F#&k – mruknął William Dunbar.

KONIEC CZĘŚCI 1.

Autor: Qazqweop

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments