Masz świadomość, że nigdzie tego nie opublikujesz, prawda?
– Tak, oczywiście, tajemnica państwowa.
– Serio mówię.
– Belpois, setki ludzi pracuje w świecie wirtualnym, dziesięć razy tyle budowało ten statek! Prędzej czy później będziecie musieli ujawnić, że odwiedzamy miejsca lata świetlne od Ziemi. Wtedy świat będzie chciał historii, opowieści, reportaży, a nie waszych tabelek i suchych faktów.
– Skoro tak sądzisz…
– Tak sądzę. Możemy zaczynać?
Thomas Vincent: Przedstawiam państwu Jeremy’ego Belpoisa, współzałożyciela Instytutu Technologii Kwantowych im. Walda Schaeffera. Może powiesz nam, gdzie my właściwie jesteśmy w tej chwili, bo już samo to przekracza granice wyobraźni?
Jeremy Belpois: Trudno to właściwie określić. Tak naprawdę to my przekroczyliśmy granicę wyobraźni i gnamy w nieznane. Stoimy teraz na mostku AV-03 Aelity – pierwszego ziemskiego pojazdu zdolnego do podróży międzygwiezdnych. Jesteśmy… jakby to ująć?.. na półmetku maratonu małych kroków dla człowieka <śmiech>.
„Podróż przez tunel to najmniej logiczne i najbezpieczniejsze szaleństwo, na jakie można wpaść” – powiedział mu przed startem jeden z naukowców. Thomas Vincent nie przykładał do tych słów zbyt wielkiej wagi. W innych miejscach inne słowa brały się z podobnej fascynacji i miały osiągnąć podobny skutek, ale zawsze pik adrenaliny przy skoku ze spadochronem nad Badlandami w końcu mijał. Zawsze zastygłe w mroźnym powietrzu czyste kryształy wód Bajkału w końcu się topiły. Zawsze islandzkie płomienne burze cichły do ledwie ciepłych powiewów, które opływały wyolbrzymiony przez lata arogancji bagaż doświadczeń starego niewzruszonego reportera. A jednak od dwóch tygodni Thomas przychodził raz po raz na taras widokowy Aelity i godzinami wpatrywał się w ciemność, zostawiając nawet nieodłączną kamerę wyłączoną w pokoju. Z jakiegoś powodu widok nieustannie towarzyszący każdemu na pokładzie mimo upływających dni wciąż poruszał tę strunę, którą Vincent dawno przestał podejrzewać, że potrafi drżeć w zachwycie tyle czasu. Może to dlatego, że wydobywające się z mroku pojedyncze wielobarwne strumienie światła miały w sobie nieziemską, astralną wręcz głębię – Thomas nie był pewien, czy przez całe życie zobaczył tyle różnych kolorów co dzisiejszego poranka. A może dlatego, że po raz pierwszy od dawna wielki podróżnik, zawsze pierwszy na liniach frontu współczesności w walkach na słowa, pieniądze i ołowiane kule, czuł niepewność.
Co się ze mną stanie, jeśli teraz zginę? Odpowiedź nie była przerażająco prosta jak 7 lat temu na Majdanie czy 11 w Syrii. Odpowiedź nie była nawet tak niewiarygodnie fantastyczna jak tuż przed wyjazdem, kiedy na granicy Sektora Polarnego Thomas wpatrywał się w swoje odbicie w spokojnych wodach Cyfrowego Morza. Coś o przeniesieniu do bąbla? Wirtualizacja, ale nie do końca? Podróż w bąblu przez wiązadło? Czy może węzeł?
Vincent wysłuchał tych tłumaczeń kilka razy – od znajomego zaangażowanego naukowca, podczas przygotowań do reportażu, na otwartej odprawie dla wszystkich pasażerów – ale jedyne, co sobie uświadomił, to to, że nikt nie jest w stanie mu powiedzieć, gdzie skończy jego ciało, jeśli coś pójdzie nie tak. O umyśle nawet nie wspominając.
Choć okrzyk z korytarza wyrwał go z zamyślenia, postanowił nie odwracać wzroku od fantazyjnych rozbłysków za iluminatorem.
– Och, na litość… Czego? – warknął.
Ktoś kiedyś zauważył w przypływie dobrego humoru, że inicjały Vincenta zapisane bez znaków przestankowych to „TV”. Paradoksalnie jak ulał pasujące do wizerunku młodego przebojowego reportera telewizyjnego lubującego się w sardonicznych żartach. Thomas za poradą konsultanta PR spędził kilka lat na staraniach, by każdy kojarzył największego i najprzedniejszego konkurenta Laurenta Delahousse’a na dziennikarskiej scenie France Télevisions jako „Telewizję”. Teraz, dwie dekady później, błyskotliwy żart z młodości śmieszył w zupełnie inny, niepożądany sposób, a samego dziennikarza irytował jak nic na świecie. Pomyślał z gniewem, że ktokolwiek przed chwilą krzyczał przez całe pomieszczenie „Hej, Telewizja!” doskonale o tym wie.
Kiedy jednak po kilku długich sekundach ciszy oschłe „Czego?” wciąż wisiało w powietrzu, Vincent niechętnie odwrócił się i przeniósł wzrok z tańczących w ciemności strumieni energii na zgromadzonych na tarasie widokowym w poszukiwaniu autora okrzyku. Ostatnie czego się spodziewał to niechętne pytające spojrzenia wszystkich zebranych.
– O, pan Vincent – zaczął niepewnie dwudziestoparolatek oparty niedbale o ramę grodzi przy wejściu na taras, wyglądający jakby jedynie na chwilę przystanął. Niebieskie oznaczenia naszyte na ramię jego prostej szarej bluzy wskazywały, że należał do zespołu programistycznego, standardowego personelu Aelity. – Głupio wyszło w sumie…
Thomas z niejakim oburzeniem zorientował się, że zakłopotanie chłopaka wynikało raczej z absurdalności sytuacji niż jego zawstydzenia.
– To o mnie chodzi – przyszła programiście na ratunek młodziutka szatynka stojąca od jakiegoś czasu tuż przy iluminatorze obok reportera. Nie mogła mieć więcej niż 20 lat, Vincent w myślach natychmiast określił ją jako „stewardessa”. – Coś się stało?
Chłopak szybko odzyskał rezon i kontynuował:
– Tak, twój dziadek chciałby cię widzieć w pokoju rdzenia za jakieś pół godziny. Ma jakąś symulację do pokazania albo coś takiego.
– OK, dzięki, przekaż mu, że przyjdę.
Informatyk skinął głową na pożegnanie, dodał krótkie „Jeszcze raz przepraszam” i szybkim krokiem opuścił salkę. W niezręcznej ciszy obecni wrócili do przerwanych zajęć. Dziewczyna odstąpiła od okna, lekko upadła na jedną z kanap rozstawionych na tarasie i przymknęła oczy. Po chwili jednak czując na sobie przenikliwe spojrzenie Thomasa zaczęła przepraszającym tonem:
– To nic takiego, głupi żart. „Telewizja”, od inicjałów. Tamara Wilczek.
Reporter zmarszczył nos w osobliwym wyrazie zdziwienia i przeklął się, że w pierwszej chwili nie skojarzył faktów. Oczywiście, tak młoda osoba, której dziadek ma uprawnienia dostępu do pokoju rdzenia – to musiała być wnuczka Franka. Na swoją obronę miał tylko fakt, że…
– Nie wiedziałem, że Wilczek ma wnuczęta.
– Nie przygotował się pan do tego reportażu za dobrze – roześmiała się.
Niewinny żart sprawił, że oblicze Vincenta zachmurzyło się jeszcze bardziej.
– Chciałbym przyjść na tę… symulację. Zrobić wywiad z Frankiem. I z tobą.
Tamara złożyła dłonie i udała zamyślenie.
– Mówi pan?
„Do czego to doszło, przegrywać słowne przepychanki z małolatami” – pomyślał z przekąsem. Z nieznanego sobie powodu myśl, której przed opuszczeniem Ziemi towarzyszyłby gorzki grymas, teraz przywiodła lekki uśmiech.
– Pytam, czy to nie będzie problem.
– Proszę przyjść, może dziadek pana nie wygoni.
Autor: Qazqweop