Stał na krawędzi klifu, przyglądając się pustynnej równinie przed nim. Wiatr przesuwał masy drobin, wprawiając je w powolny wędrówkę, pomiędzy pojedynczymi, skalnymi ostańcami.
Po raz kolejny tego dnia naszło go, że za niespełna czterdzieści osiem godzin przyjdzie mu się zmierzyć z drugą finalistką na innej pustyni.
Prychnął sam do siebie rozbawiony. Zapisał się na turniej z czystej ciekawości przekonania się, czy te wszystkie rajdy w Zonie dały radę przygotować go na wszystko. I jak na razie wychodziłoby, że było w tym ziarno prawdy. Bywało lepiej i gorzej, ale zawsze udawało mu się wyjść zwycięsko z każdego starcia.
— Jeśli i tym łazem wygłam, to będę miał pszełąbane… — westchnął, poprawiając chwyt na trzymanych rękojeściach. I choć nie wybrał żadnej broni, to pomagało mu się to uspokoić.
Dotarło bowiem do niego, że jeśli wygra, to chyba pół internetu się zainteresuje, gdzie się tego wszystkiego nauczył i Zona przestanie być już tak nieznana, jak dotąd. Będzie rozpoznawana jako miejsce nauk zwycięzcy ostatniej Areny. Zainteresowanie wzrośnie, będzie więcej odwiedzających, jak i tych chcących poznać go osobiście.
I nawet świadomość, że zainteresowanie Zonie się przyda, to mimo wszystko mu to przeszkadzało.
Dotąd było to miejsce, w którym wszyscy się znali i mogli być sobą, bo mieli świadomość, że są wśród swoich. I choć zapewne większości, a już w szczególności Walkirii nie będzie to przeszkadzać, to dla niego będzie to sporym problemem.
Tutaj zawsze było tak, że każdy zajmował się, tym co chciał, chyba że wymagała tego sytuacja.
A w tym momencie można było spokojnie odliczać godziny, które pozostały do zakończenia takiego stanu rzeczy.
Westchnął po raz kolejny i usiadł na skraju urwiska. Odłożył sprzęt na swoje miejsce, po czym przywołał przed sobą menu Zony. Po chwili szukania zwieńczonego kolejnym westchnieniem, które przeszło w nucenie bliżej niezidentyfikowanej melodii, znalazł, to co chciał.
Przed nim pojawił się przejrzysty ekran, na którym zaczęło się wyświetlać nagranie z ostatniej walki Aiyany.
— Pokasz mi wszystko, na co cię stać — mruknął do siebie, skupiając się na ekranie.
***
— Witaj Jerzy. Twoim wrogiem będzie Aiyana Storm, walczyć będziecie w sektorze pustynnym, aż do finałowej dewirtualizacji. Powodzenia — usłyszał standardowy, kobiecy głos wokół siebie, po czym czarne pudło, w którym się znajdował, zniknęło.
Odbił się od żółtego podłoża i robiąc salto do tyłu, wyciągną uchwyty znad ramion.
— Witaj i szyczę szczęścia — rzucił, lądując i łącząc rękojeści w yari. — Na małginesie… Ładny masz kij.
— Zajmij się lepiej własnymi zabawkami — odparła dziewczyna, mrużąc gniewnie oczy i przywołując swoją broń.
— Wybacz, sze jestem jednym z tych dopakowanych pszeciwników — odpowiedział, zarzucając włócznię na kark i robiąc palcami cudzysłów. — Ale z tego, co mi wiadomo, to inni chyba się ogłaniczali ze spszętem, przy zapisach, a ja wziąłem ze sobą wszystko. Więc chyba nie jest ze mną jeszcze tak źle, jak z naszymi popszednimi pszeciwnikami.
Żadne z nich nic więcej nie odpowiedziało. Jedynie wpatrywali się w siebie nawzajem, nie ważąc się ruszyć jako pierwsze i wystawić się na kontrę przeciwnika. Doświadczenie obojga dawało w tym momencie o sobie znać.
Równie dobrze mogliby stać tam od samego początku sektora, jak wszystkie inne formacje skalne wokół. W tym momencie, zarówno dla niej, jak i dla niego, czas jakby przestał istnieć. Była tylko ten moment i konsekwencje pierwszego ruchu.
Niespodziewanie Jerzy rzucił się na dziewczynę, wyprowadzając znad głowy uderzenie drzewce włóczni. Tak jak przypuszczał, bez większego trudu zablokowało cios, łapiąc kij w obie ręce. Niestety siła okazała się dla niej zbyt duża. Wyraźnie ugięła łokcie, lecz nie zamierzała się poddać. Odepchnęła jego oręż i odskoczyła do tyłu.
Polak nie zamierzał jednak odpuszczać. Bez słowa poprawił chwyt i ponownie zaatakował, wyprowadzając kolejne pchnięcia. Wszystkie jednak chybiały celu. Aiyana zachowywała się jak woda. Wszystkie jej ruchy były płynne, odchylając się od kolejnych dźgnięć, bez najmniejszego trudu, nie ważne, w które miejsce celował. Ramię, tułów, czy głowę. Każdy atak mijał celu. Tak jakby te dwadzieścia centymetrów różnicy między nimi zapewniało indiance jakiegoś niewyjaśnionego skilla.
Nawet jeśli faktycznie tak było, Polak nie zamierzał zaprzątać sobie tym głowy. Wolał zająć się raczej znalezieniem sposobu na trafienie czarnowłosej.
I tak po kolejnym nieudanym pchnięciu w głowę, zamiast znów dźgnąć, obrócił się wokół własnej osi, wyprowadzając szeroki cios po łuku, celując w kark przeciwniczki. Ta jednak ponownie bez problemu uniknęła ataku, zwyczajnie odskakując do tyłu. Zaraz też skorzystała z okazji, gdy chłopak nie trafiwszy, siłą rozpędu obrócił się do niej plecami.
Uderzyła kijem, celując kijem między łopatki. On jednak tak zakręcił yari, że broń dziewczyny ze szczękiem została odbita na bok. Nie poprzestał jednak na obronie i nim zdążyła odzyskać równowagę, uderzył ją końcem włóczni w brzuch. Co prawda, był to tępy koniec włóczni, to i tak liczył się fakt trafienia.
— Punkt dla mnie — rzucił, ponownie przyjmując postawę w stronę Aiyane i zmieniając yari na naginatę. — Szkoda, tylko sze wybrałem Suzumebachi zamiast Kułen. No ale mówi się tłudno.
Okazało się, że czarnowłosa nie ma na ten temat nic do dodania, choć po jej minie Jerzy przypuszczał, że nie podzielała jego zdania na temat wyboru broni.
Ponownie stali jak na początku starcia, lecz tym razem zastój, nie trwał tak długo. Polak ponownie zaatakował pierwszy, tym razem wyprowadzając poziome cięcie. Jednak nie tylko on postanowił zmienić taktykę. Odskoczyła poza zasięg jego broni, jednocześnie zmieniając się w swoje opierzone wcielenie i szybko zniknęła mu z oczu, wlatując pomiędzy szare skały, tworzące aleję.
Nie marnując czasu, pobiegł za nią.
Znalazłszy się między skałami, zaczął stąpać powoli przed siebie, rozglądając się we wszystkie strony, nie chcąc dać się zajść dziewczynie od tyłu. Jej jednak nigdzie nie było widać. Żaden szmer nie zdradzał też, gdzie mogłaby się kryć. Tak jakby został tu zupełnie sam.
Wiedział jednak, że gdzieś musiała być.
Dotarłszy mniej więcej w połowie alei, dostrzegł, że cień zza jego pleców poruszył się, alarmując go. Odruchowo odwrócił się, chcąc wyprowadzić atak, gdy zadał sobie sprawę z pewnego faktu.
Cień, który się poruszył, był zdecydowanie za duży, by mógł należeć do drobnej Indianki.
W miejscu, w którym spodziewał się przeciwnika, nie dostrzegł czarnowłosej, a wielkiego, czarnego niedźwiedzia, wyprowadzającego cios potężną łapą.
Na jego szczęście Polak zdążył się zasłonić trzymaną bronią, nim zwierz uderzył go, posyłając kilka metrów z powrotem, tam skąd przyszedł.
Lądując z poślizgiem i zatrzymując się na jednym z kamieni, wypuścił swoją broń. Potrząsając głową Jerzy, próbował otrząsnąć się po walnięciu w skalną płytę. Dawno już nie oberwał tak mocno.
Jednak jak można było się spodziewać, wezwany przez Aiyane niedźwiedź nie zamierzał poprzestać, na jednym przyjacielskim pacnięciu. Lądując z powrotem na cztery łapy, ruszył na chłopaka, chcąc dalej zabawiać blondyna.
Ten jednak nie zamierzał skorzystać z tej przyjemności. On natomiast nie miał szans w porę odskoczyć przed nadciągający zwierzem.
Strój Jerzego błysnął ciemniejszym kolorem, dosłownie ułamek sekundy przed tym, jak niedźwiedź ponownie go uderzył, ponownie powalając na ziemię. Bastion jednak spełni swoje zadanie i zapobiegł utracie kolejnych punktów życia. Już pierwszy cios pozbawił go ze trzydziestu punktów życia, nawet pomimo próby blokowania.
Drugi z pewnością pozbawiłby go przynajmniej połowy paska zdrowia, co jak nic wystawiłoby go Ayianie na srebrnej tacy.
Misiek tymczasem przygotowywał się do dalszej zabawy nową zabawką. Jerzy zaś ani myślał dalej za nią robić, nawet jeśli nic mu chwilowo nie groziło.
Skoczył pod łapą atakującego miśka i złapawszy naginatę i zatoczył nią
— Leszeć… — krzyknął na niedźwiedzia w chwili, w której metalowy obciążnik uderzył w jego łeb. Siła perswazji musiała być wystarczająca, gdyż wielki zwierz nie dość, że nie wstał, to jeszcze dodał coś od siebie, rozpadając się w cyfrowy proch.
— Te twoje zwieszaki, to chociasz szczepione? Jakoś nie uśmiecha mi się cyfrowa wścieklizna — powiedział w przestrzeń.
— Zainteresowałbyś się lepiej sobą — usłyszał gdzieś za sobą. Jednak kolejna wypowiedź padła już z innego miejsca. — Nie chciało się nauczyć poprawnie mówić?
— Ci… Bo się jeszcze wyda… — rzucił z uśmiechem, choć jego przeciwniczka, nie miała jak go zobaczyć. Tak samo, jak on nie mógł jej wypatrzeć wśród tych wszystkich skał. Te bose stopy naprawdę zapewniały jej cichy krok. Znacznie cichszy, niż można było się spodziewać.
Nagle, kątem oka Jerzy dostrzegł szybki ruch pomiędzy skałami, a ułamek sekundy później, kolejny, po przeciwnej stronie.
Wybiegając na otwartą przestrzeń, dostrzegł jak po nieboskłonie, krążą dwa ptaki.
— Szukałem sokoła w dzień… — zanucił, lecz szybko przestał, krzywiąc się. — Nie… To źle bszmi.
Po tym stwierdzeniu, bez dalszych słów, wrócił do obserwacji oby ptaków.
Tyle razy oglądał walki przeciwniczki, a i tak wciąż nie potrafił zapamiętać, czy zmieniała się w sokoła i przywoływała jastrzębia, czy też było na odwrót. Zresztą w odległość, jaką utrzymywały oba ptaki, ciężko było dostrzec jakiekolwiek różnice.
Jak się jednak okazało, jego przeciwniczka zadbała o to, by nie musiał się dłużej głowić, nad tym problemem, gdyż jeden z zataczających kręgi ptaków, zwyczajnie znikł. Jednocześnie zza pleców blondyna, dobiegł charakterystyczny ryk.
— Nosz choleła… — zaklął chłopak, odruchowo unikając skaczącego kota piruetem i stając z nim przysłowiowym “twarzą w twarz”. — Atakować od tyłu? Bszydki kotek. Twoja pani źle cię wychowała.
Jednocześnie kombinezon Polaka, ponownie migną ciemniejszym kolorem, co oznaczało, że czas trwania Bastionu dobiegł końca.
— No i fajnie… — podsumował, choć po tonie jego głosu, nie było mu chyba bardzo do śmiechu. — Czyli bawimy się w kotka i myszkę, tak?
Puma jakby na potwierdzenie tych słów zaatakowała, lecz tym razem Jerzy był na to przygotowany. Zgrabnie uniknął skaczącego zwierza, jednocześnie wycofując się o kilka kroków. Normalnie, próbowałby pozbyć się kota, gdy ten atakuje, lecz w tej sytuacji, mogłoby to skutkować wystawieniem się wciąż latającej mu nad głową Indiance. A to było ostatnie co obecnie miał w planach.
Tak więc uskakiwał, to w jedną, to w drugą stronę, wciąż się wycofując. Jednocześnie starając się mieć oba zwierzęta na oku, co mimo usilnych starań nie było takie łatwe.
Wtem stało się coś, czego żaden wojownik wolałby nie doświadczyć. Poczuł jak stopa i plecy natrafiają na opór.
Skała za sobą, a przeciwnik przed i nad nim.
W tym momencie puma skoczyła w jego stronę, jak nic celując zębami w jego szyję, na co w zaistniałej sytuacji nie mógł zareagować inaczej, jak próbą zablokowania. I choć wyszło mu to doskonale i trzonek utkwił bestii w szczękach, to tego, co stało się później, nie przewidział.
Puma, zamiast walczyć z nim, próbując dosięgnąć pazurami, lub odpuścić i ponowić próbę, zacisnęła mocniej szczęki na drzewcu i wyrwała mu je.
W tym momencie nad jego dało się słyszeć przenikliwy pisk i narastający świst.
Uświadomi sobie, że znalazł się w naprawdę nieciekawej sytuacji.
Stał bowiem oparty plecami o skalną ścianę i nie było opcji, by zdołał uciec. Z trzech stron lista skała, a od strony przejścia pikował na niego drapieżny ptak. Doskok nie wchodził w grę, gdyż jego włócznia wciąż znajdowała się między zębami wielkiego kota, a jakoś nie uśmiechało mu się zapoznać się bliżej z kompletem jego pazurów. Nawet jakby rzuciła bronią, by do niej doskoczyć, nie wchodziło tym razem w grę. Aiyana jak nic zdążyła zmienić tor lotu, a czekanie z tym na ostatnią chwilę przy jej prędkości nie wchodziło w grę.
Uświadomił sobie, że to ten moment, który miał zadecydować, które z nich jest lepsze. I wyglądało na to, że nie tylko on to wiedział, ale i jego przeciwniczka, jak i wszyscy widzowie ekranami.
Zasłonił się rękami, czekając na nieuniknione, a Indianka w locie wróciła do swej ludzkiej postaci, unosząc kij, do decydującego uderzenia. Uderzenia, poprzedzonego jednym krótkim słowem i które o włos minęło celu, gdy Jerzy odchylił się na bok.
W tym samym momencie z pleców dziewczyny wyrosło zakrzywione ostrze katany, a impet jej uderzenia posłał ich dwójkę z powrotem na ścianę kanionu.
I choć dziewczyna zaczęła rozpadać się w cyfrowy proch, to zdążył spojrzeć polakowi w oczy, gdy i on spojrzał na nią z wyraźną prośbą wybaczenia mu.
Nie dowiedział się jednak, czy czarnowłosa wybaczyła mu to zagranie, gdyż jej avatar rozpaść się do końca, nim zdążyła otworzyć usta. Natomiast rękojeść katany wciąż spoczywała pomiędzy jego wyciągniętym przedramieniem, na którym wylądowała zdewirtualizowana już dziewczyna a prawą dłonią.
— No i mam przekichane… — podsumował z krzywym uśmiechem na ustach, odwołując broń i wpatrując się w widoczne nad jego głową fragment, żółte niebo.
Dopiero po paru sekundach proces dewirtualizacji zaczął sprowadzać go na ziemię i rozpoczynając nowy okres w jego życiu.
Nie wiedział tylko, jak ma to zareagować.