Przepaść między sezonem czwartym a Ewolucją…

Rozdział 1.
Intruz

Ponuro. Bardzo ponuro – takie i inne zdecydowanie bardziej depresyjne myśli przetaczały się przez głowę porucznika Hektora Gaide. Właściwie to tytuł porucznika był zwrotem grzecznościowym. Był zwykłym szarym nawigatorem na jednej z klasycznych, prostych uderzeniowych łodzi podwodnych na usługach floty Stanów Zjednoczonych. Gaide pełnił usługi nawigacyjne teraz na zdecydowanie potężniejszej łodzi podwodnej. Eksplorował nieznane ludzkości tereny. Był pierwszą osobą, której dane było podziwiać te dzikie, nieokiełznane wody. Tak mu się wydawało.
Ale Hektor nie czuł dumy, ani nawet ekscytacji. Był jedynie zażenowany. Wybrali go jako świnkę morską. Był jedną z niewielu osób na całym kontynencie, które przeżyłyby podróż do tego dziwnego świata. I jedyną, która jest oprócz tego zdolna prowadzić łódź podwodną. Tak mu powiedzieli. Ale istniała jeszcze lojalność towarzyszy broni i jakiś szeregowiec, który dużo wiedział, dał mu dysk z informacjami. Niepokojącymi informacjami. Hektor nie miał czasu przejrzeć całej zawartości, ale znalazł coś ciekawego: mianowicie, jeśli coś pójdzie nie tak, zniknie. Ale nie utopi się. Nie zginie. Jego ciało zniknie. Reszta zostanie i będzie stała w jednym miejscu do końca świata, albo i jeszcze dłużej. Hektor uważał, że to los gorszy od śmierci. I zapewne miał rację. Nikt nie miałby zamiaru tu przepaść na zawsze. Tu, na tym obcym morzu, w obcym świecie.
Pikanie sonaru przerwało jego rozmyślania. Spojrzał na ekran. Potężna fala zmierzała w jego stronę. Gdy w niego uderzy, otrzyma pakiet informacji. Była to jedyna sprawnie działająca metoda przesyłania informacji w Cyfrowym Morzu, jaką opracowali inżynierowie Hiperborei. Hiperborea to robocza nazwa komputera kwantowego ASCTT OS2. Gaide miał już do czynienia z superkomputerami. Dwie takie maszyny koordynowały ruchy floty morskiej, a trzeci, o mniejszej mocy, lotnictwo. Wszystko było, oczywiście, tajne. Ale istnienie Hiperborei starano się ukryć znacznie skrzętniej, niż w przypadku pozostałych projektów.
Statkiem zatrzęsło, a gdy rozmieszczone na całej powierzchni czujniki złapały sygnał, przekonwertowały go i wyświetliły na głównym pulpicie. Hektor odczytał tekst:
Poruczniku Gaide!!! Według naszych danych powinieneś znajdować się tylko kilka minut drogi od celu. Wyniki skanowania, które przeprowadziliśmy we wcześniejszym czasie, wykazują, że by dostać się do wnętrza celu będziesz musiał przepłynąć przez śluzę zabezpieczającą. Gdy zbliżysz się na odległość 6 metrów do gniazda śluzy, połącz się z nim kluczem cyfrowym, a następnie wyślij do nas sygnał. W odpowiedzi prześlemy kody wejścia. Nie powinno to trwać dłużej niż 5 minut.
Czyli zbliżam się do celu – pomyślał i chwycił ster w ręce. Komendą głosową wyłączył autopilota i poprowadził Peetah wzdłuż szlaku przesłanego razem z ostatnią wiadomością z centrali. Właściwie prawdziwa nazwa statku to PT:-H3. Project: Tree Half 3. Projekt, o którym jest mowa w skrócie, to „Drzewo”, czyli nowa superwydajna serwerownia, umieszczona w wirtualnym świecie. Kody źródłowe, które tworzą wewnętrzne bazy danych. Half 3, trzeci etap projektu, czyli manualne poszukiwanie miejsca do umieszczenia kodów źródłowych. „A zaszczyt ten przypadł właśnie mi”, pomyślał gorzko. „Ale z drugiej strony, przynajmniej mam potężną łódź.”
A Peetah była naprawdę imponująca, jak na jednoosobowy pojazd podwodny: długa na 16 metrów, szeroka na 4. Tylne główne silniki miały średnicę wynoszącą aż 3 metry. Były zarazem potężną bronią do usuwania przeszkód. W każdej ogromnej bali z silnikami znajdowało się sześć wyrzutni torped, które tworzyły się automatycznie. Strzał z jednego działa można było oddawać co 12 sekund. 12 pocisków co 12 sekund. Kokpit był szklaną banią, która w przekroju miała 7 metrów szerokości i 3 wysokości. Znalazło się w niej miejsce na stery, dwa panoramiczne ekrany, obracany fotel, 4 komplety klawiatur i duże okno.
Peetah mknęła między ciemnymi iglicami zawieszonymi w wodzie jakby do góry nogami. Te były wygaszone jak wiele innych, które Hektor mijał po drodze, ale pamiętał, że kilka konstrukcji, które znajdowały się w bezpośredniej odległości od miejsca, z którego wyruszył, było rozświetlonych i przepływały przez nie dziesiątki impulsów.
W końcu zobaczył cel. Ale nie on go najbardziej zaciekawił, tylko niezwykły twór tuż obok niego. Wyglądał jak jakiś portal, podwieszony kanałami przesyłającymi dane do umownego sufitu Cyfrowego Morza. „Później to sprawdzę”, pomyślał Gaide i podprowadził statek na wymaganą odległość sześciu metrów do śluzy. Połączona była z ogromną kulą, w której, jak spekulowali inżynierowie, powinno się znajdować idealne miejsce do umieszczenia kodów źródłowych. Na pulpicie pojawił się pasek postępu, wskazujący wartość 30%. Nawigator zaczął manewrować tak, by osiągnąć najlepsze ustawienie. Gdy to zrobił, program skorygował położenie łodzi za pomocą umieszczonych parami po obu stronach statku silników pomocniczych, a pasek postępu doszedł do stu procent. Wtedy włączył klucz cyfrowy. Błękitna, rozmywająca się lekko w cyfrowej wodzie wiązka dotarła do gniazda śluzy, zamigotała i… zniknęła. Kolejne dwie próby także zakończyły się niepowodzeniem. Gaide przygryzł wargę. ”Cóż, pora na rozwiązanie siłowe.” Uzbroił wyrzutnie torped. Porucznik odczekał 12 sekund, aż na pulpicie pojawi się potwierdzenie gotowości do otwarcia ognia. Wystrzelił. Dwanaście pocisków ruszyło w stronę wrót. Eksplozja była potężna, ale nawet nie zarysowała wrót. Nawigator wystrzelił jeszcze kilka takich salw, ale na śluzie nie zrobiło to żadnego wrażenia.
Nagle stało się coś dziwnego. Między segmentami, z których składała się wielka kula powstały szczeliny, które zaczęły się rozjaśniać. Gdy cała powierzchnia celu porucznika była już poprzecinana białymi liniami, blask zalał okolicę i na chwilę oślepił Gaidę. Porucznik otworzył oczy i stwierdził, że coś się zmieniło. Zrobiło się jakby… cieplej i przytulniej. Obejrzał się za siebie i zauważył, jak z czarnej woda zmienia się w błękitną, a z tyłu zapalają się kolejne iglice. Ponownie spojrzał na kulę i portal i ponownie poczuł, że coś się zmieniło. Po raz kolejny odpalił klucz cyfrowy i tym razem nawiązał kontakt z gniazdem śluzy. Pojazd automatycznie wysłał falę z zakodowaną sekwencją danych, a Hektor czekał na odpowiedź z centrali, która miała mu pomóc wejść do środka celu.

* * *

Setki procesorów zamigotały i eksplodowały feerią barw, pobudzając do życia potężny kwantowy superkomputer. Młody brunet wszedł do starej windy, w której czekali już na niego radosny Włoch Odd Della Robbia i jego starszy towarzysz, William Dunbar. Wjechali dwa piętra wyżej, do głównego pomieszczenia.
– Spoko, Odd, to nie takie trudne, ja to szybko załapałem.
– Tak, ale ja wolę spać, niż siedzieć do późna z instrukcją obsługi superkompa. Szczerze, Ulrich, coraz bardziej przypominasz mi Einsteina.
– Będziecie tak dyskutować, czy Odd w końcu wyśle nas do Lyoko? Chciałbym już skopać tyłek Ulrichowi – wtrącił William. Ulrich tylko westchnął i wytłumaczył przyjacielowi jak rozpocząć sekwencję materializacji. Stern i jego starszy o rok kolega nie tracili czasu na włączanie windy, ale zeszli od razu po drabince do sali skanerów.
– Jesteśmy na miejscach – powiedział Dunbar. W normalnych warunkach jego kolega przy mainframe’ie superkomputera piętro wyżej nie miałby prawa go usłyszeć, ponieważ zarówno ściany, jak i sufity i podłogi były niezwykle grube, ale znaczna część sal została wyposażona w odpowiedni zestaw nagłaśniający i komplet mikrofonów.
– Ok. A więc – rozległ się głos Della Robbi z głośników – Transfer Ulricha. Transfer;
– Możesz darować sobie tą formułkę – przerwał mu brunet.
– Tak, po prostu nas wyślij – dodał William.
– Nie gorączkujcie się tak, Wojownicy Lyoko, już odpalam – mówiąc to wcisnął klawisz Enter na klawiaturze. Przygotowane wcześniej przez Sterna procesy wystarczyło już tylko ostatecznie potwierdzić.
Rozsuwane drzwi do skanerów zablokowały się w pozycji zamkniętej. Do obu aktywnych urządzeń ciężka maszyneria hydrauliczna doprowadziła rurami mieszaninę pary wodnej i kilku innych gazów, która miała przyspieszyć rozgrzewanie teleporterów. Gdy skanery osiągnęły odpowiednią ilość mocy, William poczuł, jak niezwykła energia prześwietla go na wylot i dokonuje dokładnej analizy jego budowy. W następnej chwili ze ścian maszyny wydobyło się oślepiające światło. Gdy otworzył oczy, znajdował się już w innym świecie.
Sektor pustynny byłr30; jak pustynia. Dziesiątki, jeśli nie nawet setki dużych i małych, płaskich platform było zawieszonych w pewnej odległości nad taflą wewnętrznego Cyfrowego Morza Lyoko. Pustynia słynie z wielu formacji skalnych, których jest nawet więcej niż w sektorze górskim – dziesiątki labiryntów, płaskowyżów i skalnych grzybów, dolin i wąwozów urozmaicają pozornie puste i bezbarwne terytorium Lyoko.
To właśnie w tym sektorze zwirtualizowali się Ulrich i William. Stern był ubrany w swój zwyczajowy żółto-czarny kombinezon oraz mocne, wojskowe buty sięgające mu do kolan, a na głowie miał żółtą przepaskę opatrzoną dziwnymi symbolami – pamiątkę po klimatycznym stroju samuraja sprzed rekompilacji kodów uzbrojenia przez Jeremy’ego. Ale nowe kody przyniosły wojownikowi coś więcej, niż nowy strój – mianowicie, dwie katany, które w rękach Ulricha zyskiwały niezwykłą ostrość i moc.
Strój Williama także był pamiątką po starych czasach, ale tym razem raczej złych niż dobrych. Dunbar miał na sobie ciemną zbroję i ciężkie buty oraz dodatkowo opancerzoną rękawicę. Walczył swoją ulubioną Żyletą, potężnym mieczem o długim i szerokim, jednosiecznym ostrzu. Przypominał bardzo ciężki tasak o długim jelcu. I choć oczy X.A.N.Y. zniknęły z jego ubioru, to zarówno zbroja, jak i broń, zostały wypaczone przez niszczący wpływ wieloczynnikowego wirusa.
Wojownicy stanęli naprzeciw siebie. Dwie katany Ulricha jarzyły się błękitnym blaskiem, gigantyczna Żyleta Williama okryła się ciemną mgłą. W ich uszach rozległ się głos Odda:
– Gotowi? 3! 2! 1! Walczcie!
Samuraj nie tracił czasu. Wyskoczył w górę i w mgnieniu oka pokonał odległość między dwoma uczestnikami starcia. Dokonał tego za pomocą supersprintu – jednej z mocy, które posiadał w Lyoko. Kiedy jej używał, poruszał się tak szybko, że obserwatorowi wydawało się, że Ulrich jakby się rozciąga, część siebie zostawia z tyłu. Lewą kataną zamierzył się w brzuch przeciwnika. Dunbar, oszołomiony tempem walki, jakie zostało mu narzucone, nie zauważył oczywistego podstępu. Kiedy on zablokował pierwszy cios swoją bronią, Stern wyprowadził drugie cięcie od góry. Żyleta była bardzo szeroka i William zdążył częściowo się zasłonić jedynie zmieniając jej kąt nachylenia względem podłoża, ale miecz Ulricha i tak dosięgnął ramienia Dunbara. Trafił akurat w nieosłonięte zbroją miejsce.
– William! Straciłeś 20 punktów! – wykrzyczał Odd do mikrofonu. Bardzo żałował, że nie on teraz walczy w Lyoko, ale i tak dał się ponieść emocjom.
William ocknął się z początkowego oszołomienia i ciął Żyletą znad głowy. Stern skrzyżował swoje ostrza i zablokował cios, choć wymagało to od niego nadludzkiej siły. Zaletą broni Williama było położenie środka ciężkości i rozłożenie masy – sprzyjało ono długim cięciom z góry i atakom siłowym. Ulrich ponownie użył supersprintu i odskoczył na ponad 10 metrów od przeciwnika. Wysyczał tylko:
– Triplikacja – Wyglądało to mniej więcej tak, jakby, używając sprintu, z samuraja wybiegły dwie inne, identyczne postacie. Gdy się zatrzymały, wyjęły katany i ustawiły je w podobnych pozycjach. Chórem wykrzyczały:
– Teraz nie masz szans! – a środkowy dodał – Triangulacja!
Było to połączenie dwóch wcześniejszych mocy Ulricha: supersprintu i triplikacji. Korzystając z tej pierwszej umiejętności trzy wcielenia wojownika okrążały ofiarę, zamykając ją w trójkącie ostrzy. Manewr taki dawał możliwość swobodnego ataku z każdej strony.
Właśnie z tej umiejętności skorzystał samuraj. William i teraz poczuł się zdezorientowany. Ale trzeźwość umysłu odzyskał znacznie szybciej niż ostatnim razem – głównie za sprawą trzech powierzchownych ciosów, które w jednej chwili pozbawiły go 30 punktów życia.
Poczekał na odpowiedni moment i błyskawicznie przełamał szyk przeciwnika, stawiając swój tasak ma domniemanej ścieżce biegu samuraja. Skutek był natychmiastowy.
Dwa z trzech wcieleń Ulricha odrzuciło kilka metrów dalej. William podbiegł do pierwszego z nich i wyprowadził poprzeczne cięcie – efekt: natychmiastowa dewirtualizacja. Drugi klon był już przygotowany i zaatakował z nad głowy podwójnym ostrzem. Dunbar zablokował cios i, wykorzystując całą swoją siłę, odepchnął wroga na krawędź sektora. Ten walczył przez chwilę o utrzymanie równowagi, ale ostatecznie przegrał i spadł w odmęty Cyfrowego Morza.
Ciemny rycerz odwrócił się, by wykończyć ostatniego przeciwnika ,i nadział się na jedną z katan Sterna. William spojrzał na wbitą w swój tors niebieską stal i westchnął zdziwiony. W następnej chwili tekstura zaczęła schodzić z awatara, aż został sam cyfrowy szkielet. Ten zamigotał i zniknął. W tej samej chwili z jednego ze skanerów wyszedł już w swojej ziemskiej postaci ciemnowłosy trzecioklasista i ugięły się pod nim nogi.
– Nieciekawie wraca się z Lyoko, kiedy zostajesz przymusowo zdewirtualizowany, co? – usłyszał kpiący głos młodszego o rok bruneta. Odd zdążył już sprowadzić go na Ziemię.
– Nie musisz się tak wywyższać, miałeś farta.
– Ta, jasne.
– Lepiej wyłączmy superkompa.
– Odd, wyłączamy superkompa! – krzyknął Stern.
– Wiem, przecież ja was ciągle słyszę – rozległo się z głośników.

* * *

– No to w górę – powiedział na głos Gaide.
– Komenda nierozpoznana! – wydobył się głos z pulpitu sterowniczego. Hektor westchnął w duchu i podprowadził Peetah w górę. Nad nim skaner łodzi wykrył 6 węzłów transmisyjnych. Pamiętał, że przed teleportacją do tego dziwnego świata zrobili mu o tym wykład. Takie węzły mogły zostać łatwo przekształcone w cyfrowe bazy danych, i to właśnie tam nawigator miał wgrać kody źródłowe. Aby to zrobić, wystarczyło, żeby dotknął serca węzła. Tak został stworzony jego awatar. Zaraz po dostarczeniu kodów miał wrócić na Ziemię. Tak mu powiedzieli.
Ważne jednak, że jeden z węzłów był dokładnie nad nim. Płynął coraz wyżej, aż nagle silniki odmówiły posłuszeństwa. I wtedy zauważył, że się wynurzył ponad taflę morza. Otworzył kokpit. Przed nim rozciągał się nowa, niezwykła kraina – wyglądała jak kry unoszące się na Cyfrowym Morzu. A dokładnie na wprost znajdował się duży biały walec, u podstawy oblepiony dziwną czarną substancją. Nad całą przypominającą wieżę konstrukcją, unosiła się biała poświata.
– Dziwne.
– Komenda nierozpoznana!
– Zamknij się! – porucznik stracił już cierpliwość do autopilota. Ręcznie wprowadził statek na krę z wieżą i wybiegł z niego. Gdy doszedł do budowli, zaczął zastanawiać się, jak ma wgrać kody.
W końcu oparł rękę na ścianie wieży. Sekunda, dwie, trzy. Nic się nie stało. Naparł mocniej, i upadł na białą, wąską ścieżkę. Gaide rozejrzał się po pomieszczeniu – z budowy ścian wywnioskował, że dostał się do środka budynku. Na murach zawieszone były małe interfejsy wykonujące różne podprogramy. Nagle Hektor zauważył, że nad nim znajduje się jeszcze jedna platforma i doszedł do wniosku, że to ona musi być sercem węzła. „Ale jak się tam dostać?” Podszedł na środek niższego poziomu wieży, a gdy mijał kolejne koncentryczne kręgi, te zapalały się białym światłem. Kiedy stanął na środku, otoczyła go delikatna niebieska poświata i uniósł się kilka metrów. Spanikował, a niezwykła moc przestała działać i Gaide ciężko upadł na plecy. Postanowił spróbować jeszcze raz. Tym razem zachował nerwy na wodzy i dotarł na najwyższe piętro budowli. Tam zastał główny interfejs. Położył na nim dłoń, a na pulpicie pojawił się pasek postępu. Gdy doszedł do 100% porucznik… zniknął.
Gdyby jednak tak się nie stało, Hektora Gaide czekałaby niemiła niespodzianka. Bo właśnie w tej samej chwili, gdy nawigator wgrał wszystkie kody, gdzieś we Francji ktoś wyłączył pewien kwantowy superkomputer, a Lodowiec, jak i cały cyfrowy świat, zaczął znikać, a poziom wewnętrznego Morza Cyfrowego – gwałtownie się podnosić. Peetah, której urządzenia pokładowe zostały zablokowane na pozycji stabilny postój, odpaliła automatycznie silniki manewrowe, żeby pozostać wciąż w wyznaczonym miejscu. Gdy superkomputer ostatecznie zakończył pracę, w zawieszonej w Cyfrowym Morzu kuli zwanej Lyoko pozostała tylko mała, obca łódź podwodna.