Czas Lyoko

Konrad Kornacki

Paryż to piękne miasto. Można by powiedzieć, że chciałoby się je oglądać w nieskończoność, ale ma to swoje granice. Każdy zaułek, droga i mijany przeze mnie przechodzień nie jest dla mnie niczym nowym. Każda twarz jaką widzę mijając kolejne osoby jest mi dobrze znana, bo miałem już niejedną okazję by się im przyjrzeć. Wyciągam rękę pod kątem czterdziestu pięciu stopni. Wiem dobrze, że zaraz wychaczę nią banknot z kieszeni przechodnia. A on nic nie zauważy i pójdzie dalej. Tak też się dzieje dzięki czemu idę dalej zgniatając w ręku banknot o wartości 20 euro. Jestem Konrad Kornacki i idę tym samym chodnikiem tego samego dnia już 2000 raz.

Do Paryża przyjechałem pomóc mojemu przyjacielowi dokończyć projekt jego życia. Tworzenie wirtualnego świata miało nam zając coś koło dwóch, może trzech miesięcy i bylibyśmy wtedy bezpieczni. Czemu? Ano temu, że jesteśmy ścigani za ucieknięcie z tak tajnego jak urzędy powolne projektu i wykradnięcie z niego kluczowych baz danych. Wcale to nie wystarczyło by wkurwić tak z pół Europy. A drugie pół i tak mnie ścigało za nielegalne przekroczenie granicy i wyssane z palca szpiegostwo przemysłowe.

W Paryżu operowały cztery zespoły agentów mające za zadanie mnie pochwycić bądź zabić. Niby ich celem było to pierwsze, ale jako że wiedzieli, że to Waldo ma interesującą ich technologię to miałem pewność, że specjalnie starać się nie będą mnie utrzymać przy życiu. Na kilkaset przypadków, gdzie mnie namierzyli można by rzec, że w trzech czwartych przypadków padałem martwy na paryską kostkę. Tak było na początku, ale, że ten dzień to nieskończona pętla to przy późniejszych powtórzeniach nauczyłem się bezproblemowo ich wymijać.

Opuściwszy centrum Paryża skierowałem się ku jednej z wielu wysp położonych na Loarze. Stała tam stara, ale wciąż w całkiem niezłym stanie fabryka, którą wraz z Waldem obraliśmy za naszą przyszłą bazę operacyjną. Zanim jednak moim oczom ukazała się fabryka musiałem prawidłowo przejść przez lasek buloński. Wchodząc do parku wziąłem do ręki najbliższy większy kamień. Zamachnąłem się z całej siły i cisnąłem kamieniem ku górze. Wiele razy musiałem przećwiczyć ten ruch tak by kamień spadł idealnie na głowę agenta pilnującego ta cześć parku. Przekroczyłem bramę parku i powoli podszedłem, gdzie leżał on nieruchomo w kałuży wyciekającej z rozbitej głowy krwi. Wrzuciłem jego ciało do krzaków i wziąwszy pistolet poszedłem dalej.

Gdy moim oczom ukazała się pustelnia padłem gwałtownie na ziemię. Tam, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się moja głowa, przeleciało kilka wystrzelonych kul. Wyciągnąłem pistolet i oddałem dwa strzały. Z okna pustelni wypadł postrzelony agent. Drugi leżał już martwy w środku. Mieli zdecydowanie lepszy refleks ode mnie. Ale nie wiedzieli, jak się zachowam. A ja doskonale wiedziałem co oni zrobią. Reszta wysłanników Kartaginy szukała Walda po kanałach więc pustelnia stała przede mną otworem. Wszedłem do domu przyjaciela i zacząłem zbierać wszystko co miało jakiś związek z superkomputerem do torby. Waldo był perfekcjonista i dobrze kamuflował to na czym mu zależało. Zresztą i tak nie było tego za wiele, gdyż słusznie zresztą uznał ze przenosząc to co najważniejsze do fabryki znacznie zwiększy bezpieczeństwo naszego projektu. Możliwe, że mogłem coś przeoczyć, ale nawet gdyby tak się stało nie powinni być to rzeczy kluczowe. Zaszedłem do schowka i wyciągnąłem kanister z benzyną. Zawartość torby musiała zostać zniszczona. Nie było tu nic czego Waldo nie zdołałby przenieść na komputer. Rzuciwszy torbę na środek głównego pokoju, polałem ją benzyną i zapaliłem. Dom i tak nie spłonie, bo uratuje go agentura chcąca zachować szanse na znalezienie naszych sekretów.

Wyszedłem do ogródka i spojrzałem na otwarte przejście do kanałów. Korciło mnie, aby tam wejść, ale dobrze wiedziałem, że będę tam złapany, a ani razu jeszcze nie udało mi się przejść przez nie niezauważony. Przynajmniej przez te najbliżej pustelni. Zamiast zagłębiać się w podziemia skierowałem się pospiesznym krokiem ku rzece. Na jej brzegu czekała na mnie niewielka łódeczka stylizowana na wenecką gondolę. Właściciela nie było wiec nikt nie przeszkodził mi zabraniu jej i popłynięciu wraz z prądem rzeki. Było to czasochłonne acz bezpieczne, gdyż fabryka i okolice nie były przez nikogo obstawione a nie było też komu mnie śledzić.

Z gondoli wysiadłem pod mostem łączącym wyspę ze stałym lądem po czym osunąłem łódkę do wody tak by popłynęła dalej wraz z nurtem. Spełniła już swoje zadanie.

Rozejrzałem się czy na pewno mnie ktoś nie śledzi. W sumie było to bez sensu, bo jeśli już ktoś miałby mnie śledzić to nie dałby się mi zauważyć. Amatorów to tropienia możliwe ze jednego z najbardziej niebezpiecznych zbiegów nie zatrudniają. Szybko przeszedłem przez kurzące się sale fabryki. Niby była winda, z której się dało skorzystać, ale już dawno z Waldem uznaliśmy ze lepiej jej nie ruszać, bo to by mogło pokazać, że ktoś tu bywa. Chociaż na wszelki wypadek naprawiliśmy ja i podłączyliśmy do superkomputera tak by się dało ja blokować.

W Sali głównej nie zastałem Walda. I to mnie zdziwiło. Byłem tu w tym momencie już jakieś kilkanaście razy i za każdym razem Schaeffer siedział przy komputerze oglądając na żywo jak go śledzą. Od razu do niego zadzwoniłem, ale nie odbierał. Przez chwilę przez myśl mi przeszło ze mogłem zdradzić jego pozycje telefonem. Chociaż, nie. Waldo był zbyt przezorny by tak się dać. Telefon był zapewne nienamierzany a dzwonek nastawiony na ledwie zauważalna wibracje wiec szansa ze ukrywałby się gdzieś i odgłos dzwonienia by go wydał była minimalna. Odpaliłem konsole i się uspokoiłem. Waldo wraz z Aelitą byli w Lyoko.

Odetchnąłem z ulga po czym usiadłem na fotelu przy konsoli. Słuchaweczki wraz z mikrofonem rzecz jasna leżały na klawiaturze więc ich nie musiałem szukać.
-Waldo? Żabojadzie słyszysz mnie? – powiedziałem spokojnie.
-Głośno i wyraźnie Cebulaku. – odparł Schaeffer. – Przyśpieszyłem materializację wiedząc, że już jesteś blisko.
-A Aelita?
-Teoretycznie jest tu ze mną. Co prawda cię nie słyszy, bo wylądowała w innym sektorze, ale już do niej idę. Skoro jesteśmy już tu bezpieczni to nie pozostało ci nic innego jak uruchomić Xanę i dołączyć do nas.
-Nie możesz tego zrobić od wewnątrz?
-Mógłbym, ale na razie nie zamierzam wchodzić do wieży. A ty i tak jesteś przed konsolą. Zresztą i tak musisz jedynie zatwierdzić wybrany przeze mnie rozkaz.
-Jak wolisz, jaki rozkaz mu wstępnie załadowałeś?
-Wariant 66, czyli zniszczenie Kartaginy i jej baz danych oraz eliminacja osób będących potencjalnym zagrożeniem dla istnienia Lyoko. Zlikwiduje on każdą osobę powiązaną z Kartaginą oraz tych co spróbują takiej sosny bronić. Bazować będzie na danych wykradzionych z jej serwów wiec nie musiałem się bawić w ustalanie listy ofiar. Nie pytaj skąd za tyle wariantów, bo połowa nawet nie została do końca zaprogramowana.

Znalazłem program i uruchomiłem bez chwili zawahania. Xana błyskawicznie pobrał z serwerów Kartaginy listy najbardziej ważnych pracowników zarówno tych o charakterze naukowym jak i wysłanych tu agentów i wyświetlił mi ją przede mną. Nazwisk były setki. Setki przyszłych ofiar Xany. Dopiero teraz do mnie dotarło, że…

Równolegle odezwał się alarm. Kamera przy wejściu zarejestrowała dwóch wchodzących do fabryki agentów. Impuls zagrożenia wystarczył bym lekkomyślnie zaakceptowałem rozkaz dla Xany. Co przegapiłem? Na liscie pracowników wciąż byłem zarówno ja jak i Waldo.

Właśnie wydałem na nas rozkaz śmierci…

Xana nie próżnował. Od razu zobaczyłem, jak używa spektrum by wejść w kable leżące przy wejściu. Po chwili te kable wystrzeliły w stronę agentów i potraktowały ich prądem powodując natychmiastowy zgon.

-Waldo? Waldo słyszysz mnie? Jak to zatrzymać? – wydarłem się do słuchawek nie wiedząc, ile czasu mi zostało.
-Nie da się… Aelita uciekaj! Włączaj powrót do przeszłości! To nasza jedyna nadzieja– usłyszałem przerywaną odpowiedz. Na mini mapie zobaczyłem jak Aelita ucieka do wieży. Tam przynajmniej na razie byłą bezpieczna. Gorzej z Waldem, który był atakowany przez zaprogramowane przez siebie stwory Xany. Od razu zacząłem uruchamiać procedurę skoku w czasie.

Niestety to właśnie czasu mi zabrakło. Podłogi wystrzeliły kable i niemal od razu się na mnie rzuciły. Dosłownie zleciałem z krzesłom ich unikając. Instynkt przetrwania wziął górę nad rozsądkiem i zamiast odpalić powrót do przeszłości to rzuciłem się ku drabinkom by jak najszybciej uciec z pomieszczenia. wciąż istniała jeszcze alternatywa.

Było nią wyłączenie superkomputera. Skazałbym tym samym Walda i Aelitę na śmierć albo przynajmniej na potencjalnie duże uszkodzenia zarówno w pamięci jak i strukturze. Nie miałem jednak innej opcji. Opuściłem się po drabince aż na sam dół do pomieszczenia w włącznikiem. Xana tu nie mógł nic zrobić. Waldo mu zaprogramował silny instynkt zachowawczy wiec program nie zaryzykowałby ataku w tak wrażliwym dla siebie miejscu. Obolały podszedłem do wysuwającej się z podłogi jednostki centralnej superkomputera. Musiałem to zrobić, jeśli chciałem dalej żyć. I tak też zrobiłem. Nacisnąłem dźwignię, wyłączając maszynerię, przez co pomieszczenie zapadło się w ciemności. A ja padłem wykończony na ziemie.

Właśnie straciłem przyjaciela, z którym zamierzałem odzyskać życie i stracić prześladowców. Prześladowców wyeliminowaliśmy, ale zbyt dużym kosztem. Nawet nie zamierzałem wracać przed konsolę ani uruchamiać komputera. Zanim bym tam dotarł po jego włączeniu już by Xana na mnie tam czekał gotowy do ataku. Jednakże im dłużej komputer pozostawał wyłączony, tym bardziej osłabiało to jego zawartość. Za jakieś dwadzieścia lat wrócę tutaj i wtedy uratuje Walda. Na razie jednak… pozostaje mi tylko czekać. Xanie wystarczyło zaledwie kilka sekund by wyeliminować agentów, Walda i niemal mnie. Budzenie go teraz to uwolnienie potwora.

Korzystając z drabinek opuściłem pomieszczenie i wyszedłem z fabryki nie zamierzając do niej wracać przez naprawdę długi czas. Po chwili musiałem jednak zrobić wyjątek by wyrzucić do rzeki ciała agentów. I była to ostatnia czynność jaka zrobiłem w tym przeklętym miejscu.

Autor: Pablo