Jestem William Dunbar

– Mamy tylko parę sekund, żeby się dostać do skanerów.
– To chodź! – zawołałem.
Oboje szybko zeszliśmy po drabince do sali, w której złożyłem przysięgę i zostałem Wojownikiem Lyoko. Widziałem, jak Aelita wchodzi do tej stalowej puszki, która miała ją wysłać do komputera. Wyprostowana. Poważna.
Silna. Gotowa, żeby walczyć z XANĄ.
Czy jak on tam miał?
Miałem ochotę wykrzyknąć: „Wirtualny świecie, nadchodzę!”, ale postanowiłem zachować powagę i też wszedłem do swojego skanera. Byłem ciekawy, czy to wszystko nie jest jednym wielkim żartem. Przecież to nie może być prawdziwe! Wirtualizacja, te sprawy – to tylko science-fiction, nie? Nie?

Poczułem, jak unoszę się nad ziemię, a każda cząstka mojego ciała jest dogłębnie skanowana. To było dziwne uczucie. Jakbym na chwilę przestawał być Williamem Dunbarem, a stawał się po prostu… sobą. To dziwne. Jakbym dotychczas był jednocześnie sobą i nie sobą. Jakbym był Williamem Dunbarem, ale nie tym właściwym Williamem Dunbarem.
Co ja wygaduję?!
Nieważne, co to było – trwało tylko przez chwilę. Ale już w następnej chwili nie byłem Williamem Dunbarem, tylko Williamem Wojownikiem Lyoko. Poczułem, jak stopniowo odzyskuję czucie we wszystkich częściach ciała i lecę w dół. Instynktownie ugiąłem kolana i złagodziłem upadek z kilku metrów. W prawej ręce trzymałem gigantyczne ostrze! Było szerokie na jakieś 30 centymetrów i miało spokojnie ponad metr długości.
Podniosłem się z ziemi i dokładniej przyjrzałem mojej broni. Była wypolerowana, naostrzona i aż lśniła. Mogłem się w niej przejrzeć! Moja twarz wyglądała jak trochę nieudolnie wymodelowana w jakimś programie graficznym, a moje ubrania…
Zamiast ciuchów z Ziemi miałem na sobie odlotowy kombinezon! Z każdą chwilą coraz bardziej mi się tu podoba!
– Ale mam fajny sprzęt! A ty? – spytałem Aelitę. W Lyoko wyglądała jak elfia księżniczka, z tymi swoimi śmiesznymi długimi uszami – Nie masz broni? Walczysz gołymi rękami? Jaką masz supermoc?
Zacisnęła dłonie w pięści i śmiertelnie poważnie powiedziała:
– To nie jest gra komputerowa. Przypominam, że mamy ważną misję do spełnienia.
– Dobra, dobra. Sorki – rozejrzałem się po dziwnym pomieszczeniu, w którym się znaleźliśmy. Przypominało jakąś kopułę, a szklana platforma, na której staliśmy, zaczęła zwalniać.
Zwalniać?
To niesamowite! Przez ten cały czas, odkąd wylądowaliśmy, nie zdawałem sobie sprawy, że w ogóle się obraca, póki nie spojrzałem na ściany!
– To gdzie te potwory?
– Chodź ze mną. Mamy tylko kilka minut, żeby dotrzeć do poziomu klucza wiodącego do komory rdzenia Lyoko – odparła rzeczowym tonem.
– Total! – krzyknąłem, a gdy Aelita spojrzała na mnie karcąco, dodałem cicho: – To jest sto razy lepsze od Wojen Galaktycznych.
Platforma w końcu się zatrzymała i nagle otworzyła się ściana, ukazując wyjście z kopuły. Aelita wbiegła do tego przejścia, a ja oparłem wielkie ostrze na ramieniu i ruszyłem za nią. Kiedy tak biegliśmy przez korytarz, doszedłem do wniosku, że powinienem jakoś nazwać swój miecz. Może…
Ścinacz Głów?
Przerwałem swoje rozważania, kiedy wybiegliśmy z tunelu do wielkiej hali, która wyglądała, jakby była poskładana z gigantycznych niebieskich klocków.
– To jest jak plan filmowy – powiedziałem mimo woli, a Aelita od razu pokręciła głową z dezaprobatą.
Szybko jednak zaczęła nerwowo wodzić wzrokiem po ścianach, aż w końcu pokazała ręką dziwny mechanizm w przeciwległym krańcu pomieszczenia.
– Jest klucz! Widzisz go?
– Lecę – rzuciłem i zacząłem biec w stronę klucza, choć nie bardzo wiedziałem, co miałbym z nim zrobić.
– Nie! Stój! – krzyknęła Aelita, gdy pokonałem już kilka metrów. Szybko oceniłem odległość dzielącą mnie od klucza i postanowiłem biec dalej. Wtedy usłyszałem coś jakby przesuwanie się wielkich maszyn i tuż przede mną z ziemi wystrzelił wysoki, prostopadłościenny słup, blokujący mi drogę. Niesiony siłą rozpędu niemal na niego wpadłem! Jednocześnie dobiegł mnie inny dźwięk, jakby ryk jakiegoś zwierzęcia.
– Co?! Co to za dziwny hałas?
– Pełzacze!
Dosłownie w tym samym momencie niewielki fragment podłogi osunął się w dół i z prostokątnej dziury wypełzły trzy dziwne stworzenia. Nawet nie wiedziałem, do czego je porównać, bo nigdy nie widziałem niczego podobnego, ale… były świetne!
– Ale paskudne! Są super! Zajmij się kluczem, a ja się zajmę nimi!
Nieopatrznie na chwilę przerzuciłem Tasak – nie, to słabo brzmi – do jednej ręki i nie zdołałem utrzymać wielkiego ostrza, przez co niemal wbiłem je sobie w stopę! To miejsce wymiata!
– Uważaj, są niebezpieczne – ostrzegła mnie Aelita.
– No i pięknie! Tak jak ja.
Usłyszałem jeszcze, jak Aelita westchnęła, ale nie przejąłem się tym za bardzo i rzuciłem się do walki z okrzykiem: „Geronimo!”. Dochodziły mnie ciągle odgłosy przesuwających się ciężkich mechanizmów, ale szybko o nich zapomniałem, kiedy pierwszy pełzacz strzelił do mnie laserem. Całkiem przypadkiem, przy próbnym zamachnięciu się ostrzem odbiłem promień prosto w potwora, a ten eksplodował! Czad!
Podbiegłem blisko do kolejnego pełzacza i ciąłem go w poprzek. Ostatni pojawił się zaraz za nim, więc po prostu pchnąłem go moim mieczem. To było dziecinnie łatwe!
Wtedy zobaczyłem, że w moją stronę zbliżają się kolejne trzy. Skąd one się tu pojawiły?
A kogo to obchodzi! Jazda!
Rozpędziłem się i zacząłem robić piruety z moim… Pogromcom Pełzaczy? Nawet nieźle! Jednym cięciem rozwaliłem kolejne trzy potwory. Nie miały żadnych szans.
– Nie do wiary! Ja tutaj rządzę!
Gdy rozprawiałem się z kolejnymi pełzaczami usłyszałem głos Aelity:
– Już dobrze, William! Chodź tu szybko!
Rozciąłem na pół właśnie kolejnego potwora i zerknąłem przez ramię. Kolejne platformy opadały w dół i zjeżdżały do parteru, a sama Aelita stała na ziemi przed nowo otwartym przejściem. Musiało jej się udać dobiec do klucza..
– Czekaj, załatwię jeszcze ze dwa! Ale to jazda!
Podbiegłem do ostatnich potworów i zakończyłem ich żywot dwoma szybkimi cięciami. Nagle wewnątrz głowy rozbrzmiał mi głos Jeremy’ego:
– Aelita? Co się dzieje? – Ale odjazd! – Gdzie są Ulrich, Odd i Yumi?
Zapadła krótka cisza, a po chwili znowu usłyszałem: – Nie.
Jakby z kimś rozmawiał. Może on też mnie słyszy? Nie zaszkodzi spróbować. A jest przecież o co zapytać!
– Ej, Jeremy, właśnie zjawił się jakiś dziwny stwór. Wygląda jak jakaś… wielka meduza.
– Co?! Aelita! Musisz dotrzeć do Williama! Szybko! Pobiegnij dookoła! Skręć w następny korytarz po lewej. Nie, w lewo! Szybko, bo Scyfozoa dorwie Williama!
A więc ten potwór nazywa się Scyfozoa? Ale co on mi może takiego zrobić, jak mnie dorwie?
– Teraz korytarzem w prawo! Leć! – tym podobne okrzyki ciągle mi towarzyszyły, kiedy zbliżała się do mnie ta Scyfozoa. Wyjątkowo paskudny potwór, ale fajnie się porusza. Lewituje nad ziemią i ciągnie za sobą swoje macki.
– William! Uciekaj stąd! Pospiesz się! William! Słyszysz mnie?!

Jeremy darł się na całe gardło. Tylko po co? To przecież po prostu kolejny potwór.
– Nie przestraszę się jakiejś głupiej meduzy – uniosłem moją Żyletę do pozycji bojowej i pogroziłem nią Scyfozoi. Żyleta? O, tak! Ta nazwa jest świetna!
– William! Rób co ci każę! Nie wiem, czego Scyfozoa chce od ciebie, ale jest niedobrze!

Oj, daj już spokój!
Nagle meduza podniosła z ziemi wszystkie macki i wytrąciła mi z rąk Żyletę. Moja broń przeleciała kilka metrów i upadła na ziemię – poza moim zasięgiem.
– Rany – wyszeptałem.
– Aelita? Teraz skręć w lewo! To już niedaleko! – Jeremy przerwał na chwilę, by zaraz dodać: – William! Uciekaj stąd, i to zaraz! William? Słyszysz mnie?
Syfozoa pozwoliła mi spokojnie podejść i podnieść z ziemi moją broń. Chyba nie jest taka mocna. Jeśli tak, to czego tak obawiają się Jeremy i Aelita?
– Spoko. Ta Scyfozoa w ogóle się nie rusza. Pewnie się boi i…

* * *

Ciemno. Czemu tu jest tak ciemno? Gdzie ja jestem?
I nagle sobie przypomniałem wszystko. Jak poznałem sekret paczki Yumi, jak zostałem zwirtualizowany, jak rozwalałem pełzacze i jak zaatakowała mnie Scyfozoa. Tylko…
co było dalej? Musiało mnie chyba wyrzucić z gry.
Wkładam dłoń do kieszeni w poszukiwaniu telefonu, ale natrafiam na pustkę. Musiał mi wypaść przy wychodzeniu ze skanera. Zaczynam macać ręką po podłodze dookoła mnie i po paru sekundach odnajduję komórkę. Używam jej wyświetlacza jak latarki.
Mrugam oczami i czekam chwilę, aż wzrok przyzwyczai mi się do ciemności. W bladym świetle rzucanym przez display telefonu zauważam skanery, czy, jak wolałem je nazywać, stalowe trumny. Czyli jestem w fabryce.
Powoli się podnoszę. Całe ciało mam sztywne, mięśnie obolałe, jakbym nie używał ich od paru miesięcy. Czuję swędzenie z tyłu głowy. Ostrożnie unoszę dłoń i natrafiam na coś ciepłego kapiącego z moich posklejanych włosów. Krew.
Musiałem nieźle przywalić o próg skanera przy powrocie z Lyoko.
Podchodzę chwiejnym krokiem do drzwi windy, cały czas jedną ręką trzymając się za głowę i nieudolnie tamując strumyczek krwi cieknącej z rany. Niezdarnie wciskam wierzchem dłoni, w której trzymam telefon, przycisk przywołujący windę. Nic się jednak nie dzieje. Wciskam go jeszcze raz, a później po prostu walę w niego pięścią.
Nic. Zero reakcji.
Opieram się plecami o zamkniętą śluzę i lustruję pomieszczenie. Nagle mój wzrok pada na drabinkę prowadzącą na wyższe piętro. Otwiera się klapka w mojej pamięci – to tędy zszedłem do sali skanerów nim razem z Aelitą skoczyłem do Lyoko. Wyłączam komórkę i chowam ją do kieszeni.
Powoli wchodzę, szczebel po szczeblu. Każdy mięsień mojego ciała aż jęczy z bólu. Wspinaczka zajmuje mi całą minutę. Odsuwam klapę i staję w kolejnej sali, przed kompletem ekranów, gdzie Jeremy i Aelita odstawiają swoje cuda.
Nikogo nie ma. Zapomnieli o mnie, czy jaja sobie robią?
Po drabince dostaję się na parter i resztkami sił wspinam się po linie do wyjścia z fabryki.
I wychodzę w noc.
Uwielbiam włóczyć się nocą po mieście. Uwielbiam nocne powietrze i nocną ciszę. Uwielbiam jeździć nad rzekę i godzinami gapić się w gwiazdy. No, ale trzeba przy tym unikać Nicolasa, który od czasu do czasu wymyka się z internatu posiedzieć z wędką w dłoni. Uśmiecham się mimo woli i czuję, jak ponownie ból eksploduje w całym moim ciele. Do tej pory nawet nie wiedziałem, że tyle mięśni na raz może boleć!
Opieram się o barierki i przymykam oczy.
I nagle gwałtownie je otwieram! Jest noc! A przecież nie było jeszcze czwartej, jak poszedłem do Lyoko! Tak długo tam byłem, czy raczej tyle leżałem w skanerze?!
Wyjmuję telefon i sprawdzam godzinę. 17:10, 15 maja.
To dziwne. Może w Lyoko nie działają telefony? To wyjaśnia, czemu Yumi prawie zawsze spóźniała się na lekcje. I wieje wiatr. Zimny wiatr. Za zimno na maj.
Głowa mi od tego pęka. Najpierw pójdę do internatu i się ogarnę, a później poproszę Jeremy’ego, żeby mi wszystko wyjaśnił.
W bladym świetle lamp ulicznych spoglądam na moją zakrwawioną dłoń.
No i muszę opatrzyć tę ranę na głowie.

Autor: Qazqweop

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments