Rozdział 39

Słońce kryło już się za chmurami, jednak Jean-Pierre Delmas musiał jeszcze zostać w swoim gabinecie. Właśnie przeglądał kolejne dokumenty związane z reformą. Wraz z wieloma rewolucyjnymi planami przybyło także sporo biurokracji, jednak po tylu latach w zawodzie nauczyciela, a potem na stanowisku dyrektora, mężczyzna wiedział, że nie uniknie tego żmudnego obowiązku. Miał też jednak świadomość, iż po raz pierwszy coś faktycznie się zmieni, a moment wprowadzenia nowych przepisów nadchodził naprawdę wielkimi krokami.

Równie szybko i w podobnym rozmiarze kroków do gabinetu zbliżał się Jim Morales. Był zaproszony przez swojego szefa na spotkanie w cztery oczy, a późna pora i kameralna atmosfera miały sprawić, że rozmowa odbędzie się w bardziej swobodnej atmosferze. Nauczyciel zapukał do drzwi.

– Wejść – odpowiedział głos.

Wuefista przywitał się z dyrektorem i usiadł na fotelu po drugiej stronie stołu. Położył na nim teczkę.

– Jak widzę, jesteś przygotowany lepiej niż niektórzy uczniowie tej szkoły – powiedział Delmas.

– Staram się jak mogę, szefie – przyznał skromnie nauczyciel.

Dyrektor otworzył teczkę i wyjął z niej trzy kartki zszyte ze sobą. Przez chwilę uważnie zapoznawał się z jej treścią.

– Aż 56 osób? – zdziwił się. – Tylu chętnych jest do legii szkolnej? No proszę, a do tego uczniowie, po których bym się tego nie spodziewał: Poliakoff, Pichon, De Funes… jak ich do tego namówiłeś?

– Mówiąc szczerze, to praktycznie wcale nie musiałem namawiać. Sami przyszli i się zapisywali, zarówno chłopcy, jak i dziewczęta. I to pomimo tego, że myśmy jeszcze im dokładnie nie powiedzieli, co oni tam będą robić.

– Niedługo będziemy mogli. Postanowiłem, że to będzie pewna lekcja odpowiedzialności?

– Co ma pan na myśli? – zapytał Jim.

– Słyszałeś pewnie nieraz, jak uczniowie mówili, że są już dojrzali. Pokażemy im, że dojrzałość to także odpowiedzialność. Członkowie legii będą odpowiadać za to, aby cała społeczność szkolna przestrzegała regulaminu. Dostaną nawet specjalne uprawnienia, by móc egzekwować przepisy. Wszystko po to, żeby nauczyć ich wszystkich jednej lekcji: prawa trzeba przestrzegać i umieć je stosować.

– Myśli pan, że to dobry pomysł?

– Najlepszy. Nic tak nie uczy jak praktyka. A przy okazji pokażemy, że w zależności od pozycji społecznej można mieć zarówno przywileje, jak i obowiązki dodatkowe. Rozpiszę ci jeszcze dokładniej, co to będzie oznaczać, tak aby wyjaśnić to wszystkim legionistom.

– OK, mam ich jeszcze na coś przygotować?

– Tak. Przygotuj ich na to, że wyjadą na tydzień na poligon. A ty razem z nimi?

Nauczyciel był zaskoczony.

– Na poligon? A po co?

– Ministerstwo edukacji zaczęło współpracować z ministerstwem obrony i zdecydowało, że wszystkie takie organizacje paramilitarne będą objęte programem szkoleń wojskowych. Trochę nie wiadomo po co, ale tak postanowili, przynajmniej się dzieci nauczą strzelania i ukrywania się w lesie oraz sadzenia papierzaków.

– To w sumie dobry pomysł – przyznał Jim. – Ale… ja też mam jechać?

– Powinieneś, skoro nimi kierujesz. Dostaniesz dodatek do pensji. Poza tym mówiłeś kiedyś, że byłeś w wojsku.

– Znaczy, no… – wuefista stracił na chwilę rezon. – Byłem, ale głównie w kuchni.

– Nie dowodziłeś oddziałem?

– Tak, dowodziłem. Oddziałem kucharzy. Nie musztrowali nas za bardzo, ale jakieś podstawy znam. Tylko wie pan, panie dyrektorze, prosiłbym żeby to jak na razie zostało między nami.

– Spokojnie, nie masz się o co martwić, poza tym z tego co wiem, to na takich kursach wycisk dostają gówniarze, zaś was, kadrę kierowniczą, będą traktować jako rezerwę.

Dyrektor się rozmarzył:

– Ech… pamiętasz jeszcze te czasy, gdy piło się tani alkohol i śpiewało piosenki? Znam jedną..

Po chwili, podczas której Delmas musiał sobie przypomnieć, jak brzmi melodia, zaintonował:

– Niech żyje nam rezerwa, przez szereg długich lat!

Jim znał ten utwór, więc podchwycił:

– Gdy rezerwiści piją, w Paryżu wódki braaak!

Potem mężczyźni jeszcze długo wspominali młodzieńcze lata, przywołując piosenkę o pobudce zaplanowanej na godzinę piątą, minut trzydzieści, w której dzielny wojak wsiadł do pociągu, pierdolnął drzwiami i tak się pożegnał z kurwami, jak głosił tekst tego utworu.

Ulrich nie wychodził praktycznie z pokoju, chyba że do toalety. Poza tym leżał na łóżku i oglądał telewizję. Chociaż w jego obecnym stanie psychicznym słowo „oglądał” byłoby nieco na wyrost. Po prostu próbował coś rejestrować w umyśle, żeby nie myśleć ciągle o Yumi i wszystkim, co stało się wokół jej diagnozy. Nadal czuł ogromną złość do Sissi, więc postanowił sobie w duchu, że już nigdy w życiu ani słowem się do niej nie odezwie. Nie miał też ochoty na odbieranie telefonów. Gdyby chciał sprawdzić nieodebrane połączenia, to okazałoby się, że Japonka próbowała do niego kilka razy zadzwonić, napisała też trzy smsy. Postanowiła ostatecznie, że pójdzie sprawdzić, co z Niemcem.

Zapukała do drzwi. Nikt nie odpowiadał, ale słyszała głos z telewizora:

-…teleturniej historyczny „Kto kiedy zdechł?”, już jutro o 16:35!

Pociągnęła za klamkę. Ulrich był sam. Ledwo zauważył, że ktoś wszedł.

– Hej, Ulrich… co się stało?

Zobaczyła, że chłopak wygląda dość marnie, z jego oczu widać było, jakby niedawno płakał.

– Yumi…? Co ty tu robisz?

– Wpadłam sprawdzić, dlaczego ode mnie nie odbierasz. Długo tu tak leżysz?

– Nawet nie wiem, straciłem rachubę czasu – Ulrich usiadł na łóżku. Dostrzegł dokładniej, że dziewczyna ma na sobie czarną zapinaną koszulę, pod którą widać było obrys stanika tego samego koloru. Także legginsy i buty trzymały się tej barwy. – Po prostu… jakby ci to wytłumaczyć…

– Powiedzmy wprost: boisz się o mnie, tak…? Widzę to po twojej minie, oczach i zużytych chusteczkach. Płakałeś.

– Tak… ale to dlatego, że się naprawdę martwię, Yumi. Wiem, że początkowo tego nie okazywałem, ale gdy uświadomiłem sobie, że może cię zabraknąć, to poczułem, że mógłbym tego nie przeżyć.

Japonka westchnęła.

– Cóż… musimy być dobrej myśli. Sama też przeżywałam moment bycia w totalnym dole, więc rozumiem, co czujesz. Ale jeszcze nic nie jest pewne. Pojutrze jadę na dokładniejsze badania, może wtedy czegoś się dowiemy.

Ulrich postanowił opowiedzieć całą historię ostatniej sprzeczki z Sissi. Chwilami było mu ciężko, ale Yumi postanowiła złapać chłopaka za rękę, żeby mu dodać otuchy. Gdy skończył, oceniła krótko:

– Co za jebana sucz.

Po chwili Niemiec zapytał:

– Tak w ogóle… wiesz, że chyba od przyszłego tygodnia musimy już nosić mundurki?

– Czyli jednak się uparli – rzekła Yumi. – Na szczęście mam pewien plan. Przez kilka dni będę chodzić jak grzeczna uczennica, a potem…

– Co potem?

– Zaczniemy rewolucję. Wiem nawet, od czego – dziewczyna zaczęła chodzić po pokoju. – Kojarzysz pewnie, że mam taki długi, czarny, skórzany płaszcz. Przyjdę w nim pewnego pięknego dnia do szkoły.

– Ale wtedy każą ci go zdjąć – zauważył Ulrich.

– I o to właśnie chodzi. Zdejmę płaszcz, a pod nim, zamiast mundurka, będę mieć koszulkę ze sporym dekoltem, krótką kraciastą spódniczkę, ale taką naprawdę najkrótszą, do tego glany oraz kabaretki na nogach, jak z paryskiego kabaretu. To się dopiero pani Hertz zdziwi!

– Myślisz, że to coś da?

– Zobaczymy…

Ulrich i Yumi rozmawiali jeszcze przez godzinę, w trakcie której Niemiec poczuł się lepiej i zapomniał o troskach. W pewnym momencie Japonka musiała jednak wyjść.

– Odprowadzisz mnie?

– Tak, jasne, tylko… poczekaj chwilę.

Ulrich podszedł do dziewczyny i pocałował ją w policzek, po czym szybko się odsunął, speszony swoją nagłą śmiałością.

– Dzięki, że wpadłaś…

Japonka objęła chłopaka i przytuliła go.

– Nie ma sprawy, to ja dziękuję, że przy mnie jesteś – wyszeptała mu na ucho.

„Jeszcze nie teraz, ale kiedyś jej to powiem. Muszę.” – pomyślał Ulrich, będąc w objęciach tej, która skradła mu serce.

Korekta: Azize

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments