Rozdział 4

Jean unosił się nad powierzchnią… Nawet nie wiedział czego. Nie czuł się w żaden sposób materialny. Raczej jak duch. Wszechmocny duch. A przynajmniej w jednej czwartej tak wszechmocny jak jego dziadek.
Jean ostrożnie opuścił się na powierzchnie i przybrał materialną formę. Nie przewidział takiego obrotu sprawy, ale było mu to w zasadzie na rękę. Musiał teraz dowiedzieć się, gdzie w zasadzie wylądował. Pogładził ręką biały płaszcz. Nie podobał mu się, ale na razie nie miał czasu go zmieniać. Zdematerializował się ponownie i przeszedł przez to, nad czym przed chwilą stał.
Bariera. Nie spodziewał się, że pod nią ujrzy pustynię Lyoko. Rozejrzał się, a potem spokojnie wylądował. Nie był sam, ale przestrzeń była na tyle duża, że nie widział nikogo. Zamknął oczy, próbując się skupić. Dane, jak zwykle, nie do końca go słuchały- opierały się przed napływaniem do jego umysłu. Teoretycznie w kilka sekund powinien wiedzieć, co się stało, że praktycznie “wypadł” poza sektor. Jednak w Lyoko dane były… jakieś dziwne. Jean za nic nie był w stanie ich odczytać. Jedynie data, przesunięta o tydzień do przodu, dała się jakoś wychwycić.
Zaraz. Przesunięta?
Superkomputer nie mógł się mylić. Czy to znaczyło, że Jean spędził tydzień nie wiadomo gdzie?
Ale co się stało? Przewaga ludzkich genów powinna sprawić, że nie będzie miał problemu z uzyskaniem ludzkiej formy, a nawet, gdyby nie- jego program powinien pozostać aktywny. Gdyby teoretycznie komputer został wyłączony, także byłby świadomy. Więc co się stało? Minął sobie tydzień, a on nie zauważył utraty czasu, jak choćby ten Ulrich? Jean nawet nie wiedział, kto to jest! Znał Jeremiego, którego tamten wołał, wiedział, że Superkomputer znajdował się w zamierzchłych czasach w Fabryce… Ale nigdy nie słyszał o Ulrichu. Mógł co prawda częściej rozmawiać o dawnych Wojownikach chociażby z dziadkiem, ale szczerze wolał go unikać. Wolał unikać wszystkich, którzy na pogrzebie jego ojca nie pojawili się, albo nie wyrazili żadnej żałoby. Jean wtedy płakał. Jako jedyny płakał, a mimo to nikt nawet nie próbował go pocieszyć. Państwo Belpois, choć stali najbliżej, nie zareagowali, matka udawała, że nie słyszy, a reszta, która tam była, nie zwracała na niego uwagi. Wszyscy cieszyli się ze zwycięstwa! Jakby było co świętować.
Wielkie zwycięstwo.
Cóż, może i dobrze, że dziadek w ogóle się tam nie pokazał. Przynajmniej szczerze zakomunikował, że ma w nosie i jedną, i drugą stronę konfliktu.
Jean zaczął iść w losowym kierunku. Nie miał zupełnie pomysłu, co robić w zaistniałej sytuacji. Przez tydzień mogło wydarzyć się wszystko. Młodsi mogli wejść do Lyoko, Ulrich wyjść, a jakiś pracownik muzeum mógł właśnie wyłączać komputer. Blondynowi pozostawało tylko liczyć na to, że spotka kogoś, kto będzie wiedział, co się dzieje. Nie śpieszył się, nucił jakąś piosenkę i takim sposobem, po pięciu minutach, trafił w sam środek walki.
Jakimś cudem nikt z piątki walczących nie zauważył go, gdy ukrył się za pustynnym głazem, czy czymś w ten deseń. Szybko zdematerializował się i uniósł nad pole bitwy. Pośpiesznie zorientował się, jak wygląda sytuacja. Czterech chłopaków atakowało przestraszoną, ledwo utrzymującą w rękach broń, dziewczynę. Jakimś cudem miała jeszcze 13.64 % punktów życia i uparcie się broniła. Atakujący natomiast mieli po pełnej setce i całym arsenale do dyspozycji. Dziewczyna użyła jakiejś mocy. Chyba dzięki tej lasce, którą miała w ręku. Na chwilę wszyscy, poza Jeanem oślepli, a dziewczyna pobiegła przed siebie. Chłopak zbliżył się do niej, utrzymując stałą prędkość i przyjrzał się kijaszkowi. Miał trzy przyciski. Czemu ich nie używała? Nie mogła?
Superkomputer uniemożliwił pokazanie danych. A niech to promień samoprzerzutowy świśnie! Czy ta staroć potrzebowała uprawnień do wszystkiego?
Któryś z przeciwników strzelił czymś w stronę dziewczyny. Nie trafił. Amator. Zatrzymała się, Jean obok. Skierowała laskę w stronę przeciwników, ale wydawało się, że nie może nic zrobić. Otoczyli ją ze śmiechem, na samym skraju sektora.
– Scypio – szepnęła. – Jak mam wpisać Scypio.
Wpisać? ~ pomyślał Jean. ~ Żaden problem, księżniczko.
To mógł zrobić bez problemu.
W momencie, gdy biało-niebieska kula złapała jego i dziewczynę, zaskoczonych przeciwników coś uderzyło. Jean zobaczył tylko złotobrązowe światełko, jakby pozostałość po jakimś ruchu…

Wylądowali w biało-niebieskim pomieszczeniu. Dziewczyna jęknęła widząc, gdzie jest, a następnie po prostu usiadła. Jean zbliżył się do niej. Choć w Lyoko nie było łez, widać było, że płacze. Czemu?
Jean zmaterializował się tuż przed nią. Nie zauważyła go przez dobrą chwilę. Usiadł po turecku, oparł głowę na ręce, a łokieć na kolanie. Siedział, patrzył na nią… Gdy go zauważyła, krzyknęła i odskoczyła na kilka kroków. Blondyn zaśmiał się.
– Hej. Jak się tu znalazłaś? Z kim walczyłaś? – zapytał z uśmiechem. Dziewczyna skierowała w jego stronę laskę. – Spokojnie, nic ci nie zrobię. Nazywam się Jean. A ty?
– Laura – odpowiedziała.– Nie wiem, z kim walczyłam. Po prostu mnie zaatakowali. Nie wiem, jak się tu znalazłam. Teraz ty.
– Ja? – zdziwił się. Dziewczyna kiwnęła głową. Nadal uparcie trzymała laskę przed sobą. – Rozumiem. Znalazłem superkomputer ze znajomymi. Mieliśmy wejść i sprawdzić, co tu jest, ale coś się chyba zepsuło, bo jestem tu sam.
– Znalazłeś komputer. Aelita się wścieknie – mruknęła do siebie. – Dobra, skąd wiesz, że walczyłam i , jak to się stało, że tak naglę się pojawiłeś?
– Och, to jest chyba jakaś moc, czy coś w ten deseń – powiedział. – Użyłem tego przypadkiem, nie mogłem cofnąć. Chodziłem za tobą przez dłuższy czas.
– Więc czemu mi nie pomogłeś?
– Niby jak? – zapytał. Na szczęście nie miał żadnej widocznej broni, więc mógł grać, że nie wie, jak to zrobić.
– No dobra. Ile osób, oprócz ciebie, wie o Lyoko?
– Cztery… Nie, czekaj. Jeszcze był jakiś chłopak w środku. Rozmawiałem z nim. Na imię miał… Ehh… Nie pamiętam. Chyba jak któryś mistrz zakonu krzyżackiego – rzucił, udając, że szuka skojarzeń.
– Ulrich? Rozmawiałeś z Ulrichem? Kiedy?
– Ulrich? Chyba tak… Rozmawiałem… Jakieś kilkanaście minut temu. Dosłownie. Potem kabel od komunikatora się zerwał…
– Jeśli z nim rozmawiałeś, czemu cię nie słyszałam?
– Skąd mam wiedzieć? Nie znam się na przedpotopowych programach. Może po prostu tak to działa? – zdenerwował się.
– Przedpotopowych? Komputer ma, z tego co mówiła Aelita, jakieś kilkanaście lat.
– Kilkanaście? Kilkanaście lat to on stał w tym muzeum, zanim oczywiście zdjęli go z ekspozycji. Ma podobno ponad pięćdziesiąt lat, czy coś w ten deseń.
– Muzeum… Pięćdziesiąt… – dziewczyna była wyraźnie zbita z tropu. Usiadła, opuszczając broń. – Może lepiej poczekam po prostu na Ulricha…

– Spec od siedmiu boleści. Nie dość, że udaje, że przesiedział w komputerze kilkadziesiąt lat, to jeszcze nie umie tego naprawić – rzuciła Miriam. Maya uśmiechnęła się. Andre jak zwykle nie słuchał.
Naprawa trwała już dosyć długo. Jehan co chwilę musiał biegać po muzeum, szukając przedpotopowych części, Andre łypał na obcego mężczyznę zza pałki, a dziewczyny rozmawiały. Dobrze, że były wakacje, bo tydzień siedzenia w muzeum, wbrew pozorom, nie odbiłby się dobrze na ocenach. Rodzice jakoś rozumieli, że istnieje coś takiego jak ucieczka z domu, więc dzwonili tylko, żeby się upewnić, że ich dzieci żyją i, czy zamierzają wrócić na obiad. Cóż, na obiady oczywiście chodzili.
– Hej, Andre – zagadnęła Maya. – O czym tak rozmyślasz?
– Hę? O Jeanie. Kurcze, nie mamy z nim kontaktu od tygodnia. Pewnie szukają go… Nie wiem… Rodzice. W zasadzie może już nie żyć. Rozumiesz?
Maya pokiwała głową. Może jednak powinni zawiadomić kogoś, jak radził brat? Amber na pewno naprawiłaby komputer szybciej, niż ten mężczyzna i wiedziałaby, jak sprawić, by Jean wrócił. Z drugiej strony, zaproszenie jej tutaj było dosyć ryzykowne. Ujawniłoby reszcie, że znalezienie komputera nie było przypadkiem i, że w zasadzie ich wykorzystali. Jean raczej nie miałby im za złe… W końcu nie przyszedł tu z nimi. Ale Andre? Mayi podobał się ten chłopak. W zasadzie od zawsze. Od pierwszego roku w Kadic, kiedy usiadła z nim w ławce. Byłby zawiedziony, gdyby dowiedział się, że ich wielka przygoda to tylko podstęp, by odnaleźć superkomputer. W zasadzie… Maya nawet nie wiedziała, po co? Tak potężne urządzenie przecież mogłoby być wykorzystane do czegokolwiek.
Telefon Andrego zadzwonił. Chłopak wstał, podał pałkę Miriam i odszedł kilka kroków. Rozmawiał przyciszonym głosem. Dziwne. Z rodzicami zawsze rozmawiał głośno. Maya nie wiedziała, czy ma dziewczynę… Ale czy z nią rozmawiałby tak cicho?
– Pani Delmas! Jeszcze tylko kilka dni! – uniósł głos. Potem z powrotem ściszył.
Delmas? ~ zdziwiła się Maya. ~ Czy ja nie znam skądś tego nazwiska?
Zrobiła w myślach przegląd wszystkich ludzi, których znała… Najbardziej wpływowe osoby we Francji… Graffen i… Elizabeth Delmas. No tak. Przecież to właśnie przez nią wznowiono poszukiwania komputera… A co, jeśli ona też go szuka?
Maya musiała natychmiast porozmawiać o tym z bratem… Tylko… Gdzie on się znowu podział? Oczywiście…. Musiał zabrać komórkę… Przez chwilę się ucieszyła i zaczęła macać po kieszeniach.
Oczywiście, że musiał.
Tylko dlaczego JEJ komórkę też?

Autorka: Ananasims

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments