Rozdział 4

Jean unosił się nad powierzchnią… Nawet nie wiedział czego. Nie czuł się w żaden sposób materialny. Raczej jak duch. Wszechmocny duch. A przynajmniej w jednej czwartej tak wszechmocny jak jego dziadek.
Jean ostrożnie opuścił się na powierzchnie i przybrał materialną formę. Nie przewidział takiego obrotu sprawy, ale było mu to w zasadzie na rękę. Musiał teraz dowiedzieć się, gdzie w zasadzie wylądował. Pogładził ręką biały płaszcz. Nie podobał mu się, ale na razie nie miał czasu go zmieniać. Zdematerializował się ponownie i przeszedł przez to, nad czym przed chwilą stał.
Bariera. Nie spodziewał się, że pod nią ujrzy pustynię Lyoko. Rozejrzał się, a potem spokojnie wylądował. Nie był sam, ale przestrzeń była na tyle duża, że nie widział nikogo. Zamknął oczy, próbując się skupić. Dane, jak zwykle, nie do końca go słuchały- opierały się przed napływaniem do jego umysłu. Teoretycznie w kilka sekund powinien wiedzieć, co się stało, że praktycznie “wypadł” poza sektor. Jednak w Lyoko dane były… jakieś dziwne. Jean za nic nie był w stanie ich odczytać. Jedynie data, przesunięta o tydzień do przodu, dała się jakoś wychwycić.
Zaraz. Przesunięta?
Superkomputer nie mógł się mylić. Czy to znaczyło, że Jean spędził tydzień nie wiadomo gdzie?
Ale co się stało? Przewaga ludzkich genów powinna sprawić, że nie będzie miał problemu z uzyskaniem ludzkiej formy, a nawet, gdyby nie- jego program powinien pozostać aktywny. Gdyby teoretycznie komputer został wyłączony, także byłby świadomy. Więc co się stało? Minął sobie tydzień, a on nie zauważył utraty czasu, jak choćby ten Ulrich? Jean nawet nie wiedział, kto to jest! Znał Jeremiego, którego tamten wołał, wiedział, że Superkomputer znajdował się w zamierzchłych czasach w Fabryce… Ale nigdy nie słyszał o Ulrichu. Mógł co prawda częściej rozmawiać o dawnych Wojownikach chociażby z dziadkiem, ale szczerze wolał go unikać. Wolał unikać wszystkich, którzy na pogrzebie jego ojca nie pojawili się, albo nie wyrazili żadnej żałoby. Jean wtedy płakał. Jako jedyny płakał, a mimo to nikt nawet nie próbował go pocieszyć. Państwo Belpois, choć stali najbliżej, nie zareagowali, matka udawała, że nie słyszy, a reszta, która tam była, nie zwracała na niego uwagi. Wszyscy cieszyli się ze zwycięstwa! Jakby było co świętować.
Wielkie zwycięstwo.
Cóż, może i dobrze, że dziadek w ogóle się tam nie pokazał. Przynajmniej szczerze zakomunikował, że ma w nosie i jedną, i drugą stronę konfliktu.
Jean zaczął iść w losowym kierunku. Nie miał zupełnie pomysłu, co robić w zaistniałej sytuacji. Przez tydzień mogło wydarzyć się wszystko. Młodsi mogli wejść do Lyoko, Ulrich wyjść, a jakiś pracownik muzeum mógł właśnie wyłączać komputer. Blondynowi pozostawało tylko liczyć na to, że spotka kogoś, kto będzie wiedział, co się dzieje. Nie śpieszył się, nucił jakąś piosenkę i takim sposobem, po pięciu minutach, trafił w sam środek walki.
Jakimś cudem nikt z piątki walczących nie zauważył go, gdy ukrył się za pustynnym głazem, czy czymś w ten deseń. Szybko zdematerializował się i uniósł nad pole bitwy. Pośpiesznie zorientował się, jak wygląda sytuacja. Czterech chłopaków atakowało przestraszoną, ledwo utrzymującą w rękach broń, dziewczynę. Jakimś cudem miała jeszcze 13.64 % punktów życia i uparcie się broniła. Atakujący natomiast mieli po pełnej setce i całym arsenale do dyspozycji. Dziewczyna użyła jakiejś mocy. Chyba dzięki tej lasce, którą miała w ręku. Na chwilę wszyscy, poza Jeanem oślepli, a dziewczyna pobiegła przed siebie. Chłopak zbliżył się do niej, utrzymując stałą prędkość i przyjrzał się kijaszkowi. Miał trzy przyciski. Czemu ich nie używała? Nie mogła?
Superkomputer uniemożliwił pokazanie danych. A niech to promień samoprzerzutowy świśnie! Czy ta staroć potrzebowała uprawnień do wszystkiego?
Któryś z przeciwników strzelił czymś w stronę dziewczyny. Nie trafił. Amator. Zatrzymała się, Jean obok. Skierowała laskę w stronę przeciwników, ale wydawało się, że nie może nic zrobić. Otoczyli ją ze śmiechem, na samym skraju sektora.
– Scypio – szepnęła. – Jak mam wpisać Scypio.
Wpisać? ~ pomyślał Jean. ~ Żaden problem, księżniczko.
To mógł zrobić bez problemu.
W momencie, gdy biało-niebieska kula złapała jego i dziewczynę, zaskoczonych przeciwników coś uderzyło. Jean zobaczył tylko złotobrązowe światełko, jakby pozostałość po jakimś ruchu…

Wylądowali w biało-niebieskim pomieszczeniu. Dziewczyna jęknęła widząc, gdzie jest, a następnie po prostu usiadła. Jean zbliżył się do niej. Choć w Lyoko nie było łez, widać było, że płacze. Czemu?
Jean zmaterializował się tuż przed nią. Nie zauważyła go przez dobrą chwilę. Usiadł po turecku, oparł głowę na ręce, a łokieć na kolanie. Siedział, patrzył na nią… Gdy go zauważyła, krzyknęła i odskoczyła na kilka kroków. Blondyn zaśmiał się.
– Hej. Jak się tu znalazłaś? Z kim walczyłaś? – zapytał z uśmiechem. Dziewczyna skierowała w jego stronę laskę. – Spokojnie, nic ci nie zrobię. Nazywam się Jean. A ty?
– Laura – odpowiedziała.– Nie wiem, z kim walczyłam. Po prostu mnie zaatakowali. Nie wiem, jak się tu znalazłam. Teraz ty.
– Ja? – zdziwił się. Dziewczyna kiwnęła głową. Nadal uparcie trzymała laskę przed sobą. – Rozumiem. Znalazłem superkomputer ze znajomymi. Mieliśmy wejść i sprawdzić, co tu jest, ale coś się chyba zepsuło, bo jestem tu sam.
– Znalazłeś komputer. Aelita się wścieknie – mruknęła do siebie. – Dobra, skąd wiesz, że walczyłam i , jak to się stało, że tak naglę się pojawiłeś?
– Och, to jest chyba jakaś moc, czy coś w ten deseń – powiedział. – Użyłem tego przypadkiem, nie mogłem cofnąć. Chodziłem za tobą przez dłuższy czas.
– Więc czemu mi nie pomogłeś?
– Niby jak? – zapytał. Na szczęście nie miał żadnej widocznej broni, więc mógł grać, że nie wie, jak to zrobić.
– No dobra. Ile osób, oprócz ciebie, wie o Lyoko?
– Cztery… Nie, czekaj. Jeszcze był jakiś chłopak w środku. Rozmawiałem z nim. Na imię miał… Ehh… Nie pamiętam. Chyba jak któryś mistrz zakonu krzyżackiego – rzucił, udając, że szuka skojarzeń.
– Ulrich? Rozmawiałeś z Ulrichem? Kiedy?
– Ulrich? Chyba tak… Rozmawiałem… Jakieś kilkanaście minut temu. Dosłownie. Potem kabel od komunikatora się zerwał…
– Jeśli z nim rozmawiałeś, czemu cię nie słyszałam?
– Skąd mam wiedzieć? Nie znam się na przedpotopowych programach. Może po prostu tak to działa? – zdenerwował się.
– Przedpotopowych? Komputer ma, z tego co mówiła Aelita, jakieś kilkanaście lat.
– Kilkanaście? Kilkanaście lat to on stał w tym muzeum, zanim oczywiście zdjęli go z ekspozycji. Ma podobno ponad pięćdziesiąt lat, czy coś w ten deseń.
– Muzeum… Pięćdziesiąt… – dziewczyna była wyraźnie zbita z tropu. Usiadła, opuszczając broń. – Może lepiej poczekam po prostu na Ulricha…

– Spec od siedmiu boleści. Nie dość, że udaje, że przesiedział w komputerze kilkadziesiąt lat, to jeszcze nie umie tego naprawić – rzuciła Miriam. Maya uśmiechnęła się. Andre jak zwykle nie słuchał.
Naprawa trwała już dosyć długo. Jehan co chwilę musiał biegać po muzeum, szukając przedpotopowych części, Andre łypał na obcego mężczyznę zza pałki, a dziewczyny rozmawiały. Dobrze, że były wakacje, bo tydzień siedzenia w muzeum, wbrew pozorom, nie odbiłby się dobrze na ocenach. Rodzice jakoś rozumieli, że istnieje coś takiego jak ucieczka z domu, więc dzwonili tylko, żeby się upewnić, że ich dzieci żyją i, czy zamierzają wrócić na obiad. Cóż, na obiady oczywiście chodzili.
– Hej, Andre – zagadnęła Maya. – O czym tak rozmyślasz?
– Hę? O Jeanie. Kurcze, nie mamy z nim kontaktu od tygodnia. Pewnie szukają go… Nie wiem… Rodzice. W zasadzie może już nie żyć. Rozumiesz?
Maya pokiwała głową. Może jednak powinni zawiadomić kogoś, jak radził brat? Amber na pewno naprawiłaby komputer szybciej, niż ten mężczyzna i wiedziałaby, jak sprawić, by Jean wrócił. Z drugiej strony, zaproszenie jej tutaj było dosyć ryzykowne. Ujawniłoby reszcie, że znalezienie komputera nie było przypadkiem i, że w zasadzie ich wykorzystali. Jean raczej nie miałby im za złe… W końcu nie przyszedł tu z nimi. Ale Andre? Mayi podobał się ten chłopak. W zasadzie od zawsze. Od pierwszego roku w Kadic, kiedy usiadła z nim w ławce. Byłby zawiedziony, gdyby dowiedział się, że ich wielka przygoda to tylko podstęp, by odnaleźć superkomputer. W zasadzie… Maya nawet nie wiedziała, po co? Tak potężne urządzenie przecież mogłoby być wykorzystane do czegokolwiek.
Telefon Andrego zadzwonił. Chłopak wstał, podał pałkę Miriam i odszedł kilka kroków. Rozmawiał przyciszonym głosem. Dziwne. Z rodzicami zawsze rozmawiał głośno. Maya nie wiedziała, czy ma dziewczynę… Ale czy z nią rozmawiałby tak cicho?
– Pani Delmas! Jeszcze tylko kilka dni! – uniósł głos. Potem z powrotem ściszył.
Delmas? ~ zdziwiła się Maya. ~ Czy ja nie znam skądś tego nazwiska?
Zrobiła w myślach przegląd wszystkich ludzi, których znała… Najbardziej wpływowe osoby we Francji… Graffen i… Elizabeth Delmas. No tak. Przecież to właśnie przez nią wznowiono poszukiwania komputera… A co, jeśli ona też go szuka?
Maya musiała natychmiast porozmawiać o tym z bratem… Tylko… Gdzie on się znowu podział? Oczywiście…. Musiał zabrać komórkę… Przez chwilę się ucieszyła i zaczęła macać po kieszeniach.
Oczywiście, że musiał.
Tylko dlaczego JEJ komórkę też?

Autorka: Ananasims

Rozdział 3

Ulrich
Tym razem wybrał się na niego cały oddział Ninja. Tuzin najemników w kombinezonach rodem ze kontynuacji tron niemal niepostrzeżenie wdarł się na jego teren. On sam był odcięty od świata. Teraz to Kartagina była jego światem, w którym przyszli mu żyć. A właściwie to wegetować. Jednakże coraz częstsze wtargnięcia do niej były czymś czego skrycie pożądał. Była to jedyna rozrywka poza pilnowaniem wciąż nie budzącej się blondynki. Ta wciąż leżała bez ruchu z otwartymi oczyma i nie reagowała na żadne bodźce. Nawet na rzucanie nią o ścianę
Tym razem pozwolił intruzom zapuścić się do środka kuli zamiast likwidować ich na mostku jak zazwyczaj. Co prawda paru udało się przedrzeć dalej a jeden widział go jak przenosi Laurę w inne miejsce, ale miało to małe znaczenie. Z wieży centralnej widział każdy ich ruch poprzez panel, w którym wyświetlał sobie na bieżąco mapę Kartaginy, dzięki czemu spokojnie ustalał plan na ich eliminacje. Gdy tamci się rozdzielili na dwie drużyny postanowił uderzyć w nich w inny sposób. Jednej otworzył pomieszczenie z fałszywym kluczem co było w praktyce równoznaczne z ich dewirtualizacją o zaciskające się ściany a drugą zapuścił w korytarze Kartaginy i wyruszył jej na spotkanie.
Intruzi poruszali się w typowym dla siebie szyku. Trzech z nich szło w środku asekurując się nawzajem, jeden z przodu dość znacznie oddalony od pozostałych i dwóch z tyłu w niewielkiej odległości od grupki centralnej. Niby miało to jakieś walory przy walce z Xaną, ale przeciwko Roninowi z Kartaginy to było bezcelowe.
Przebiegł między nimi zostawiając po sobie jedynie widoczną ułamek sekundy smugę. Najeźdźcy nie zobaczyli nawet zarysu jego sylwetki. Właściwie to, poza tym, że ich odnalazł wciąż nie wiedzieli nic. Zbili się jednak w okrąg odwróciwszy się do siebie plecami i czekali na jego atak. Właśnie na to czekał. Przywołał dwie kopie siebie i rozkazał im się rozpędzić a następnie przejść na parę metrów przed przeciwnikami w ślizg i zaatakować ich w okolicach kolan. Intruzi zobaczyli dopiero efekty w postaci trzech zdewirtualizowanych towarzyszy. co prawda kopie musiały po tym wyhamować przez co pozostali Ninja szybko je dopadli i zdewirtualizowali. Nie miało to jednak znaczenia. Wyposażył te klony zaledwie w ułamek swojej puli punktów życia wiec w praktyce nic nie stracił. A przeciwnik stracił polowe składu osobowego. Nim Ninja się przegrupowali ten już był za jednym z nich i wyjmował ostrza z jego karku odsyłając go do skanera. Drugi z nich od razu do niego doskoczył próbując ciąć zza głowy, lecz Ronin jedynie odchylił się jakby od niechcenia przez co Ninja uderzył w ziemie. W odwecie otrzymał potężne kopniecie w głowę i zanim zdołał odzyskać równowagę to z jego szyi wystawała po obu stronach katana. Ostatni intruz najwidoczniej będący już w lekkiej desperacji rzucił w niego swoim ostrzem licząc na to ze go w jakiś sposób zaskoczy. Pomysł był dobry, ale wykonanie za wolne. Ronin złapał katanę w locie i schowawszy swoje ruszył na przeciwnika z jego własnym orężem zaczynając walkę płaskim cieciem z boku wykorzystując to, że miał początkowo dwa miecze. Ninja bez problemu to zablokował i wyskoczył do przodu chcąc uderzyć w odsłonięty tors przeciwnika. Był jednak za wolny przez co Ronin złapał go za nadgarstek i skróciwszy dystans posłał na ziemie silnym ciosem w tors. Nim Ninja wstał z jego korpusu wystawały już obydwa ostrza strażnika tego świata a on sam wracał do skanera. Nie tylko on sam. Druga część grupy inwazyjnej właśnie była miażdżona przez zawierające się ściany pomieszczeń Kartaginy.
Była to już trzecia próba inwazji w ciągu tygodnia. Każda kończyła się zanim na dobre się zaczęła. Ninja byli szybcy i dobrze walczyli, ale ich percepcja nie była w stanie nadążyć za ruchami obrońcy Lyoko. teraz Ronin uznał ze najwyższy czas przejść do ataku. w pomieszczeniu, gdzie reszta Ninja została zamknięta i zniszczona była wieża. do tej wieży został właśnie wepchany jeden z nich. to znaczy Ronin tak podejrzewał, bo nie sądził by świadomie tam się Ninja skrył. został on zeskanowany w środku po czym w panice uciekł z niej tylko po to by ulec dewirtualizację. Ulrich skierował się do serca sektora, gdzie zostawi nieprzytomną Laurę, której stan wciąż pozostawiał taki sam jak wcześniej. Przeniósł ja do głównej wieży po czym włączył coś a la automatyczna wiadomość dla każdej osoby, która się w niej znajdzie, nakreślając w niej naprędce sytuacje tak by zarówno Laura jak i te dzieciaki co odkryły Lyoko były w stanie ja zrozumieć, gdyby jakiś cudem tu trafiły. A nawet jeśli nie to wiadomość powinna się odpalić przy wejściu do jakiejkolwiek wieży. Następnie skierował się ku hangarowi Skida i zajął miejsce sterującego. Przez ten tydzień miał wystarczający czasu aż nadto by przestudiować wszelkie instrukcje dotyczące zarówno obsługi wieź jak i Skida wiec kierowanie powinno być zwykłą formalnością. I rzeczywiście tak było. Obrawszy kurs na współrzędne wyciągnięte z Ninja wyruszył zawalczyć z przeciwnikiem na jego własnym terytorium

Laura
Siedem dni. Tyle czulą się jak jakieś widmo uwiezione w swoim własnym ciele. Właściwie to nie zdziwiłaby się, gdyby tak było. Jej pamięć nie była kompletna. Pamiętała to czego nie powinna pamiętać, ale nie to jak tu trafiła. Wiedziała kim byli wojownicy Lyoko i co robili a przede wszystkim to jak ja wywalili z paczki. Teraz z kolei leżała sparaliżowana, ale świadoma w Kartaginie już siódmy dzień. Ulrich ja znalazł, próbował obudzić niekiedy nawet w dość radykalny sposób i przeniósł w inne miejsce. Tyle razy chciała mu jakoś odpowiedzieć, ale wirtualny awatar za każdym razem odmawiał jej posłuszeństwa. A jednak, gdy Ulrich do niej powiedział ze opuszcza Lyoko by udać się do innego wirtualnego świata co w niej drgnęło. Gdy odszedł przez jej ciało przeszedł gwałtowny dreszcz a ona sama odzyskała kontrole nad sobą. Co prawda trwało to kilkanaście godzin od momentu jego odejścia a władza w różnych kończynach wracała w rożnym czasie ale wówczas poszedł impuls który zainicjował zmianę. Wstała i poszukała wyjścia. pamiętała jak była tu zanoszona wiec jak się wychodziło tez pamiętała. Przyjrzała się sobie uważnie. Miała na sobie całkiem kunsztownie wykonany przylegający do ciała kombinezon zapełniony biało-błękitnymi zdobieniami oraz granatową sukienkę. Do paska przy niej miała zaczepiony coś jakby drążek. Poza tym jej uwagę przykuły do niepasujące do stroju buty, którymi o dziwo były trampki z dość grubymi podeszwami wyglądające lekko komicznie. Zdecydowanie musiały mieć jakąś specjalną właściwość, której odkrycie było teraz priorytetem. Skoczyła kilka razy w miejscu by zobaczyć czy może jej moc nie polega na wysokim skakaniu. niestety tak nie było. Odpuściwszy odkrycie mocy butów sięgnęła po drążek. ten po tym jak po niego sięgnęła rozszerzył się i przemienił w proste berło z rozdwojony końcem i jasnoniebieskim kryształem na końcu. Wyszła z wieży i przyjrzała mu się dokładniej. na drzewcu miał on trzy przyciski. Laura nacisnęła kolejno każdy z nich. pierwszy z nich spowodował ze berło rozbłysła oślepiającym światłem co na chwile pozbawiła widoczności również Laurę. Drugi wystrzelił świetlisty pocisk, który upadł na powierzchnie kilkanaście metrów dalej i jarzył się tam jasno niemal jak raca. Po tym jak Laura ponownie nacisnęła guzik pocisk wybuchł zostawiając po sobie jedynie nieznaczny ślad. Ostatni guzik spowodował gwałtowny wystrzał skupionego światła, które ewidentnie miało dość niszczycielskie możliwości. Ponadto Laura odkryła ze każda z mocy berła ma swój czas odnowienie nią wiec spamienie nimi nie wchodziło w grę. no cóż… i tak to powinno wystarczyć na potwory Xany. opuściwszy sale z kluczem skierowała się ku panelowi kontrolnemu co trochę potrwało z racji tego ze nie znała dokładnie Kartaginy. Pozostało teraz tylko odnaleźć drogę na sektory powierzchniowe. Obsługa panelu nie była na szczęście trudna, a jak to się robi to już kiedyś czytała w notatkach Jeremiego wiec szybko odnalazła sposób by się wydostać. Polegał on na dostaniu się do jednego z czterech strumieni danych i z jego pomocą. Wzięła więc rozbieg i skoczyło w najbliższy strumień.
Gdy w niego wpadła wszystko wokół niej zawirowało. Przez następne kilkanaście sekund czuła się jakby wpadła do porywistej rzeki i była przez nią rzucana przez o każdy kamień. Ze strumienia wyrwała ją gwałtowne uderzenie o ścianę. A właściwie to upadek na platformę. Znajdowała się teraz w jakiejś wieży. Wstała i powoli się rozejrzała. Właściwie to nie miało to za wiele sensu. Każda wieża i tak była taka sama. Nagle za nią coś się zaświeciło po czym usłyszała głos Ulricha.
-Co sobie myślałeś rzucając mną o ścianę?! – Laura wykrzyknęła z wyrzutem odwróciwszy się jak się okazało do panelu z odtwarzającą się wiadomością a nie samego Ulricha
-Witaj w Lyoko, jeżeli odtworzyłeś bądź odtworzyłaś te wiadomość to znaczy, że albo dotrę do ciebie w ciągu jakichś dziesięciu minut albo już nie istnieje. Poza mną w tym świecie uwięziona jest jeszcze jedna osoba. Aby do niej dotrzeć musisz się znaleźć na krańcu sektora i poziomu konsoli wpisać hasło Scipio. Osoba, o której mówię znajduje się w wieży idealnie w centrum sektora. Mam nadzieje, że przynajmniej ją uratujesz. Powodzenia.
Czyżby już mogło być po Ulrichu? Laura nie miała pojęcia jak niebezpieczny był on w Lyoko. Tak naprawdę w akcji nie widziała go ani razu. Gdy przeminęła jej początkowa złość na Ulricha, posmutniała. Nie chciała zostać na zawsze sama w tym świecie. Jednak, gdy tylko opuściła wieżę wychodząc na pustynię spostrzegła, że nie była tam sama. I nie zobaczyła wcale Ninji. Zobaczyła grupkę nastolatków w jakiś sposób przypominających dawnych wojowników Lyoko.

Ulrich
Wysiadłszy ze Skida po powrocie Stern po raz pierwszy od dawna czuł się naprawdę szczęśliwy. Choć nie powinien. Puszczenie z dymem zarówno świata jak i serwerów będących furtką Ninji do świata Wirtualnego powinno go przerażać a tak nie było. Miał nadzieje, że w Lyoko znów nie będzie się śmiertelnie nudził wraz z sparaliżowaną Laurą. Liczył, że te dzieciaki tam jakoś się jednak przedostały a Laura wciąż czeka na ratunek. Przerażenie zagościło w nim dopiero gdy zorientował się, że Laura zniknęła a do Lyoko ktoś wtargnął a czy to były dzieciaki nie był w stanie sprawdzić Sam się sobie teraz dziwił, ze coś na co niby liczył go przerażało. Szybko podbiegł do panelu i wywoławszy minimapę zlokalizował najeźdźców. Od razu przywołał motor i wyruszył im na spotkanie potencjalnym sojusznikom… bądź wrogom.

Autor: Pablo

Rozdział 2

Aelita podniosła czajnik i zaczęła rozlewać gorącą wodę do szklanych kubków. W miarę jak
pod wpływem zmielonych kawowych ziaren wrzątek zamieniał się w ciemny napar, coraz
bardziej widoczny stawał się długi śnieżnobiały włos unoszący się w jednym z kubków. Pani
Belpois z westchnieniem sięgnęła po łyżeczkę i po trzeciej próbie wyłowiła w końcu intruza.
Kawa szybko spłynęła z niego ukazując na powrót nienaturalną biel, na którą wpłynąć nie
zdołała nawet kąpiel w smolistymi napoju. Jeremie śmiał się, że wszystkie kobiety w tej
rodzinie są pod wpływem klątwy i nie dane im będzie mieć normalnych włosów. W miarę jak
z wiekiem Francuz siwiał, tak róż Aelity przemieniał się w lśniącą biel. Ich córka za to urodziła
się z szklistą czupryną w kolorze ciepłego bursztynu. Choć to akurat oszczędziło rodzicom
nieco nerwów – gdy koleżanki nastoletniej Amber w okresie buntu zaplatały sobie niebieskie
i zielone warkocze, młoda Belpois została najzwyczajniejszą brunetką.

Aelita postawiła kawę przed czekającą przy stole dwójką przyjaciół i sama usiadła obok.
– Ty nie pijesz? – spytał Xana. Aelita uśmiechnęła się słabo w odpowiedzi.
– Ostatnio przestała mi smakować.
Jeremie skinął smutno na Xanę, a ten pokiwał lekko głową ze zrozumieniem.
– Nie uwierzycie, co się ostatnio wydarzyło! – szybko zmienił temat.
– Czy to kolejna opowieść o twoim zachwycającym wnuku? – prychnął Belpois.
– Tak, ale ta akurat jest ciekawa – Jeremie uśmiechnął się kpiąco na te słowa – No to słuchaj!
Jean odnalazł Lyoko!
– Naprawdę? – Aelita wydała się zszokowana, Xana jednak dobrze wiedział, że ta informacja
w starym małżeństwie wzbudziła jedynie lekką ciekawość. Minęło zbyt dużo czasu i świat
zmienił się za bardzo.
– Gdzie było?
– Teraz się uśmiejecie – na Ile Seguin.
– Najciemniej pod latarnią, jak sądzę – Jeremie uniósł kubek do ust, ale zatrzymał się w
połowie ruchu i spytał zaniepokojony: – Mam nadzieję, że ostrzegłeś go, żeby nie próbował
się wirtualizować? Bufor skanerów to tam teraz przecież jakiś żart.
– Jerry – upomniał przyjaciela Xana – Mówimy o moim wnuku. Jak długo żadne urocze
dziewczę nie będzie się kręcić wokół i go rozpraszać, tak długo posprzątanie naszego małego
bałaganu nie będzie stanowić dla niego większego problemu, niż stanowiłoby dla waszej
Amber.
– Okej, słuchajcie uważnie!
Piątce nastolatków nie trzeba było tego mówić – z mieszaniną niedowierzania, strachu i
ekscytacji chłonęli każde słowo wypowiadane przez nieznajomego. Kiedy niespodziewanie
zapadła cisza, przez kilka długich sekund nikt nie odważył się jej przerwać. Aż zrobiła to
Miriam:
– Hej, tak nie można! „Słuchajcie uważnie!” i nic? Dawaj mi to – dziewczyna wyjęła
słuchawkę z dłoni Jeana. Kiedy przyciągnęła ją do siebie okazało się, że w ręku ma jedynie
połowę kabla. Druga smętnie zwisała z gniazda przy bocznym monitorze interfejsu.
Miriam głośno jęknęła, a Andre wziął w ręce delikatnie końcówkę przewodu i przyjrzał się jej
dokładnie.
– Co za staroć. To cud, że ten kabel nie zerwał się od razu, nie wspominając o tym, że w
ogóle zadziałał.
– Naprawisz to? – zapytała drżącym głosem Maya.
Portugalczyk tylko pokręcił głową.
– To jest jakiś totalny grzmot. Głośnik z drgającą membraną zamiast panelu próżniowego.
Nie podłączymy do tego naszych telefonów, bezprzewodowo pewnie też się nie połączymy.
Musiałbym to zbudować od zera, a nie ma tutaj części.
Jean i Jehan popatrzyli na towarzyszy, wymienili zszokowane spojrzenia i razem krzyknęli:
– Ludzie, skupcie się!
Jean kontynuował spokojniej:
– Ewidentnie wszyscy jesteśmy oszołomieni, ale nie przestawajmy działać metodycznie.
– Dokładnie – płynnie wszedł mu w słowo Jehan. – Powinniśmy wszystko sprawdzić i
sporządzić plan działania. W tym superkomputerze prawdopodobnie coś lub ktoś jest. Więc
przemyślmy to na spokojnie.
– Otóż to. Zapomnijmy na chwilę o tym głosie i przejdźmy dalej.
Jean zrobił pauzę, żeby wziąć oddech i po chwili znów powiedział jednocześnie z Jehanem:
– Zejdźmy na dół.
– Wróćmy na górę.
Dwaj chłopacy, najstarsi z całej piątki, spojrzeli na siebie ze zdziwieniem.
– Co?
– Co?
– Ewidentnie na dole są skanery, więc ten superkomputer prawdopodobnie przechowuje w
sobie świat wirtualny. Powinniśmy sprawdzić, czy wszystkie programy stabilizujące działają i
zwirtualizować się – tam znajdziemy odpowiedzi na większość pytań.
– Jasne. I masę kłopotów, może nawet ogrom niebezpieczeństwa. Powinniśmy wyłączyć tą
maszynę i następnym razem przyjść z odpowiednim sprzętem, podłączyć się i
przeanalizować, co to tak dokładnie jest nim zrobimy coś głupiego. Widzisz, co to jest? –
Jehan wskazał wzburzony na napęd wbudowany w bok konsoli. – Wejście na płytę CD, takie
jak na eksponacie piętro wyżej. Nie zdziwię się, jeśli coś tutaj chodzi w ogóle na dużych
dyskietkach. Poruszamy się kompletnie po omacku.
W połowie monologu chłopaka Jean obrócił się na fotelu i zaczął uderzać w klawisze na
konsoli. Jehan warknął gniewnie:
– Dobra, rób co chcesz – i ruszył w stronę drabinki. – Maya!
Dziewczyna podbiegła do niego i rzuciła zaniepokojona zniżonym głosem:
– Myślisz, że powinniśmy powiedzieć o tym Amber albo panu Graffenowi?
Jehan westchnął i potarł skronie obiema dłońmi.
– Nie wiem. Naprawdę.
– Hej! – krzyknęła do rodzeństwa Miriam. – Dajcie spokój. Jeśli chcecie – wracajcie. Ale
przyszliśmy tu razem. Chodźcie. Od początku o to chodziło. O wirtualizację w naszym
własnym świecie. I wszystko jest tutaj dla nas gotowe! – dziewczyna chwyciła za podłokietnik
fotela, odciągnęła Jeana od klawiatury i zawiesiła się na jego ramieniu. – No dawaj, powiedz
im!
Chłopak zaczerwieniony wyswobodził się z uścisku Miriam i zerknął ostatni raz z miną znawcy
na pobieżnie przejrzany kod wirtualizacji.
– Wszystko, czego potrzeba, to wciśnięcie kilku klawiszy.
– Widzicie? – ucieszyła się Miram i klepnęła konsolę otwartą dłonią. Pod wpływem uderzenia
na ziemię posypało się „N”, „D” i lewy Shift.
Jehan zwiesił głowę w geście kapitulacji i oparł się o ścianę przy drabince z ponurą miną.
Maya co chwila zerkając na brata ruszyła niepewnym krokiem do przyjaciół.
– No dobra! – Jean zatarł dłonie, wstał z fotela i zaczął komenderować. – Andre, przejmujesz
stery, Miriam, chodź ze mną na dół. Będziemy się wirtualizować pojedynczo, na wszelki
wypadek.

Kiedy dwójka schodziła na dół, Jehan zrezygnowany podszedł do konsoli i stanął za fotelem.
Wyciągnął komunikator, połączył się z Miriam i ustawił głośność i czułość na taki poziom, by
urządzenie umożliwiało rozmowę między poziomem interfejsu i salą skanerów.
– Jesteśmy gotowi – zakomunikował z dołu Jean. – Otwórzcie pierwszy skaner. Ja pójdę jako
pierwszy. Wiesz, co robić, Andre?
– Tak mi się wydaje, wszystko jasne.
– Ok, na mój znak. 3, 2, 1…
Portugalczyk zaczął przeprowadzać procedurę wirtualizacji. Gdy do ostatniej komendy
zatwierdzającej musiał użyć shifta, zaczął schylać się spanikowany po walające się po
podłodze klawisze. Widząc to, Jehan z ociąganiem sięgnął w stronę siostry i wyciągnął jej
różowych włosów jedną ze spinek. Dziewczyna była tak zaaferowana, że nawet tego nie
zauważyła. Chłopak wygiął ozdobę w palcach i przy jej użyciu dokończył szybko procedurę
wirtualizacji.
Andre podniósł na przyjaciela zdziwione spojrzeniem, po czym już nieco uspokojony skupił
ponownie swoją uwagę na monitorze.
– Jean jest zdematerializowany, w drodze i… proces się nie powiódł.
– Co to niby znaczy!? Jego skaner się otworzył, i jest pusty! Gdzie on niby jest?!
Jehan stracił cierpliwość i zepchnął towarzysza z fotela. Andre nie protestował.
– Wygląda na to, że w buforze są cztery sygnatury, i żadna z nich nie ma protokołów wyjścia.
– Czyli!?
– Nie ma pojęcia! Właśnie dlatego nie chciałem tego robić. Może jest tam jeszcze kilka osób,
a może go poćwiartowało! – Jehan wziął głęboki wdech i spróbował się uspokoić. Zaczął
myśleć na głos – W tej chwili najniebezpieczniejsza jest bezczynność. Jeśli nic nie zrobimy,
sygnatury zaczną się degenerować, a wtedy koniec, no i jest za mało czasu, żeby ściągnąć
pomoc. Jedyne wyjście to… awaryjne opróżnienie bufora. Zobaczmy, czy to coś da.
Czasem są takie dni, że wszystko się sypie, i zastanawiasz się, czy naprawdę wepchnięcie się
wczoraj przed tamtą tlenioną laskę w hipermarkecie zasługuje na taką karę. Karma to
najwyraźniej selektywnie rozregulowana zasada.
No bo jak to jest, że wstajesz sobie spokojnie i po porannym treningu szermierki szykujesz się
na rutynowy patrol w Korze, a kilka godzin później stoisz… nie wiadomo gdzie, jest ciemno,
wszędzie leżą jakieś kable i rury, dookoła trzy wielkie tuby, wyglądające jak pokraczna wersja
komór wirtualizacyjnych… stoisz w groteskowym kombinezonie ninja i celujesz z pistoletu w
twarz przerażonej nastolatki. – myślał Leonard Atkins.
– Co ja wyprawiam? – mruknął do siebie i opuścił dobytą odruchowo broń. Spróbował zrobić
krok do przodu, ale z jakiegoś powodu ciało go zawiodło i musiał kurczowo chwycić się
krawędzi skanera, by utrzymać się na nogach.
To pewnie przez tą walkę – pomyślał. – To była wyjątkowo brutalna dewirtualizacja.
Kilka sekund temu Leonard zwirtualizował się w jakimś niebieskim korytarzu, który tylko
pozornie przypominał Korę. Z kolorystyki było mu bliżej do jednego z sektorów Lyoko. Ninja
natychmiast odruchowo spróbował przywołać miecze, ale w jego rękach pojawiło się tylko
jedno ostrze. Wtedy zza zakrętu wyszedł Ronin – taki kryptonim mu nadali. Najlepszy z
walczących po stronie Lyoko. Na rękach kogoś niósł. Szybko zostawił ją – bo to chyba była
ona – za zakrętem i ruszył do walki, ale gdyby ktoś kazał Atkinsowi zgadywać, powiedziałby,
że to była Gauthier, ta nowa małoletnia asystentka Schaefferowej.
Ronin ruszył na niego z niesamowitą prędkością w postaci rozmazanej plamy. Ciął podwójnie
z góry, ale nie docenił siły ninja, który przyjął cios płazem i odrzucił przeciwnika. Kiedy zaś
nagle w drugiej ręce Leonarda pojawiło się drugie ostrze, on sam był równie zdziwiony co
Wojownik Lyoko, który musiał rzucić się na ziemię, by uniknąć rozpruwającego brzuch ciosu.
W locie rzucił jeszcze swoją kataną. Ronin natychmiast poderwał się z ziemi i w piruecie ciął
od boku. Ninja zdecydował się zbić wirujące ostrze do dołu, tym samym wystawiając się na
drugi atak. Ronin ciął przeciwnika w ramię, zmuszając go do cofnięcia się pod sam zakręt
korytarza. Nagle tknięty przeczuciem ninja obrócił się na pięcie, unikając o włos podwójnych
ostrzy klona Ronina chowającego się za załomem. Cofnął się przy tym stronę oryginału, który
właśnie wymierzał cios znad głowy. Leonard w desperacji zasłonił się skrzyżowanymi
mieczami, a wtedy bliźniacze katany klona wystrzeliły z zabójczą prędkością i wbiły się w
odsłonięty tors ninja.
I zamiast pojawić się sali wirtualizacji, Leonard Atkinson pojawił się przed przestraszoną
nastolatką.
– Hej, cześć, kim jest… – zaczął mówić, ale urwał gdy zdołał odepchnąć się od skanera i unieść
wzrok na zbliżającą się z ogromną prędkością metalową rurkę w dłoniach dziewczyny,
celującą w jego głowę.
O rany, serio?!

Autor: Qazqweop

Rozdział 1 – Przejście

Nic nie czuł. Dziwne.
Podczas ich długiej walki z Xaną Ulrichowi nie raz zdarzyło się stracić przytomność – czasami z własnej winy, czasami „z pomocą” wirusa. Gdy w końcu dochodził do siebie, za każdym razem witał go potężny ból głowy oraz, jeśli akurat nie miał szczęścia i w czasie zmagań oberwał szczególnie mocno, również innych części ciała. Od tej reguły istniał oczywiście jeden wyjątek: Powrót do Przeszłości. Gdy dochodziło do skoku w czasie, zawsze wracał dokładnie do tego stanu, w jakim znajdował się te kilka-kilkanaście godzin wcześniej. Ale tym razem to nie było to; on dosłownie nie czuł nic. Ani powierzchni, na której leżał, ani ubrań, które miał na sobie, ani nawet oddechu, który powinien wydobywać się z jego ust.
Czyżby umarł?
Cóż, istniał tylko jeden sposób, by się tego dowiedzieć.
Gdy młodzieniec otworzył oczy, przywitał go znajomy widok niezliczonej ilości błękitnych danych, które otaczały go ze wszystkich stron. Teraz odpowiedź na dręczące go pytanie wydawała się oczywista: znajdował się w Lyoko, a mówiąc konkretniej, leżał na górnej platformie jednej z wież rozsianych po tym wirtualnym świecie. Ale co on tam robił? Superkomputer powinien być przecież wyłączony. Doskonale pamiętał moment, w którym Jeremie dezaktywował maszynę, a potem…
…a potem…
…co stało się później?
Ulrich chwycił się za głowę i z całych sił postarał się przypomnieć dalszy bieg wydarzeń. Na próżno jednak; nie potrafił pochwycić nawet jednego wspomnienia o czymkolwiek, co miało miejsce później.
– Jeremie? – zawołał niepewnie. – Jeremie, słyszysz mnie?
Odpowiedziała mu jedynie cisza. Okej, to nie jest jeszcze powód do paniki. – pomyślał. – Xanie już raz udało się wymazać mi pamięć, także teraz pewnie to powtórzył, a do tego musiał jakoś odciągnął Einsteina od klawiatury. Chłopak podniósł się z ziemi. Skoro znajdował się w wieży, to znaczy, że zaciągnęli go tam jego przyjaciele; sztuczna inteligencja nigdy z własnej woli nie przytargałaby go do tego bezpiecznego schronienia. A to z kolei znaczyło, że musiał czym prędzej odnaleźć pozostałych Wojowników i pomóc im w… w czymkolwiek, co skłoniło ich do ponownego uruchomienia Superkomputera. Ulrich przeniósł się na dolną platformę, po czym w pełnym biegu opuścił wieżę…
…i jedynie cudem udało mu się nie spaść w otchłań. Ku jego zaskoczeniu nie zobaczył bowiem lazurowego Lodowca, zielonego Lasu, pomarańczowej Pustyni czy fioletowych Gór, lecz jedno z niebieskich pomieszczeń Kartaginy. Na szczęście, dzięki refleksowi nabytemu podczas setek wypraw do Lyoko, w ostatniej chwili zdążył złapać się krawędzi znajdującej się przed nim platformy.
– O cholera… Jeremie! – wrzasnął. – Powinieneś był mnie uprzedzić, że znajduje się w lewitującej wieży!
Po raz kolejny jednak nie dostał żadnej odpowiedzi. Ulrich szybko podciągnął się do góry i, nie oglądając się za siebie, ruszył w kierunku labiryntu. No cóż, może to i lepiej, że znajdował się w Sektorze Piątym; przynajmniej wiedział dokładnie, gdzie powinien się udać. Pozostali musieli zmierzać do interfejsu na zewnątrz kuli, hangaru Skidbladnira lub komnaty rdzenia Lyoko – w Kartaginie raczej nie było niczego innego godnego uwagi. O ile, oczywiście, nie zapomniał o jakimś ważnym odkryciu z powodu amnezji… Miał chociaż tyle szczęścia, że drogi do wszystkich tych miejsc prowadziły przez windę znajdującej się na wewnętrznej powłoce Piątki. Jeżeli się pośpieszy, być może uda mu się dogonić swoich przyjaciół właśnie tam.

– Jesteś pewien, że to wystarczy? – zapytała sceptycznie Maya, gdy Jehan uroczystym gestem przestawił dźwignię.
– Do uruchomienia komputera? Pojęcia nie mam. – odparł chłopak. – Wbrew pozorom, nie dłubię przy antycznych maszynach aż tak często.
– To wystarczy. – potwierdził pewny siebie Jean.
– Ha, czyli masz w tej sprawie więcej doświadczenia niż my, co? – rzucił z uśmiechem Jehan.
– To znaczy… – zmieszał się Jean.
– Hej, chodźcie tutaj! – rozległ się z góry wesoły głos Miriam. – Skanery się otworzyły!
– Chyba faktycznie miałeś rację. Dobra, nic tu po nas, wracajmy na górę. – przyznał w końcu młodzieniec.
Już po chwili cała piątka z powrotem znalazła się na drugim piętrze kompleksu.
– No dobra, teraz musimy tylko sprawdzić, czy to ustrojstwo cały czas poprawnie działa. – Jehan ponownie zabrał głos. – Andre, to chyba zadanie dla ciebie. Myślisz, że sobie poradzisz?
– Spróbuję. – odpowiedział Portugalczyk. – Ale nic nie obiecuję.
– Zaraz, to nie wystarczy sprawdzić, czy konsola się włączyła? – zdziwiła się Miriam.
– Niby tak, ale ten złom wygląda na tak stary, że lepiej skontrolować wszystko dokładnie. Nie wiemy, co działo się z tym sprzętem przez te wszystkie lata. – wyjaśnił w odpowiedzi.
– A co z nami? Możemy jakoś pomóc? – zaoferowała Maya.
– Przydałoby się sprawdzić, czy wszystkie kable są cały czas szczelnie osłonięte. Zwróćcie też uwagę na styki – czy wszystko na pewno jest podpięte i czy nigdzie nie ma spalenizny. A jeśli znajdziecie jakieś panele kontrolne, to dajcie mi znać.
Po tych słowach cała grupa ochoczo zabrała się do pracy.

Ulrichowi udało się dostać do windy w zaskakująco krótkim czasie, lecz niestety nie spotkał tam nikogo. Najbardziej zdziwiło go jednak to, że na swojej drodze nie zobaczył ani jednego potwora. Czyżby nie chodziło o Xanę? – zastanawiał się w duchu. Mimo to zdecydował się nie ponawiać prób skontaktowania z Jeremiem; tylko tego mu brakowało, żeby jego krzyki sprowadziło do niego całe stado pełzaczy. Po chwili namysłu postanowił, że w pierwszej kolejności sprawdzi okolice interfejsu. Kto wie, może Einstein postanowił użyć Superkomputera do… w sumie nie wiem czego – zawyrokował. Szybko jednak okazało się, że również na zewnątrz kopuły nie było absolutnie nikogo. Nie dostrzegł też ani jednej manty – co oznaczało, że komnata rdzenia raczej również była pusta – a oba widoczne z platformy tunele do pozostałych sektorów wyglądały na zamknięte. No cóż, nie pozostaje mi nic innego, jak sprawdzić hangar.
Ale tam także nie spotkał ani jednej żywej duszy. Co gorsza, Skid znajdował się na swoim miejscu; a skoro Wojowników nie było ani w hangarze, ani przy interfejsie, ani nie wypłynęli Skidem w głąb Cyfrowego Morza… Nie, nawet o tym nie myśl. Nigdy by mnie tutaj nie zostawili. – pomyślał. – Skup się, Ulrich. Gdzie jeszcze mogli pójść? Wtedy przypomniał sobie o jednym, bardzo istotnym szczególe: przecież czeluście Kartaginy skrywały jeszcze jedną wieżę prócz tej, w której się obudził! Tak, to musiało być to!
Samuraj biegiem powrócił do labiryntu. Z każdą chwilą obawiał się coraz bardziej, że nie zdąży dobiec na czas; w końcu stracił już tak wiele cennych minut na przeszukanie pozostałych miejsc. Dlatego, choć wydawało mu się to dosyć ryzykowne, postanowił przerwać ciszę i raz jeszcze spróbować skomunikować się z Jeremiem.
– Einsteinie, jesteś tam?

Andre po raz ostatni zerknął na złącza przy skanerze, który znajdował się najbliżej windy, po czym wyprostował się i z uśmiechem stwierdził:
– Nie jestem ekspertem, ale moim zdaniem wszystko wygląda całkiem znośnie.
– Czyli Superkomputer będzie działał? – koniecznie chciała dowiedzieć się Maya.
– Jest chyba tylko jeden sposób, żeby to sprawdzić, prawda? Drużyno, wracamy na górę! – zawołała radośnie Miriam, nim Portugalczyk zdążył odpowiedzieć, a następnie chwyciła za ręce Andre i Jehana i pociągnęła ich w stronę szybu.
Gdy wszyscy zdążyli już wspiąć się na górę, cała grupa zebrała się przy konsoli.
– Czyń honory, szefie. – rzuciła czarnowłosa, odwracając przy tym oparcie fotela w stronę Jehana, po czym żartobliwie zasalutowała.
Lecz jeszcze nim chłopak zdążył zająć miejsce przed klawiaturą stało się coś, czego nie spodziewało się żadne z nich.
– Einstenie, jesteś tam? – na dźwięk głosu, który wydobył się z słuchawek powieszonych na jednym z monitorów, wszyscy zgromadzeni aż podskoczyli.
– Uhm… myślałem, że nikt nie używał tego sprzętu od lat… – wydukał niepewnie Andre.
– Bo tak jest. – odparł Jean. – Jak już mówiłem, muzeum dosyć dawno wykreśliło go z listy swoich zbiorów.
– To jak to wyjaśnisz? – nie odpuszczał Portugalczyk.
– Wiecie, może jednak lepiej byłoby nie gmerać przy tym urządzeniu… – powiedziała Maya; w jej głosie wyraźnie malowało się zaniepokojenie.
– Jeremie? Jeremie, proszę, odezwij się! – nieznajomy cały czas nie odpuszczał.
– Myślę, że powinniśmy… – zaczął Jehan, lecz nie zdążył dokończyć; Jean bowiem bezceremonialnie chwycił za słuchawki, założył je na głowę i odezwał się do załączonego mikrofonu:
– Żadnego Jeremiego Einsteina tu nie ma. Kim jesteś?

O cholera…
Nieznajomy głos zaskoczył Ulricha tak bardzo, że niemalże wpadł do pobliskiej przepaści. Czyżby ktoś przypadkiem odkrył Superkomputer? A może Jeremie nie mógł sam dotrzeć do Fabryki, więc zamiast tego przysłał jakąś przypadkowo napotkaną osobę? Albo, co gorsza, to po prostu był jakiś fortel i za chwilę Niemiec zostanie zdewirtualizowany?
– Eeeee… jestem Ulrich. Kim TY jesteś i co właściwie robisz w Fabryce? – rzucił w końcu, by zagrać na czas; kompletnie nie miał bowiem pojęcia, co powinien powiedzieć.
– Nazywam się Jean. Co masz na myśli mówiąc „w fabryce”? – usłyszał po chwili odpowiedź. Jego rozmówca brzmiał, jakby naprawdę był zbity z tropu, ale chłopak doskonale zdawał też sobie sprawę z tego, że mogła to być po prostu kolejna sztuczka Xany; w końcu wszystkie drogi do laboratorium prowadziły przez tą starą budowlę, więc jakim cudem nieznajomy mógłby nie zrozumieć, o co chodzi?
– Dobra, to teraz nieistotne. – odparł. – Czy to Jeremie cię przysłał? To taki niewysoki blondyn w okularach. – wyjaśnił na koniec, gdyż przyszło mu do głowy, że jego przyjaciel mógł nie mieć czasu na przedstawienie się.
– Nie, sami znaleźliśmy to miejsce.
Sami? – przeraził się Ulrich, wciąż klucząc po korytarzach Kartaginy. – Ile właściwie osób nas nakryło?
– Okej, słuchajcie uważnie: nie ruszajcie niczego, dopóki do was nie przyjdziemy, dobra? – powiedział z naciskiem. – Wtedy wszystko sobie wyjaśnimy. – skłamał; co prawda sam nie potrafił odpalić Powrotu do Przeszłości, ale jeżeli odnajdzie Aelitę, to dziewczyna poradzi sobie z tym bez najmniejszego problemu. Jeden szybki skok w czasie i intruzi zapomną o całym zdarzeniu. – Czy kontaktował się z wami ktoś jeszcze? Mówili, gdzie są? – odpowiedziała mu jedynie cisza. – Jean?
Głos, jak na złość, przestał się odzywać. Całe szczęście, że był już blisko swojego celu; o ile się nie mylił, powinien tylko skręcić w prawo i…
– Nie, nie, NIE! – wykrzyczał sfrustrowany, gdy zobaczył, że druga wieża była dezaktywowana, a wokół niej nie było nawet najmniejszego śladu po jego przyjaciołach. Nie pozwolił sobie jednak na całkowite załamanie; najpierw musiał upewnić się, że również w środku nikogo nie ma. Nie wydawało mu się to zbyt prawdopodobne, ale to była jego ostatnia nadzieja. Ulrich rozejrzał się raz po okolicy, jakby licząc na to, że to wszystko było jednym wielkim dowcipem i za chwilę pozostali ujawnią swoją obecność, naśmiewając się przy tym z jego naiwności, po czym wziął głęboki oddech i powoli wszedł do wieży.
Gdy znalazł się w środku, w oczy od razu rzuciła mu się nieprzytomna dziewczyna leżąca na środku platformy. Szybko jednak zrozumiał, że nie jest to ani żaden z Wojowników, ani nawet ninja podległy profesorowi Tyronowi; postać ubrana była bowiem w niebieski strój, a jej twarz zasłaniały dość długie blond włosy – ze wszystkich osób, które do tej pory widział w Lyoko, nawet jedna nie posiadała którejkolwiek z tych cech. Zaintrygowany Ulrich podszedł do nieznajomej, odgarnął na bok jej niesforne pukle i uważnie przyjrzał się jej twarzy.
Nie, to niemożliwe.
A jednak nie mógł mieć wątpliwości, że patrzy na Laurę Gauthier.

Autor: Mayakovsky

Prolog

Po trzecim sygnale blokady drzwi, Jean w końcu odważył się wyjść ze swojej kryjówki. Łatwo było się schować pośród kartonów ze starą elektronikom. Muzeum miało ją wyrzucić, więc na razie nikt tu nie zaglądał. Jednak Jean spędził te dwie godziny w stresie. Teraz ostrożnie uchylił drzwi i, po upewnieniu się, że jest sam, wyszedł na korytarz. W tej części muzeum nie było kamer, za to można było znaleźć wiele ciekawych zakamarków. Wystarczyło się trochę pokręcić, by wpaść na zamknięty na cztery spusty szyb starej windy. Kiedyś był tam jeden eksponat. Muzeum jednak wycofało się z jego ekspozycji. Jean, jak zawsze, ostrożnie wygiął starą, metalową obudowę szybu i pośpiesznie złapał się jednej z linek. Dzięki grubym rękawicom, szybko zjechał na dół, gdzie czekały go otwarte drzwi. Zdziwiony, wszedł do środka, a jego oczom ukazał się, oświetlony przez światła latarek, komputer. Skierował swoją na twarze włamywaczy.

– A więc nie tylko ja odkryłem to miejsce – powiedział, na widok grupki młodszych od siebie osób. Patrzyły na niego cztery osoby- dwie dziewczyny i dwóch chłopców. Najwyraźniej przestraszyli się jego obecnością. Z uśmiechem zapalił światło.
– Nazywam się Jean. Ten komputer jest… Można powiedzieć, że mój. Muzeum już dawno wykreśliło go ze swoich zbiorów. Kim jesteście? – zapytał.
– My… – zaczęła jedna z dziewczyn, lecz nim dokończyła, odezwał się jeden z jej towarzyszy.
– Jesteśmy z Kadic, tej szkoły obok. Przychodzimy tu od tygodnia. Chcemy to włączyć.
– To dobrze się składa, bo ja też – odparł Jean. – Jak się nazywacie?
– Ja jestem Jehan – odparł ten sam chłopak. -To jest moja siostra, Maya – wskazał na dziewczynę, o różowych, długich do ramion włosach- a to Miriam i Andre.
– Miło mi. Zatem… Skoro już tu jesteście… Trzeba by włączyć tą staroć – powiedział Jean, wskazując w stronę komputera.

Cała piątka podeszła do urządzenia. Ileż to razy widzieli, jak uruchamiać taki sprzęt? Pierwszy prawdziwy superkomputer. Uczyli się o nim w szkole, a teraz stali przed nim, przed gratem, o którym dorośli już dawno zapomnieli. Jean kazał Jehanowi zejść piętro niżej, do pomieszczenia, gdzie zainstalowano wielki “guzik”, oraz jeden z zabytkowych skanerów. Kable były na miejscu, sprawdzone przez Chłopaka kilka razy. Wystarczyło włączyć komputer i będzie można dostać się do utrzymywanego przez niego świata i danych.
I będzie można pomścić swego ojca – istotę, będącą jednocześnie człowiekiem i programem.
Tak. Superkomputer… Lyoko… To było coś, co mu w tym pomoże.


Autorka: Ananasims