Urokowi Księżniczki było niezwykle ciężko się oprzeć, to nie było nowością. Nawet, jeżeli chodziło o rzeczy bardzo niecodzienne… na przykład takie, jak urządzenie grupowej sesji RPG po godzinach w szkolnej bibliotece. Jeremie był ku temu dość sceptyczny (szczególnie, że goniły go terminy oddania projektów, jakich ponownie nabrał sobie pod sam kurek…), ale wystarczyły dwa urocze spojrzenia, żeby jego serce rozpuściło się i grzecznie pokiwał głową, że tak: zrobi kartę postaci i stawi się o wyznaczonej godzinie w bibliotece za dwa dni.
W zamian, dziewczyna podrzuciła mu streszczenie podręcznika, z jakiego skorzystała do utworzenia ich kampanii. Jeremie szybko znalazł przydatne mu treści, jak i wzbogacił się o kilka ciekawostek (ponieważ uważał, że wiedzy nigdy nie mogło być za wiele) i postawił na… elfiego maga. Oczywiście przez długi czas się wahał, czy to na pewno był dobry pomysł (Odd zaczynał mu coraz mocniej docinać, że jego aluzje do Aelity zaczynały być coraz to wyraźniejsze i nie wiedział już, czy okularnik robił to specjalnie, czy też finezja dalej nie była jego mocną stroną…), ale ostatecznie stwierdził, że w zasadzie to nie miał lepszego pomysłu. A opisane w podręczniku zdolności jakoś uderzały do niego personalnie.
Aelita powiedziała, że jeżeli chodziło o ubiór, mogli zaszaleć: przebranie się na tyle, by przypominać swoje postaci było mile widziane. Po przejrzeniu swojej szafy, Belpois stwierdził, że widział to dość… słabo.
Ale, od czego miało się środki na koncie i sklepy w mieście?
Czego nie robiło się dla uszczęśliwienia księżniczki.
W piątek, o godzinie szesnastej, Jeremie minął się ze skonsternowanym jego strojem Jimem: nie mogło to dziwić, bowiem chłopak ubrany był w długą, kolorową szatę, na głowie miał kapelusz czarownicy i w ręku ściskał multum książek stanowiących jego rekwizyty. Ba, postarał się na tyle, by przy pasku zaczepić sobie kilka fiolek z zestawu małego chemika. Co najwyżej w biegu sobie poprawiał okulary.
O szesnastej siedem, zdyszany wpadł do szkolnej biblioteki. Znalezienie reszty przyjaciół nie było ciężkie: wszyscy okazali się być odstawieni w podobnym – jak nie wyższym – stopniu co on sam.
– O, jest i nasz czarodziej! – przebrany za barda Odd przyklasnął uradowany w dłonie. Obok niego siedział naburmuszony Ulrich z wymalowaną twarzą i z opartą, kartonową atrapą miecza o swoje krzesło. – No no, witamy na pokładzie!
– Cześć! Uh… chyba za mocno się nie spóźniłem? – Jeremie szybko zajął miejsce przy Yumi.
– Nie. Czekamy na jeszcze jednego gracza i możemy zaczynać. – Aelita odgrodziła się od reszty uczestników dwoma podręcznikami, by nie mogli widzieć uszykowanych kartek ze scenariuszem. Należało jej przyznać, że z pewnością przyłożyła się do dzisiejszej, jak i zaplanowanych już w przód, kampanii.
– Oh… a… a kto jeszcze będzie?
Ulrich ciężko westchnął i pewnie odezwałby się, gdyby nie otrzymany kuksaniec od Yumi. Przebrana za łotrzycę Japonka zgromiła go wzrokiem.
Zagadka naburmuszenia Sterna rozwiązała się bardzo szybko: drzwi otworzyły się z hukiem, niemalże wpadając do środka, a do czytelni wbiegł czarnowłosy chłopak w długim płaszczu, niemalże potykając się o własne nogi.
– Półelf zaklinacz na poster-…! …posterunku. o, już wszyscy? – William zamrugał, ale bez ociągania przysiadł się między Oddem a Jeremiem.
– Jak widać. – Ulrich mruknął, gryząc się za język.
– Mamy… elfa, półelfa, dwóch ludzi i drakona… – Aelita wymieniła , rozpoczynając na Jeremiem, i na Ulrichu kończąc. – Czy macie swoje karty postaci?
Gracze wyłożyli papiery. Różowowłosa nie potrafiła pohamować swojego uśmiechu. Sama ubrała się niczym czarodziejka, nie żałując w swoim stroju odcieni ulubionego, nie opuszczającego jej różu. Czuła się jak prawdziwa Mistrzyni Gry, a nawet jeszcze nie zaczęła. Odd niespokojnie kręcił się na krześle, biorąc do ręki swoją lutnię.
– O nie, nawet nie myśl na tym rzępolić! – Ulrich jęknął, nie mogąc zdzierżyć tego, jak współlokator go katował od dobrych paru dni, kiedy dowiedzieli się o całości przedsięwzięcia.
– Oj, to tak tylko dla klimatu… – niewinnie uśmiechnął się Della Robbia, poprawiając swój berecik.
– Zaczynaj, mistrzyni! – Yumi postanowiła się wciąć na wypadek, gdyby większa sprzeczka miała jednak wybuchnąć między Włochem a Niemcem.
Aelita klasnęła kilka razy w dłonie.
– Zaczynamy! – zakrzyknęła. Dała sobie chwilę na wejście w rolę i przemówiła ponownie. – Witajcie, podróżnicy, poszukiwacze skarbów, wędrowcy! Zapewne zastanawiacie się, dlaczego zostaliście tutaj zebrani? Och… już tłumaczę… każdego z was zainteresowała wizja zarobku. Zaczęliście poszukiwać zleceń dla siebie, aby dorobić w swojej drodze do celu, jakimkolwiek on by nie był i natrafiliście na ogłoszenie, w którym odważny, drakoński kapitan Ezarel… – tutaj wskazała na Ulricha, który to podniósł swój kartonowy miecz. – poszukiwał kilku śmiałków chętnych do rozpoczęcia wyprawy ku artefaktowi mającemu oczyścić Wasze ziemie z wpływu dręczącej ją od wieków ciemności…
Jeremie uniósł brwi w zaskoczeniu. Musiał przyznać, że Aelita wyśmienicie wcieliła się w swoją rolę, pomagając im wejść w odpowiedni nastrój. Yumi przymknęła oczy, Odd kiwał się na krześle, William poprawiał sztuczne, spiczaste uszy. A Ulrich zerkał na Dunbara z ukosa.
– Zebraliście się wszyscy w starej chacie, jaką zarządca udostępnił Wam na tę noc. Musicie wyruszyć na daleką, skutą lodem Północ. Zebrane przez łotrzycę Yoko… – wskazała na Yumi, która uśmiechnęła się, kręcąc w dłoni nożem do rzucania wykonanym ze złożonej kartki papieru. – …informacje wskazują, że fragment potrzebnego Wam artefaktu, który to rozpadł się, gdy na Waszych ziemiach zagnieździła się ciemność, jest w dalekich, ośnieżonych krainach, którymi rządzi Wielka Królowa Zimy. I nie jest ona zbyt dobrze nastawiona do obcych odwiedzających jej ziemie. Potrzebny Wam jest plan, jak wykraść ten fragment z jej zamczyska… Ezarelu, zebrałeś czterech śmiałków gotowych ruszyć z Tobą ramię w ramię do tej ciężkiej drogi: ludzkiego barda Oddisa Utalentowanego, ludzką łotrzycę Yoko zwaną Smoczycą Wschodu, potężnego elfiego maga Harolda z Ziem Niczyich oraz pół-elfa zaklinacza Dagmara, władającego duchami żywiołów oraz zdolnego do przyzywania wszelkich planarnych kreatur.
Kończąc wprowadzenie, wskazała jeszcze po kolei na Jeremiego i Williama.
– Siedzicie przy ogniu z kominka, popijając napary ziołowe na rozgrzanie. Jesień robi się coraz to chłodniejsza, mniej łaskawa… musicie ruszyć w drogę czym prędze, przed pierwszymi mrozami. Zaczynajcie.
– Są i moi śmiałkowie. – przemówił Ulrich, starając się wcielić w rolę drakońskiego wojownika. Nawet specjalnie zniżył głos. – Chociaż widzę, że chyba nie wszyscy wiedzą, na co się porywają… – tutaj, zerknął z ukosa na Williama.
– Zapewniam cię, kapitanie, że wiem doskonale. Tym bardziej, że pochodzę z tamtych stron i uważam, że jestem w stanie Was przeprowadzić. – prychnął, zakładając ramiona na piersi. Uśmiechnął się cwanie, starając sobie nie robić niczego z tych zawoalowanych rolami zaczepek Sterna. – Zresztą, moje duchy żywiołów z pewnością będą ogromnie pomocne.
– Mamy już jednego maga. – odparł Ulrich.
– Och, bardziej mnie zastanawia obecność barda. Widać, że to fajtłapa. – Yumi postanowiła wciąć się w dialog.
– Zgadzam się z tą piękną pa-…
– Przybyłeś tu walczyć, czy flirtować z jedyną niewiastą w naszym gronie?
– Och, jakież to napięcie! Ale od tego weny nachodzi! – uradował się Odd, zaraz coś gryzmoląc na zapasowej kartce.
– Zamknij się, nim upewnię się, że gryf tej lutni na pewno nie wejdzie Ci w gardło, Oddisie. – burknęła „Yoko”.
Ulrich zagwizdał pod nosem. Jeremie spojrzał między wszystkimi, zastanawiając się, co w ogóle powinien zrobić, zanim całość zmieni się w pierwszorzędną jatkę nie między postaciami, a rzeczywistymi graczami. Odchrząknął, zbierając mocy urzędowej i przykuwając uwagę.
– Ustalmy może trasę. – zaczął mag. – Potrzebujemy przecież rozplanować naszą wędrówkę. Nie będziemy również szli bez ustanku: potrzebujemy postojów.
– Oto mapa. – Ulrich wyłożył na stół zadrukowaną kartkę. – Nasz pierwszy cel to ziemie Królowej Zimy. Zamczysko znajduje się o… tutaj. – wskazał palcem.
– Droga nie jest łatwa, ale nie niemożliwa do przebycia niewykrytym. – William wtrącił się. – Sądzę, że nasza łotrzyca będzie w stanie z odpowiednim ubezpieczeniem zinfiltrować zamek i wykraść nasz fragment artefaktu.
– Och, i to Ty chcesz być ubezpieczeniem?
– Owszem, kapitanie Ezarelu. Mnie wezmą za swojego, a drakona… cóż, z daleka zobaczą, że to raczej nie jest zapowiedziany gość~
– Takiś pewien?
– Oczywiście, bo z całym szacunkiem, ale się kapną, bo mordę to kapitan ma jak u Tatara dupa. Taką paskudę szybko wyczają. – zadowolony ze swojej odzywki „Dagmar” poprawił się w krześle. – Och, no co? Ja tylko dobrze wcielam się w rolę brutalnie szczerego, sarkastycznego zaklinacza. Chyba nie gniewasz się, Stern?~
Ulrich odliczył w myślach od pięciu w dół, ale widać było, jak zaciskał zęby.
– Pieprzona waszmość byłeś, jesteś i będziesz rurą. – odpowiedział Ulrich, nie dając się wytrącić z roli. Skrobanie ołówka o papier po stronie Aelity z lekka zdawało się uspokajać.
To była tylko gra. Nawet, jeżeli oboje sobie powoli zaczynali działać na nerwy.
– Oj… wojowniku, zaklinaczu, może… może wróćmy do planowania? – Jeremie się wtrącił.
– Grosza daj wojakowi… sakiewką potrząśnij… – zanucił w tle Odd.
– Czy mogę rzucić czar na uciszenie ofiary? – mruknęła w stronę Aelity Yumi.
– Owszem, na kogo?
– Na barda Oddisa
Po udzieleniu zgody, Japonka wzięła w dłoń kilka kości i zrobiła rzut. Ten wypadł dla niej pozytywnie… podobnie jak rzut na odporność po stronie Della Robbi.
– Oj, piękna niewiasto! – roześmiał się bard. – Nie Ty pierwsza takich sztuczek próbowałaś i nie ostatnia…! Już nawykłem. Ba, wiem, jak się bronić, gdy chcą uciszyć artystę!
– Jak nie sztuczkami, to stalą. – kapitan zerknął z ukosa.
Jeremie westchnął, widząc, ze próby poprowadzenia towarzyszy ku ustaleniu drogi spełzały na niczym. Obawiał się, na jakie konsekwencje tego mogła wpaść Aelita.
– Dagmarze, wspominałeś, że pochodzisz z ziem Królowej Zimy? Czego powinniśmy się wystrzegać? – zapytał więc Williama, który to spojrzał na Aelitę.
– Karta „postać wie więcej niż gracz”, halp meh. – Dunbar krótko spojrzał na Mistrzyni, która kazała mu się przybliżyć i szepnęła mu kilka słów na ucho. Ten potaknął i wrócił na swoje miejsce. – Ludzi Lodu. Powinniśmy się wystrzegać Ludzi Lodu oraz członków Zakonu, jaki Królowa powołała na swoje usługi dwa stulecia temu.
– A coś Ty w ogóle robił na jej zamczysku? – zapytał „Ezarel”.
– Heh… zabawna to historia. Zwiałem z Zakonu, jakiemu w ofierze zostałem złożony. To straszni nudziarze, a ja zawsze potrzebowałem adrenaliny i… u nich nie mógłbym nauczyć się zaklinania, do którego miałem od zawsze naturalny talent.
– Odważnie! – wtrącił się ponownie Odd. – Czyżby to miał być wielki powrót na stare śmieci?
– Gdzie tam… jeszcze czego.
– Zawsze możemy zostawić paczkę u nadawcy.
– Kapitanie, po co ta agresja?
Aelita za zasłoną z książek zaczęła chichotać.
– Dobrze. – przerwała im. – Łotrzyca Yoko w czasie waszych sprzeczek zdołała wyrysować potencjalny szlak Waszej wędrówki.
Reszta nachyliła się nad mapą, na której czerwonym tuszem została narysowana ścieżka.
– Mi się tam podoba.
– Nieźle jest.
– Może trochę bokiem by polecieć…?
– O! Tutaj będzie postój!
Aelita spoglądała na swoich przyjaciół, zajętych finalnie naradzaniem się co do drogi ich postaci ku wrogim ziemiom. Jej usta zasłaniała postawiona książka, ale po oczach dawało się zobaczyć, jak szeroko się uśmiechała, widząc, że… najprościej w świecie, usadziła ich wszystkich przy jednym stole bez większych scysji. Przyjaciółka z forum bardzo dobrze jej doradziła: chyba nie było lepszego pomysłu na zjednoczenie, niż wspólne odgrywanie.
Miała dość tego, jak w ostatnim czasie się od siebie oddalili. Po pokonaniu XANY każdy zaczął powoli iść w swoją stronę i zorientowała się, że nie mieli już tego czegoś, co ich spajało, a wciąż nie mogła przepatrzeć, że William również był w tym wszystkim cholernie odrzucany na bok.
Wspólny stół, plansza… nawet, jeżeli teraz docinki były zawinięte w otoczkę ról, to widziała po twarzach wszystkich – dobrze się bawili.
– Zobaczymy, czy te twoje duchy uratują ci rzyć, kiedy wreszcie wpadniesz w prawdziwą walkę!
– Och… odrobinę finezji, Ezarelu. Nie wszystko sprowadza się do bezmyślnego łomotania mieczem wszystkiego, co się rusza.
Odd zaczął na ostatnie słowa Williama śmiać się jak opętany.
Autorka: Morrigan