– Drodzy widzowie, wybiła 12! W ciągu dzisiejszego dnia będzie ciekawie, a podejrzewamy że nawet i ciekawiej! Prosto ze słonecznej Kaliforni standardowo witają was Mike Valderamma…
– i Todd Morales – rzekł drugi z wpółprowadzących dzisiejszy program telewizyjny. – Oj dzisiaj będzie gorąco Mike, bo chociaż walka półfinałowa z przyczyn technicznych została przesunięta, tak dzisiaj odbędzie się jeden pojedynek towarzyski.
– I to nie byle jaki Todd! W starciu z Nadią Stormbolt zmierzy się sama Bestia z Xan Guldur! Półwinalista ostatniej edycji Aren! Nie wiem jak ty, ale ja nie mogę się doczekać tego meczu. Co o nim myślisz?
– Nie da się ukryć że spore szanse ma tutaj Nadia. Może napastować wroga z dystansu, ale nie boi się również walki bezpośredniej.
– Oj, ja nie wiem! W końcu dziewczynie przyjdzie uciekać przed krwiożerczą bestią!
Z której strony nie zerknąć na telewizyjne programy traktujące o turniejach aren, tak zawsze zwyczajowo spełnia się ta jedna niepiśmienna zasada: każdy prowadzący co do jednego miele ozorem. W internecie już od kilku dni podgrzewano atmosferę, prezentując przeróbki zdjęć czarnej pantery z pyskiem wypełnionym ściekającą krwią, czy też wojowniczki która w pozie zdobywcy, wielkiego myśliwego pozuje nad ubitym truchłem przeciwnika. Nic nie ma to do rzeczy, że w rzeczywistości uczestnicy aren wcale tak o sobie nie myślą. Każdy przyszedł z wlasnego powodu, ale jakby nie patrzeć: to jest tylko sport.
Tak myślała na pewno Nadia. Po prostu nie było sensu bez przyczyny specjalnie się do kogoś pluć. Przed rozpoczęciem walki liczyła na małą, towarzyską rozmowę ze swoim przeciwnikiem w poczekalni na której to zawsze uczestnicy się rejestrują, ale tym razem Tadeusz nie wypowiedział nawet słowa. Po prostu przyszedł, minął Nadię jakby miał do niej jakiś problem i robił swoje w panelu rejestracyjnym.
“No dobra” – pomyślała sobie. – “Kumplami być nie musimy”.
Walczących standardowo obiegła ciemność podczas której każdy słyszał znaną już sobie śpiewkę o nazwie sektora oraz o jego przeciwniku. Odgrodzeni od wszystkich wokoło, widzieli fioletowy, jaśniejący punkt po środku pola ich widzenia. W końcu jednak zrobił się jaśniejszy, zalał wszystko bielą aż ta ustąpiła miejsca dżungli.
Wyjątkowy sektor. Więcej w nim było drzew niż w sektorze leśnym, a liście które ją otaczaly plus grubość kory powodowała że spokojnie można było między nimi biegać niczym po kładkach na moście. Całość mieszała się w gęstią sieć gałęzi drzew. Samego klimatu już robiła zielono-błękitna barwa Cyfrowego Morza. Z całą pewnością interesujące miejsce do odbywania pojedynków. Po jednej stronie owalnej płaszczyzny wylądowała pantera, po drugiej Nadia.
Dziewczyna słyszała już że Tadeusz miał w zwyczaju chwile rozglądać się i dumać przed rozpoczęciem się pojedynku. Lekko urażona wolała szczerze powiedziawszy milczeć na ewentualne próby zaczepki, ale przeciwnik szybko zdołał ją zaskoczyć.
Bowiem w powietrzu rozniósł się damski głos.
– Ach, to mi naprawdę przypomina Wietnam! – Nadeszło z kierunku w którym ze spokojem siedziała sobie bestia. Wtem całe jej ciało nagle wydało się płynne i szybko przekształciło się do postaci młodej dziewczyny. Ciało dekorowala czerwona krótka sukienka z założonym brązowym kaftanem. Podczas przemiany istota kontynuowała: – Niezmiernie przepraszam za tą farsę w poczekalni, pragnęłam ci się przedstawić osobiście. Nazywam się Marionetka, miło mi poznać. – zakończyła w pełnej już postaci, schylając się lekko w kierunku oponentki wyrażając w ten sposób pozdrowienia.
– Co jest? – wymamrotała zaskoczona Stormbolt. Stanęła w pozycji bojowej gotowa do natychmiastowej walki – gdzie jest Tadeusz?
– Rysiodeusz uznał że czytanie novelki jest ciekawsze… – powiedziała rozglądając się dookoła. – Nudziłam się więc za jego pozwoleniem sama się wprosiłam! Liczę na dobrą walkę!
Nadia rozejrzała się delikatnie po okolicy. Stała na owalnej platformie, jakieś dziesięć metrów średnicy, dalej kilka pomostów i cała masa drzew z platformami. Nie podejmowała żadnej akcji, nic nie wiedziała o swojej przeciwniczce.
– Ach! – Nagle mimowolnie zawołała Marionetka, uderzając lekko pięścią w swoją dłoń przypominając sobie tą bardzo istnotną kwestie – przecież ty nie wiesz czego się po mnie spodziewać! To byłaby niesprawiedliwa walka! Pozwolisz że ci trochę o sobie opowiem. Jestem niezależnym programem kwantowym, potrafię zmieniać swój kształt do dowolnie zaobserowanej wcześniej przeze mnie postaci. Kopiuję każdą możliwą broń, ale poza domem nie jestem w stanie używać żadnej skopiowanej mocy. Jestem uzbrojona w masę ostrzy sierpowych i mogę się przemieszczać za pomocą zwijalnych linek do długości półotrej metra. Jako że wszystko jest dla ciebie nowe to nie zaatakuję do momentu aż się zdecydujesz.
Wojowniczka się zaniepokoiła. Milczała jeszcze chwile próbując przetrawić całą sytuację. Męczył ją jeden kluczowy szczegół:
– Program kwantowy? Ograniczany czymkolwiek? – zapytała spokojnie. Boty pojedynkowe to jedna sprawa, ale jeżeli masz naprzeciwko siebie program kopiujący ludzi którego prędkość nie jest w czymkolwiek ograniczana to GAME OVER!
– W zasadzie używam waszego algorytmu nauczania… – zamyśliła się oponentka spoglądając gdzieś w dal. – ale i tak myślę trochę szybciej niż wy.
Aha, “trochę”. Tak, to wiele wyjaśnia.
Stormbolt jeszcze chwila stała tak w myśleniu zastanawiając się nad taktyką. Przeciwniczka nie powinna móc w swojej postaci używać ataków dystansowych, chociaż równie dobrze mogła skłamać. Skoro tak… Podniosła swoją włócznie w kierunku wroga po czym krzyknęła:
– Zaczynam!
Wystrzeliła ze swojego działa pocisk w kierunku wroga. Przeciwniczka bez problemu go uniknęła robiąc gwazdę w lewo. Odległość to były jakeś sześć metrów, to też refleks i prędkość ma naprawdę dobrą. Nadia nie poprzestawała, wciskała spust ledwo co sekundę posyłając w eter liczną salwę. Mari co rusz ich unikała, robiąc gwiazdy, mostki, nawet salta w tył. W końcu jednak przy robieniu gwiazdy wybuchła w dużej ilości dymu. Na pewno nie dostała. Zaraz po chwili Włóczniczka srogo się zdziwiła, bo zaraz potem jej ostatni pocisk odbił się idealnie w jej kierunku rykoszetem.
Ledwo nie oberwała gdy obróciła się w bok. Z obłoku dymu wyłoniła się postać elektrycznego samuraja: Seqilla Pradda Dunbara, uczestnika pierwszej edycji aren. Trzymał w gotowości dwa miecze mając jednocześnie na sobie naprawdę szczery i zadowolony uśmiech. Nadia kontynuowała ostrzał, ale teraz nie mogła już stać se od tak w miejscu. Każdy jej pocisk był idealnie odbijany, jakby adresat odpowiadał stanowczo “Zwrócone do nadawcy!”. Co rusz gdy Marionetka odbijała mieczem wrogi pocisk, Włóczniczka odskakiwała dosłownie krok w boczek. Jeden kroczek, drugi kroczek, przez dobrą minutę to wyglądało jakby obie postacie tańczyły. Ale tylko na krótką chwilę, Mari znowu wybuchła a z kłebu dymu gwałtownie wypadł w kierunku Nadii granat, kontkretnie czosnkowy! Wojowniczka musiała natychmiastowo reagować, wybiegła używając mocy “Szarża Cieni”. Pognała prościutko do nowo powstałego Jeana-Paula zręcznie omijając resztę ładunków które zostały rozrzucone przez główny granat ala “bombę kasetową”. Szybko przemknęła tuż obok Marionetki i dobywając mieczy wykonała cięcie oboma mieczami na pas. Jean instynktownie odskoczył, zajaśniał a w jego miejsce na nowo pojawiła się postać dziewczyny w czerwonej sukience. Z jej ramion odskoczyły ostrza sierpo-kształtne do wewnątrz wykrzywione. Sięgały trochę dalej niż koniec koniuszków dłoni. Nadia wykonywała co rusz nowe cięcie, jedno pod kątem z lewa do prawa, potem płasko z prawa do lewa przy jednoczesnym pchnięciu drugim mieczem w kolano. Marionetka spokojnie ciosy blokowała, aż w końcu padła gwałtownie na ziemię i wykonała bardzo niskiego kopniaka na stopy przeciwniczki.
>> Pięć punktów obrażeń! <<
Ta się natychmiastowo wywróciła upuszczając swoje miecze. Mari będąc jeszcze na ziemi jeden z nich podniosła i natychmiast doskoczyła do swojego wroga. Jednak Nadia nie była w ciemie bita: zamiast szukać swojej broni przygotowała ramiona do wykonania mostku i wyskakując nogami co sił wykopala dziewczynkę w dal celując prosto w klatkę piersiową. Zawołał systemowy komunikat:
>> Siedem punktów obrażeń! <<
I dopiero wtedy podniosła swoją broń by i z biegiem wyskoczyć do przeciwniczki. Ta szybko podniosła się robiąc małe turlanko w tył, zaczęły się obie chlastać bez litości niczym pseudo kibice na stadionach z maczetami. W pewnym momencie Stormbolt wypadła bardzo szybko niby z zamiarem pchnięcia na klatkę piersiową. Przeciwniczka wykonała Claymorem zamach by odbić to uderzenie, ale tutaj klops! W połowie pchnięcia białorusinka puściła rękojeść. Lewą dłonią natychmiast złapała za ramię przeciwniczki w której ta dzierżyła broń i obracając się bardzo pewnym ruchem uderzyła prawym łokciem w zgięcie łokcia Marionetki.
Nie istnieje chyba świadome stworzenie na tym świecie, którego nie zabolałby taki cios. Nadia pochodzi z rodziny o wojskowych tradycjach, a wojskowe zasady wojenne charakteryzują się bardzo prostą zasadą: “Wroga ma boleć!” Dziewczynka w czerwonej sukience natychmiast upuściła skradziony wcześniej miecz, pod wpływem bólu wystrzeliły z jej pleców linki które odciągnęly ją na bezpieczniejszą odległość.
Nie wiadomo czy rzeczywiście ją to bolało czy tylko udawała, ale zasapując się Mari zawołała – Jesteś całkiem brutalna… Tego jeszcze nie widziałam.
Uśmiechnąwszy się Nadia poniosła z ziemi miecz odpowiadając – Jestem córką wojskowych. Wobec ciebie użyję wszystkiego czego się nauczyłam! – wyrzekła całkiem promiennie Stormbolt. Zastanawiała ją jeszcze kwestia swojego niedoszłego przeciwnika o którym tak trąbiono w internecie, więc korzystając z chwili okazji postanowiła się dopytać. – Tak w ogóle, co takiego czyta Tadeusz że nie przystąpił do dzisiejszej walki?
Jakby wywołała tym wilka z lasu, bo ta zaraz przestała sapać i poczęła się żalić. – Jak skończył oglądać ponownie Gravity Falls to teraz czyta bez przerwy No Game No Life. Od połowy tygodnia nie mogę go wyciągnąć z domu! – kończąc natychmiast z chwilowym blaskiem się przemieniła w młodzieńca w zielonym kaftanie. Z lewej strony u boku miał miecz, z prawej przypasany sztylet z jakby oplecioną korzeniami pochwą. Twarz miał tylko zasłoniętą jakby czarną mgłą. Bardzo żywo gestykulowała:
– “Daj spokój, wiesz co teraz się odwala? Daj mi doczytać tylko ten jeden rozdział, już zaraz skończę” powiedział dwa dni temu!
Dziewczyna nakręcała się jeszcze bardziej, widać że była nabzdyczona. Zaraz zmieniła się w rudo-brodatego szkota z granatowym kiltem, skórzaną zbroją i dwuręcznym mieczem bastardowym. Głos miała naprawdę gruby: – A może bym tak się zmieniła w tego króla bandyckich schadzek, zaraz by się postawił na równe nogi!
Nadię zamurowało. Stała tak chwilę aż głośno zaczęła się śmiać. Nic nie mogła na to poradzić: tak bardzo przypominała jej zazdrosną koleżankę z dzieciństwa. – I co? Tak mu pozwolisz teraz gnić w pokoju?
– Gdzieee… – Mari po powrocie do swojej pierwotnej formy machnęła ręką – Kurierzy się spóźnią, jestem tego pewna! – zakończyła z wyraźnym zadowoleniem. – To jak? Chyba już się rozgrzałyśmy?
– Dawaj co masz! Twoja tura! – Odrzekła z miłym uśmiechem Stormbolt. Zaprawdę, nie ma w tego typu grach nic lepszego niż czysta sportowa rywalizacja w której nikt nic do nikogo nie ma. Kukiełka chwilę głośno się zastanowiła jaki by tu ruch wykonać aż zawołała: – No dobra, zaczynamy!
W powietrzu ponownie rozległ się dźwięk wybuchu, któremu towarzyszyła duża ilość wyrzucanego dymu. Z niego wniosła się nad głowami uczestniczek mina wybuchowa a zaraz potem malutki kamyczek, który uderzając weń spowodował wybuch. O ile nie wywował żadnych obrażeń, tak momentalnie zaburzył zmysły. Wtem następny wybuch. Włóczniczka zobaczyła przez ułamek sekundy kształt indianki. Białorusince przez myśl przeszło że Ayiana zaraz wypadnie do ataku ze swoją piką. Nadia przygrzała mocno z buta i wpadła w obłok celem zaskoczenia przeciwniczki.
Ale to był błąd.
Bo ta Ayaiana była wyposażona w łuk, i celowała teraz prosto w szyję z bardzo niskiego przykucu.
Cięciwa zaśpiewała tango! Nawet nie było mowy o tym, aby można było uniknąć wystrzelonej strzały z tak bliskiej odległości. Trafienie przeszło po jej szyi błyskawicznie i tylko dlatego jeszcze stała na nogach, gdyż jej tarcza zablokowała obrażenia większe niż 20 pkt. Poprzednim razem coś średnio lubiła sobie działać, widać że jej postać powoduje w wirtualnym świecie bugi. Nie pierwszy raz zresztą.
Niebo powoli czarniało a siła wystrzelonego pocisku zamroczyła na moment Stormbolt. Mari z błyskiem się przemieniła, i choć dalej była Ayianą, tak teraz miała już kij Bō. Wbiła go w ziemię, mocno oparła się o niego i wyskakując, kopnęła Nadię w tors. Jeszcze nie skończyła, upuściła z rąk swą broń i rozprostowując dłoń wystrzeliła zaraz linkę, która przyczepiła się do barku Włóczniczki. Silnie pociągnęła ją do siebie i przemieniając się w siłacza imieniem Dominic Toretto uderzyła prawą pięścią prosto w splot słoneczny.
Po takiej akcji obrażenia musiały zostać zadane. Z miejsca Nadii ubyło 7 punktów za kopniak i 20 za uderzenie krytyczne. Dziewczyna była tak zmasakrowana że nawet nie wiedziała że oponentka już jej dopadała ze swoimi sierpami. Natychmiast użyła ścieżki cieni i w postaci dymu niczym rajdowiec mignęła na odcinku prostej drogi. Potrzebowała kilku sekund na kontakt z rzeczywistością, więc pognała w losowym kierunku wkraczając na pomost i wychodząc z areny. Sieć gałęzi migotała jej przed oczami, ale zorientowała się że z dużą prędkością ściga ją czarna pantera. Wyszła z trybu dymu ala “William” i korzystając z faktu że na 10 sekund jej ciało jest niematerialne, natychmiast wymierzyła swoją włócznią i poczęła nią strzelać w nadciągającego zwierzaczka. Ten zboczył z kursu, pobiegl dookoła platformy skrywając się za jednym drzewem. Robiło się coraz ciemniej, sektor był właśnie w trakcie sekwencji zaciemniania nieba. W sumie nawet dobra okazja. Nadia użyła mocy przecieżania swojej włóczni, dzięki czemu mogła zadawać teraz dwa razy większe obrażenia. Wzniosła brzytwę w kierunku gałęzi nad głową Marionetki i wystrzeliła. Kula energii wstrząsneła drzewem a sama gałąź zaraz się zarwała by spaść z niemałym hukiem. Mari salwowała się ucieczką w kierunku najbliższej możliwej drogi ucieczki: najbliższego pomostu. Coraz gorzej też widziała. Na to liczyła Stormbolt, wymierzyła cel włócznią i zaraz w losowych punktach na promieniu pięciu metrów poszybowały błyskawice.
– IAAAACH! – zawołała lalka. Zadziałało. Nadia nie zatrzymywała się: jak opętana strzelała ze swojej włóczni. Zaraz potem odpowiedziały jej odbicia ze strony Sequilla Dunbara. Włóczniczka schowała się za drzewem, zrobiło się już naprawdę bardzo ciemno. Próbowała lekko wyjrzeć, ale zwróciwszy uwagę że Mari znajdowala się po drugiej strony pomostu na innej platformie, to po prostu nie było możliwe. Schowała się z powrotem chcąc przemyślić sytuację, ale usłyszała jakby kamyki upadły w dwóch przeciwległych punktach niedaleko niej.
To nie były kamyki.
Nadia wybiegła jak opętana, ale to jej nie ocaliło. Wybuch granatu odrzucił ją zadając 30 puntków obrażeń. Zaraz potem wybuchł mniejszy z którego posypały się czosnki. Dwa trafiły i natychmiast unieruchomiły ofiarę na pół sekundy. Mało? W pierś trafiła strzała zdejmując 15 punktów! Stormbolt przeklnęła w duchu, na nic ci przeszkadzajka w postaci czarnego nieba, kiedy oponent jest kwantowym programem i pamięta każde napotkane drzewko! Paraliż minał, błyskawicznie przemieniła się w czarny dym po którym ćwierć sekundy później przeleciała następna strzała. Trzeba znikać, szybko! Użyła umiejętności łączenia ataków i zaraz stała się niewidzialna. Pod postacią niemożliwego do zaobserwowania “dymu” umknęła z pola walki. Choć o tym nie wiedziała, Mari nawet jej nie ściagała. Ta dobrze wiedziała że teraz nie ma szans na wykrycie.
W końcu pogoda troszku pojaśniała. Nadia wróciła do swojej postaci i skryła się za korzeniem. Dokładnie nasłuchiwała potencjalnych kroków, ale nic nie słyszała. Zastanawiała się jak wygrać, doszła do wniosku że może to zrobić tylko poprzez podstęp. No, jest jeszcze opcja przypadkowej wygranej w której obie będą się tak długo tłukły aż którejś z nich po prostu zabraknie punktów życia. Ale nie może być o tym mowy, ta walka zasługuje na jakiś finał. Pociski nie zadziałają, na spadające gałęzie więcej się nie nabierze, mega prędkość jej nie pomoże bo Mari po prostu dogoni ją czarną panterą… Hmm…. Przeciwniczka działa logicznie. A gdyby tak zrobić coś… nielogicznego? Spojrzała do góry i choć nie wierzyła w to, to postanowiła spróbować!
Wespnęła się na samą górę, zlazła i pomknęła w kierunku z którego dopiero co uciekała. Użyła szarży cieni, dzięki czemu mogła poruszać się o wiele szybciej. Mignęło jej coś z boku, zaraz potem gdy tylko zwolniła przeleciała koło niej strzała. Pognała na swoją oponentkę krzycząc w niebogłosy – Pora na wielki finał! – Mari z zadowoleniem przyjęła tą wiadomość. Zeskoczyła z gałęzi na niewielkiej wysokości i z wybuchem zmieniła się w Nadię Stormbolt. Wybiegła w kierunku oponentki, podrzuciła włócznię do góry, z błyskiem się zmieniła w oryginalną formę i chwyciwszy broń zaatakowała wojowniczkę. Pchnięcie na twarz, Nadia trzonkiem wybija ostrze na bok i wykonuje kontr-pchnięcie. Mari unika obracając się nieznacznie, uderza trzonkiem w tors. Siedem punktów obrażeń. Stormbolt odskakuje w tył i strzela pod nogi Marionetki. Biegnie do niej, wykonuje wślizg. Obie tak się okładają bez ustanku, ciągle jednak siłą rzeczy, czy to zygzakiem czy to prosto dążac ku temu jednemu drzewu.
Mari zrezygnowała z włóczni. Wyskoczyła niczym na główkę do wody w kierunku Nadii. Ta odskoczyła unikając sierpowatych ostrzy które ledwo co odskoczyły z ciała laleczki. Doskoczyła przeciwniczki, pchnięcie, Mari za pomocą sierpowatych ostrzy chwyta za uchwyt włóczni i niczym dawni ninja za pomocą swoich sztyletów sai, ona wyrywa broń oponentce. Ta wyciąga swój miecz, tnie, dźga. Marionetka strzela swoimi linkami a Białorusinka chowa się za gruby pień. Dziewczyna w sukience wypada i raz jeszcze strzeliła linkami. Zadziałało! Ale… tutaj nie poszło to tak jak chciała tego Mari. Nadia chwyciła za linki i silnie nimi szarpnęła do siebie. Chwyciła przeciwniczkę mocno się do niej przytulając.
Mari skamieniała momentalnie wydzierając z siebie jedynie – Ej, co ty odwalasz? Ja nie skończyłam! – Stormbolt jednak się nie przejęła, kopnęła tylko pieniek drzewa mówiąc jednocześnie – Spójrz w górę.
A tam na górze absurd. Jeden z mieczy Stormbolt typu Claymore ledwo a ledwo, ale jednak trzymał się sufitu kładki znajdującej się nad nimi. Był wsadzony między dwie gałęzie, jedynie jako tako dociśnięty kamyczkiem coby zbyt szybko nie spadł. Ale teraz kamyczek pod wpływem wstrząsu się wyswobodził, tak samo jak miecz.
Marionetka nawet nie próbowala walczyć. Mogłaby w sumie użyć wszystkich swoich sierpowatych sztylecików by wykonać pokaz w stylu stalowej damy, ale po co? Teraz była zaskoczona. Nie mogła uwierzyć, próbowała to jakoś przetrawić. Bo jakby nie patrzeć, przecież ten durny kamyczek mógł puścić dawno. Władczyni Xan Guldur mogła użyć granatów, bomb, zmienić się nawet w wielkiego niedźwiedzia i staranować to drzewo! Mogłaby skoczyć na tą kładkę! Spojrzała pytająco na przeciwniczkę, ta tylko z uśmiechem wyjaśniła:
– Mogło się nie udać, ale tego na pewno nie mogłaś się spodziewać.
Miecz idealnie wciął się w ofiarę jak w masło. Wlazł głęboko przez szyję aż po tors. W eter poszedł komunikat systemowy :
>>OBRAŻENIA KRYTYCZNE, 100 PUNKTÓW! DEWIRTUALIZACJA!<<.
Mari była zaskoczona, ale nie potrafiła czuć się zła. Ona uwielbia walczyć, bo za każdym razem napotyka na coś nowego. Wiecznie nowe doświadczenie, wiecznie coś prawdziwego. Niemożliwego. Odwzajemniła uśmiech, i spowalniając dewirtualizację tak mocno jak to tylko było możliwe zawołała: – Hej! Zawalczmy jeszcze kiedyś!
– Z wielką chęcią, chociaż obawiam się że już mnie wtedy pokonasz. – Nie miała wobec tego żadnych wątpliwości. Mari wiecznie się uczy, od tej pory zacznie myśleć o wiele bardziej abstrakcyjnie.
– A więc to obietnica! Do zobaczenia kiedyś w przyszłości – Pożegnała się dziewczyna pozwalając się zdewirtualizować. O ile ona w ogóle może się do świata materialnego dewirtualizować.
Daleko, hen daleko gdzie zwykłych ludzi już dzisiaj w ogóle nie ma, w karczmie “Pod Zdechłym Kotem” wywieszono po godzinach tabliczkę “ZAMKNIĘTE!”. Z daleka jednak dało się dostrzec wesoło truchtającą dziewczynę w czerwonej sukience z brązowym kaftanem na sobie. Jakkolwiek niemożliwa obecnie była jej materializacja, tak po prostu zrespiła się tutaj. Wędrując ku drzwiom sięgnęła by pociągnąć za klamkę. W środku znajdowała się tylko dwójka mężczyzn: jeden barman oraz pewien gość w zielonym ubranku. Starzy znajomi prowadzili rozmowę gdzie w owej chwili wypowiadał się młodzieniec w zielonej tunice:
– Hej, ale ci nigdy nie proponowałem abyś nazwał tą karczmę “Pod Zdechłym Kotem”, ja tylko wspominałem aby ta nazwa była lekko zaskakująca.
– A nie jest? – dopytał się brodaty, dwudziesto pięcio letni barman. – Większość jest zaskoczona, kilku ledwo dziwnie na nią patrzy.
– Bo jak wołali na mnie “Kot” to mnie wieszali! – Krzyczał ze śmiechem Tadeusz. Z miejsca mu się przypomniał stary mem. – Ale za to ten gość obok miał niezłe poczucie humoru. “First time?” – Uśmiechał się szczerze do siebie wspominając dawne, szalone czasy. Kiedy stał się czerwonym graczem a ludzie którzy o nim słyszeli traktowali go jak wyrzutka. Kątem oka zobaczył zamykającą drzwi Mari. Nie pochwalił jej jednak za walkę tylko ze spokojem postanowił trącić jedną, bardzo palącą kwestię:
– Mari…
– Tak? – Odpowiedziała pytająco Marionetka dosiadając się do lady.
– Kiedy przyjadą moje opóźnione tomiki?
– A stało się coś? – Udawała głupią. Czekała tylko aż ten w końcu rozwinie sytuacje.
– Tak. Nawaliła pompa – z malutką pauzą dokończył – paliwowa… W środku lasu, z zamkniętym kurierem wewnątrz.
– Coś takiego… No cóż, możliwe że przy czekaniu z nudów omsknął mi się klawisz! – Wypaliła zadowolona, ale jednak odwracając głowę ukazując swoje “oburzenie”. Tadziu się zaśmiał, bo jednak fakt faktem żart był dobry. Przechylił kufel, mocno nim uderzył o ladę by zaraz przeprosić: – Aj, wybacz. Potrzebowałem chwili normalności. W końcu mamy spokój!
Barman postanowił się dopytać o szczegóły, bo prawda jest taka że Tadeusz przyszedł niedługo wcześniej przed Marionetką. – Więc? Załatwiłeś Watachę by wyrównać rachunki, następnie zamilkłeś na szmat czasu i ni stąd ni zowąd wróciłeś wpadając na pierwszą edycję aren. Po co?
Tadziu nie wiedział od czego zacząć, chociaż należało coś jednak powiedzieć. Koniec końców kumplowi należały się malutkie wyjaśnienia. Postanowił zrobić niewyobrażalne streszczenie. – Po tym jak się rozdzieliliśmy z resztą naszej paczki, po wielu próbach odnalazłem Marionetkę. Trochę się potłukliśmy, potem zaprzyjaźniliśmy… a potem okazało się że potrzebuje małej pomocy. – spojrzał tutaj na swoją drogą przyjaciółkę, siedzącą po lewej od niego. Nie ingerowała w opowieść, powiedziała jeno do barmana “smoczej lemoniady poproszę”. – Potrzebowaliśmy skorzystać z ogromnego środka masowego przekazu i przetransmitować ukryty sygnał. A potem odwalić pewną chorą akcję. Ale wiesz, szczerzę to pod koniec spanikowaliśmy. Nie spodziewaliśmy się że z Charlesa będzie taki stalker!
– Uh… nie lubię go… – stwierdziła Mari. – Był nieprzyjemny. I dobierał nam się do tyłka.
Człowiek za ladą nie odpowiadał, zdawał sobie sprawę że nie był to łatwy człowiek. Sam był przez Stone’a rozpytywany o liczne kwestie. Trudno było go okłamać czy zbyć: on po prostu dużo wiedział. Tadeusz aż lekko się zasmiał po czym dodał:
– Nawet nie wiesz jak mnie pewnego momentu przeraził. Czaisz że ja wyłażę ze swojego mieszkania w Szczecinku, idę na miasto a on wyłazi z Rady Miasta? Pod moim nosem! Uuuh, jak ja się cieszę że on mnie wtedy nie zobaczył. Naprawdę, musieliśmy się go pozbyć z ogona bo byłoby źle. Bardzo źle. – Siedział tak jeszcze chwilę w milczeniu i finalnie dokończył. – Odwaliliśmy więc farsę z “szaloną Marionetką” pełną żądzy zemsty chcącej dokonać makabrycznego zabójstwa. Tyle.
– I on to kupił?
– Musiał. Dobrze wiedział że Marionetka go bardzo nie lubi a przy tym to człowiekiem to Mari nie jest. Po wszystkim dopieściła jeszcze szczegóły.
– Szczegóły? – dopytał się brodacz. Marionetka kończąc rozkoszować się lemoniadą wyjaśniła z dumą:
– Przez tydzień nękałam go psychicznie. Spaliłam lodówkę, tostery, samochód… Zamówiłam usługi deratyzacyjne spod ciemnej gwiazdy… Tak po czeterch dniach zaczęłam spuszczać z tonu.
– Facet po prostu musiał pomyśleć że wściekłej wariatce schodzi już ciśnienie. Bez urazy Mari – zaśmiał się końcowo Czerwony Gracz. Zastanowił się jeszcze chwilę po czym po przemyśleniu dodał. – A nawet jeżeli nie, to zdecydowanie musiał uznać że lepiej tematowi odpuścić. Zgaduję że ma ważniejsze rzeczy na głowie niż śledzenie tajemniczych twierdz które aż chcą sprzedać ci łupnia. W każdym bądź razie, już jest po wszystkim. Marionetka nie musi się niczego specjalnego obawiać, mamy święty spokój! Nareszcie mogę trochę odpocząć. Od dawna nie mogłem tak po prostu zamknąć się w pokoju by czytać novelki!
Brodacz postanowił ostentacyjnie wyjąć szklankę by ją trochę wypolerować. Wciąż się chwalil że jest barmanem z prawdziwego zdarzenia. Wyjaśnienia już złożone, teraz została ostania kwestia. Zaczął więc kierując swój wzrok na Mari:
– A więc? Jak ci się podobała walka?
– Absolutnie mnie zaskoczyła. – Stwierdziła bez nawet najmniejszej krzty smutku. – Nigdy bym o czymś takim nie pomyślała. Następnym razem tak nie będzie, z pewnością ją pokonam! – zakończyła, znowu promiennie. Tadeusz jednak miał też własne podejrzenia:
– Ta, ale nie wpadłaś do walki tylko dlatego że pojawiło się wolne miejsce w arenie, prawda?
Mari się uśmiechnęła. Spojrzała w ladę, ale nie patrzyła na nią, lecz na wspomnienia. – Pewnego razu rutynowo analizowałam świat rzeczywisty. Zauważyłam ją wtedy w bardzo dziwnych okolicznościach. Jakby miała umiejętności przeczące prawom fizyki. Uznałam to za absurd, zostawiłam i nie drążyłam. Ale jak się pojawiła w arenach a ty dostaleś list od organizatorów… musiałam to sprawdzić osobiście! – Włączyła się z powrotem do świata żywych. No, przynajmniej na tyle na ile ona spełniała warunek bycia “żywą”. – Na pewno coś w niej jest, nielogiczny absurd którego nie rozumiem. Kiedyś może się dowiem! – finalnie zakończyła.
– Oho… – Wymamrotał Tadziu. – Kolejna wielka tajemnica. Ale bez mojego udziału, ja mam już dość!
– Nie będę naciskać. – Zarzekała się Mari – W końcu jak ty to mówisz: “Nie chcę nadepnąć innym na odcisk!”. – Nastąpiła chwila pauzy po czym zarzuciła – Tadek…
– Hmm…?
– Chodźmy walczyć.
– Nuuuudaaaaa! – Odmówił przeciągle Czerwony Gracz. – Robiliśmy to naon-stop.
– No to chodźmy powalczyć z kimś innym.
– Hmmm… – Zamyślił się Tadziu. W zasadzie… Sektorów Player versus Player było w Cyfrowym Morzu bez liku. Można byłoby tak wpaść tam zespołową z Mari. Ściągnęłoby się Sequilla, może kogoś jeszcze. Barman nalewając napoju do wielkiego jak jasna limonka kufla zarzucił tekstem:
– Kiedyś pewny bardzo młody zabijaka stwierdził że świat to jedna wielka gra.
Tadeusz się uśmiechnął. Chwycił za rączke kufla, poczekał aż stary, dobry kumpel chwyci za swój i przybijając sobie naczynia dokończył:
– A zadaniem gracza: grać!