Rozdział 3 – Sztuka informacji

Tak jak pisałem na końcu poprzedniego rozdziału, 14 stycznia 2013 zostałem redaktorem na stronie. W zasadzie to redaktorem współtwórcą, bo moja internetowa godność figurowała odtąd w tekście powitalnym. Te wszystkie funkcje były tak naprawdę na papierze, z pewnego technicznego względu. Otóż, w darmowych serwerach, a na takim postawiona jest nasza strona, nie ma możliwości dawania użytkownikom tytułów funkcyjnych typu „administrator” czy „moderator”. A przynajmniej nie ma tego wbudowanego fabrycznie. Jest to spowodowane tym, że takie serwery były (i nadal są) popularne wśród młodzieży bez prawa do picia alkoholu. Oni tworzyli różne strony o różnych rzeczach. I często było tak, że userzy chcieli dostać moderatora „na piękne oczy”, czyli bez żadnych zasług dla strony, na zasadzie „najpierw mnie mianuj, potem będę pracować”(teraz działa tak wiele stron na Facebooku). Więc to zlikwidowano i w 2013 nie było fabrycznej opcji przyznania mi rangi. Można było oczywiście taką stworzyć, ale byłoby to lekko bezsensowne, tworzyć osobną kategorię dla jednej osoby. Z tego co wiem to obecnie Lyokoheros na swojej stronie skorzystał sobie z opcji tworzenia własnej grupy i ma takie coś jak „Wysłannik zza Cyfrowego Morza”, co nie daje nic oprócz prestiżu praktycznie. W zasadzie najpoważniejszą wadą tego braku rang na darmowych serwerach jest to, że nie da się przekazać funkcji administratora bez cyrków, o których opowiem w jednym z najbliższych rozdziałów.

Mi na tytule i randze nie zależało, nie pracowałem i nie pracuję dla zaszczytów. Ale zrobiło mi się miło, a nawet byłem lekko zaskoczony, gdy po równo miesiącu otrzymałem taką propozycję. Szansa jedna na milion, więc zgodziłem się od razu. Z nową funkcją doszły nowe obowiązki, a mianowicie przygotowywanie działów na stronę. Był to drugi po newsach najważniejszy punkt pracy na stronie. Admin był (a w zasadzie jest, bo TheLyokofan19 dalej żyje i ma się dobrze) człowiekiem elastycznym i nie było problemem napisać do niego „Słuchaj, ja na dziś nie dam rady tego działu o książkach z CL napisać, mogę jutro?”. Wszystko było przyjmowane ze zrozumieniem, choć i tak nie przypominam sobie żebym załapał jakąś większą obsuwę w tym względzie.

Rzecz z działami opisowymi wygląda tak: w dawnych czasach każdy, kto tworzył swoją stronę o KL, wykonywał takie rzeczy na 2 sposoby. Pierwszy, łatwiejszy – „CTRL + C”, „CTRL + V”, czyli „kopiuj – wklej” z Wikipedii. Wszystko jak leci. Zero wkładu własnego, ale przynajmniej imiona były dobrze napisane. A jak ktoś jeszcze kopiował opis ze strony ZigZapa, to był królem kreatywności. Drugi sposób to już wyższa szkoła jazdy. Niektórzy wychodzili z założenia „skoro jestem fanem tego serialu, to potrafię coś o tym napisać”. Zaprawdę godne to i słuszne. Ale często było tak, że choć zamysł był wspaniały, to niestety praktyka kulała i to na obie nogi. Opis mający 3 zdania na krzyż, pisany w stylu przeciętnego ucznia 4 klasy podstawówki z tendencją do walenia byków co 4 słowa. Imiona pisane byle jak, z małej litery, można było się zakładać o to, czy w tym opisie zobaczymy „Ulrik” czy „Belkła” (nazwisko Jeremiego). Choć akurat tutaj nazwiska są niezbyt wdzięczne do pisania. Albo cuda typu „jumi jest chinką”, choć dobrze wiadomo że gdyby była Chinką to by tak łatwo do Francji nie wyjechała, zresztą nie mogłaby mieć braciszka Hirokiego, bo dopiero od początku 2016 chińska rodzina może legalnie posiadać dwójkę dzieci. Często był też obowiązkowy dodatek miłosny w postaci ”kocham ulrika”. Brr… ja to piszę z pamięci i do teraz mi się włos jeży na wspomnienie tej amatorszczyzny. Ale cóż, takie były czasy, drogie dzieci.

My na stronie doszliśmy do wniosku, że te opisy powinny być dobre, toteż robiliśmy je na spokojnie, bez jakiegoś pośpiechu, korzystając z kilku źródeł. Ogólnie to jest nawet lekka robota. Można sobie podczas niej na przykład pić herbatę, sprawdzając błędy ortograficzne, myślało się też nad tym, co by tu jeszcze dopisać. W zasadzie to teraz, w 2016, można robić opisy na nowo, bo całą francuską stronę CodeLyoko.fr przetłumaczono na angielski, więc łatwiej to zrobić, ale potrzeba mnóstwa czasu, bo opisy tam są ogromne. Nie zmienia to jednak faktu, że to jest łatwiejsza część pracy.

Ta trudniejsza, ale i bardziej fascynująca, to praca nad newsami. I tu się zaczyna robić ciekawie. Bo o ile opisy to każdy niby potrafi zrobić, to już zredagować informację, albo ją chociaż wyszukać – nie każdy potrafi. Niektórzy mogą powiedzieć „Ale co jest trudnego w wklepaniu 3 zdań o emisji?”. Ano jest. Nie każdy nadaje się do wyszukiwania i redagowania wiadomości. To jest swego rodzaju sztuka. Tutaj drobna dygresja, w dalszej części rozdziału trochę olejemy chronologię zdarzeń i będziemy sobie skakać po datach, ale to celowo robię, bo ten rozdział ma być natury bardziej poradnikowej. A nuż się komuś przyda wiedza uniwersalna.

Teoretycznie łatwiej opracowywać wieści pochodzące z krajowej sceny. No bo co za problem napisać, że ktoś stworzył bloga, albo jakiś nowy projekt fanowski (choć tego u nas za bardzo nie ma). A już pisanie rozpisek emisji odcinków to po prostu bajka. Kopiuj, wklej i publikuj! Taa… tylko że wbrew pozorom to nie jest takie oczywiste. Rzeczywiście, rozpiski pisało się najłatwiej, zwykłe spisywanie ze strony TeleMagazynu, sprawdzanej dla pewności z oficjalną stroną ZigZapa/Teletoona (niepotrzebne skreślić). Ale do reszty newsów trzeba jakoś dotrzeć. Z newsami o emisji ogólnie sprawa wygląda tak, że często wystarczy wkleić to, co odpowiedziała redakcja stacji, dopisać parę zdań i gotowe. Chyba że w Teletoonie skłamano, to wtedy obowiązkiem dziennikarza jest te kłamstwa wyprostować, oczywiście przy zachowaniu tekstu głoszonego przez kierownictwo stacji. Nie muszę chyba wspominać o tym, że jak się pisze wiadomość, to trzeba się starać by nie było byków ortograficznych. Ani o tym, że to ma być wiarygodna i prawdziwa informacja, a nie zmyślona i fałszywa.

Swoją drogą to kwiatki się pojawiały. Pamiętam jeden, może trochę innego kalibru, ale zawsze. W listopadzie 2013 mieliśmy smutną okoliczność – zmarła aktorka dubbingująca Sissi. Gdy otrzymałem od jednego z użytkowników wiadomość, zrobiłem szybkie przeszukanie u wujka Google, żeby móc opracować krótką notkę o zgonie. Żadnych zawiłych mów, zwykła informacja, z datami urodzenia, śmierci, wymienieniem kilku znanych ról, Sissi na czele, potem Judy z Jetsonów (gimby nie pamiętają, ale to była taka kreskówka, gdzie przyszłość pokazywano. W latach ’60 to był znany motyw w kulturze, ale niestety, minęło 50 lat, a wciąż samochodów latających nie ma, obiadu nie robi automatyczna kuchenka, telewizor wciąż zajmuje miejsce bo nie jest hologramem, a robot zamiast być członkiem rodziny, może najwyżej kujawiaka zatańczyć), jeszcze Kleopatra z filmu o Asteriksie. Przy okazji się wkradła pewna nostalgia – tyle znanych postaci, tyle lat się oglądało te filmy, a to wszystko jedna osoba z wielkim talentem i wspaniałym głosem zrobiła, i nawet się jej nie starzał ten głos (dubbing do Jetsonów był w latach ’90 tworzony, a do CL nagrywano jeszcze w 2008, do Klubu Winx chyba jeszcze w 2013 były nagrania – śp. Kozanecka tak samo brzmi, choć za każdym razem inaczej grała). Ale cóź… c’est la vie, jak mawiają Francuzi, życie się zaczyna i się kiedyś kończy. Puściliśmy krótkie info na stronie, potem jeszcze oddałem hołd zmarłej w „7 dniach w Lyoko”.

Po 2 tygodniach na konkurencyjnej stronie pojawił się news. W sumie spodziewałem się tego, bo najpierw admin tejże strony, której nazwy nie podam bo już jest nieaktualna, wszedł na moją, by sobie poczytać. Jeszcze tego samego dnia pojawiła się notka, zaczynająca się od słów „Kiedy przeglądałem internet to znalazłem bardzo smutne wieści”. Zabrakło odwagi by napisać że to u nas przeczytał. Ale to jeszcze nic. Potem następuje cała notka o zmarłej, jest jej wiek, choć daty zgonu brak, a od drugiej linijki WSZYSTKO jest skopiowane z Wikipedii. Zerżnięte totalnie. Można nawet poznać było po tym, że w tekście pisanym przez admina były błędy, a tym kopiowanym już nie. I tutaj pojawia się pytanie, po co kopiować to, do czego zainteresowany sam dotrze jak będzie chciał? Morał z tego taki: pisać tylko istotne rzeczy, a nie wszystko jak leci. Chyba że uważacie czytelników za idiotów, którzy nawet z Google korzystać nie potrafią (śmiejecie się? W moim dawnym liceum nauczycielka od informatyki się nas pytała, czy wiemy do czego Google służy, i jak się język artykułu w Wikipedii zmienia.)

Ale wieści z Polski to tylko drobny element zabawy. Cała reszta frajdy to wieści z zagranicy. I tutaj do ich opracowywania z reguły zwykło się używać Google Tłumacza. Właśnie – Tłumacz Google. Słynna strona ułatwiająca życie wszystkim, którzy po angielsku umieją tylko „How you are? (czyta się „hu ju ar”), oferuje zresztą tłumaczenia nawet z mandaryńskiego. Wróg publiczny numer 1 nauczycieli języków obcych. Nie znam takiego, który by choć raz nie przestrzegł przed korzystaniem z tego przy pisaniu pracy domowej. Czy korzystanie z tego jest złe? Moim zdaniem nie. Ale trzeba to robić z umiarem. Dobrze użyty ułatwi nieco pracę, ale źle zastosowany w nieumiejętnych rękach może z artykułu zrobić niezrozumiałą papkę. Nie jest tajemnicą, że im dłuższy tekst wrzucimy do tłumacza, tym to tłumaczenie będzie bardziej schrzanione. Ale jednak przydaje się to do pracy. Szczególnie przy tłumaczeniu wywiadów. Wtedy można najpierw oryginał tłumaczyć na polski, a potem samemu ten polski tekst poprawić. Przy czym przy tym 2 etapie lepiej korzystać ze słownika. To naprawdę nie boli, a akurat w internecie strony ze słownikami prowadzą prawie wszystkie naukowe wydawnictwa, które wydają też papierowe, ale nikogo nie stać na taki.

Oczywiście większość informacji, z wiadomych względów, jest po francusku, ale od około połowy 2013 dostępny jest także anglojęzyczny serwis informacji z CodeLyoko.fr, więc nie trzeba się już tak gimnastykować. A wieści jest sporo. Najważniejsze to te o samym serialu, obecnie gdy to piszę, nie ma takowych. Co nie oznacza że nic się nie dzieje. Projekty fanowskie, gry i inne tego rodzaju wydarzenia też się nadają do opisania. Trzeba tylko wiedzieć, co się pisze. Pamiętam pewien przypadek, całkiem niedawno temu, kiedy jedna z redakcji znalazła komunikat o rzekomo powstającej nowej serii CL. Z miejsca zaczęto tłumaczenie, poproszono nawet osobę z poza redakcji o wykonanie tego, od razu jeszcze korekta tegoż tłumaczenia u jeszcze jednej osoby, nawet już tytuł tego spolszczono z „Rebirth” na „Odrodzenie”. Wyszedł spory news, który puszczono na stronę. Wszystko fajnie, podano nawet datę premiery serii, był tylko jeden mały zgrzyt. Nie wiem jakim cudem, ale w przypływie euforii pominięto informację o tym, że to jest projekt fanowski a nie żadna oficjalna 6 seria, że ta data premiery jest przybliżona bo ciągle ludzi szukają, i że to będzie w sieci puszczone a nie w telewizji. Nikt z opracowujących ten tekst do publikacji nie sprawdził tego dokładnie i puszczono babola o nowej serii. Na całe szczęście zreflektowano się po sugestii czytelników i na drugi dzień puszczono sprostowanie. Morał z tego taki: sprawdzajcie, co chcecie wypuścić w świat.

I tym optymistycznym akcentem kończymy niniejszy rozdział, a w następnym powrócimy do głównego wątku naszej opowieści.

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments