[Półfinał 1-1] Jerzy Tasiemski vs Jean-Paul Cremufca

Jerzy pędził przed siebie, mijając kolejne drzewa, a w rękach trzymał kamą i kaminari. I choć w tej chwili nie powinien zajmować się niczym innym jak swoją pracą, to nie jednak nie potrafił się na niej w pełni skupić.
Lasy Pozostałości były wyjątkowo malownicze. Jedynie chęć mordu zamieszkujących je bestii mogła z tym konkurować. Nawet gracze, którzy uważali się, za nie wiadomo jakich kozaków, musieli się mieć tu na baczności. To miejsce miało uczyć szacunku, do przeciwnika, jak i pokory.
Inni testerzy żartowali, sobie, że po tym, co oni tu tworzą, to walka z Obcym byłaby pestką. On jak jeden z najlepszych, nie był tego taki pewien. Nigdy z żadnym ksenomorfem się nie mierzył, ale podejrzewał, że mogło być w tym ziarno prawdy. Już on i reszta ekipy o to zadbali.
Jednak pomimo świadomości, gdzie się znajduje, ostatnia walka pokazowa nie dawała mu o sobie zapomnieć.
Co prawda słyszał kiedyś o tej całej osławionej Marionetce, lecz słyszeć o kimś, a móc zobaczyć, do czego ten ktoś jest zdolny, to dwie zupełnie różne sprawy.
— Czy my się przypadkiem na coś nie umawialiśmy? — usłyszał nagle żeński, co wyrwało go z zamyślenia i niemal nie skutkowało, tym, że wywrócił się o wystający korzeń.
— Nie stłasz mnie Walkiłia — rzucił za siebie, odzyskując zgubiony rytm biegu.
— Trzeba było dotrzymać słowa — odparła rozmówczyni, zrównując się z nim.
Była to niewysoka dziewczyna o pomarańczowych włosach, której uśmiech w tym momencie rozciągał się niemal od ucha do ucha. Ten sam, który praktycznie zawsze sprawiał, że serce Jerzego miękło.
— Jakbyś się nie spóźniała, to bym nie płóbował tego pszetestować sam. Dobsze wiesz, sze ostatnio mam łaczej napięty głafik i nawet pomimo najszczełszych chęci nie mogę czekać na ciebie w nieskończoność. Sigma ci powiedział, gdzie mnie znaleźć?
— Może… — odparła wymijająco. Jednak ton jej głosu zdradził mu, że tak właśnie było.
Poza tym wiedział, że nie mogło być inaczej. To właśnie Sigma odpowiadał za wszelkie testy wszystkich nowych aktualizacji w Zonie. Nie ma możliwość, by jakakolwiek zmiana w którejkolwiek z dwudziestu sześciu stref przeszła bez niego.
Nowy potwór w Labiryncie? Nadzoruje jego testy.
Aktualizacja misji w Sanktuarium? Analizuje dane z nich.
Nowe wydarzenie w Pozostałości? On wyznacza testerów.
Polak spokojnie z ręką na sercu mógłby stwierdzić, że Zona bez Sigmy nie istnieje. On był niemalże sercem Zony, nawet jeśli była tylko niszowym światem, odwiedzanym przez niewielu.
— A zdąszył ci, chociasz powiedzieć na co dziś się poływamy, czy znów poleciałaś, nie zwłacając uwagi, na to, co mówi? — spytał z wymownym uśmiechem.
— Może… — powtórzyła, przeskakując nad kamieniem. — A co?
— Nic. Zdziwiłbym się jedynie, jakbyś to złobiła.
— A i tak zawsze daję sobie radę. Więc to chyba żaden kłopot.
— A no nie. Mam nadzieję, że będziesz oglądać mój kolejny występ na Arenie.
— Żartujesz? Ty nawet co się dzieje, gdy walczysz. Wszyscy normalnie nie mogą usiedzieć na miejscach, jak Sigma puszcza transmisję na ekranach w Centrum. Nie zdziw się jak po wszystkim powstanie kolejka chętnych do zmierzenia się z tobą.
— Tszeba było się nie zapisywać… — mruknął sam do siebie.
— Za późno. I nawet nie próbuj przegrywać. A właśnie! Po twojej walce chcę cię widzieć w Centrum punkt dziewiętnasta.
— A nie moszesz mi tełaz tego powiedzieć?
Niespodziewanie między drzewami rozległ się wibrujący wizg, od którego w normalnym świecie mogłyby popękać bębenki w uszach.
— Jak widać nie.

***

Po zniknięciu klatki i wylądowaniu na skalnym podłożu Jerzy momentalnie odskoczył kilkukrotnie do tyłu, zwiększając dystans. Nie miał pewności, jak blisko od niego znajduje się Jean z tym całym swoim arsenałem, to nawet jeśli miał się trzymać planu, wolał zapewnić sobie na start jak najwięcej miejsca.
I słusznie, bo niemal w tym samym momencie, w miejscu jego lądowania doszło do eksplozji, która przypiekając mu stopę i kosztowała go kilka punktów życia.
— Co to? Mały pasikonik boi się, że się trochę rozerwie? — usłyszał, lądując.
Spojrzawszy w stronę rozmówcy, nie zobaczył, a ubranego w szary płaszcz wrestlera, z kolejnym granatem w ręce. I w sumie nie wiedział co gorsze. Fakt, że jego grenadier próbował go w ten sposób sprowokować — co całkiem nieźle mu wychodziło — czy to, że nie mógł sobie przypomnieć imienia tego gościa.
Kątem oka dało mu się dostrzec, że obaj znajdują się w średniej wielkości jaskinie, którą rozświetlały zwisające ze sklepienia żelazne lampy emanujące błękitnym blaskiem.
— Weź lepiej, szuć tymi swoimi granatami w siebie — rzucił, wyciągając dwie rączki, zamieniając jedną z nich w katanę.
— Chciałbyś — padło w odpowiedzi. Chwilę później obraz wrestlera zniknął, ukazując Jeana rzucającego w Polaka kolejnym ładunkiem.
Ten jednak nie zamierzał zapoznać się z jego efektem. Po raz kolejny uskoczył przed ładunkiem przeznaczeniem, jednocześnie podrzucając katanę pod sufit. Chwilę później i on się tam znalazł. Łapiąc za łańcuch jednej z lamp, natychmiast cisnął mieczem w Jeana.
Ten jednak bez problemu uchylił się przed nadlatującym ostrzem, sięgając jednocześnie do jednej z kieszonek i obracając się w stronę, w którą poleciała broń. Jednak tam, gdzie wylądowała, nikogo nie było.
W ułamek sekundy odwrócił się z powrotem w kierunku Jerzego, lecz latarnia, na której wisiał, dyndała sobie swobodnie, pozbawiona jakiegokolwiek obciążenia.
— Kości zostały szucone — usłyszał za sobą, a z ust szatyna wydobyło się ciche przekleństwo, kiedy używał swojego skoku, by uniknąć ataku.
Jak się jednak okazało o ułamek sekundy za późno, bo, gdy spojrzał przez ramię, dostrzegł dwie dewirtualizujące się kieszonki z jego pasa.
— Dwie z głowy. Zostało osiem — stwierdził Jerzy, doskakując do grenadiera, chcąc uderzyć kataną znad głowy.
— Po moim trupie — rzucił, unosząc ręce i przyjmując cięcie na lewy karwasz.
— Skoło tak ładnie płosisz… Nie odmówię ci tego — podsumował i kopnął Jeana w tors. Oczywiście pancerz zredukował, ale Polak zyskał w ten sposób miejsce do wyprowadzenia kolejnego ataku. Tym razem z użyciem naginaty.
Jednak tym razem Jean zdążył uniknąć uderzenia, odskakując swoją mocą i rzucając w blondyna dwoma ładunkami.
Ten w odpowiedzi użył broni niczym tyczki, chcąc wybić się poza zasięg eksplozji. Niestety jeden z pocisków zdążył zbliżyć się do niego, na odpowiednią odległość co skończyło się utratą kolejnych punktów, gdy wybuch przypiekł mu obie ręce, wyrzucając jeszcze wyżej w powietrze, wskutek czego niemal sięgnął sufitu. Nie byłaby to jeszcze najgorsza sytuacja. Ot mógł złapać się którejś z wiszących lamp i uniknąć upadku.
Tylko że jak na złość znalazł się w takim miejscu sklepienia, że wszystkie łańcuchy były poza jego zasięgiem.
Zawsze mógł jeszcze spróbować Doskoczyć do naginaty, lecz te również ma skutek wybuchu, została posłana w nieprzewidziany lot i łapanie jej, również nie zapewniało bezpiecznego lądowania.
Co gorsza, próbując rozwiązać problem upadku, zapomniał na chwilę o swoim przeciwniku. Niemal w tym samym momencie, w którym to do niego dotarło, poczuł, jak całe ciało mu drętwieje, trafione kolejną niespodzianką przeciwnika.
Lądując na dnie jaskini niczym jakaś groteskowa rzeźba, miał jeszcze możliwość dostrzeżenie jak Jean ponownie korzysta ze swojej zdolności skoku i leci na niego z trzymaną oburącz szablą, której czubek nieubłaganie zbliżał się do jego torsy w celu przebicia go na wylot i odesłaniem z powrotem do prawdziwego świata.
I choć to były dosłownie ułamki sekund, to dla Jerzego była to cała wieczność, której jedynym celem było pokazanie mu jego końca.
W końcu ostrze zagłębiło się w podłoże, lecz ofiary grenadiera nie było na swoim miejscu.
Zamiast tego zobaczył, jak Polak zrywa się na równe nogi kilka metrów dalej i z włócznią w garści wbiega, do wykutego w ścianie łuku.
— Złap mnie, jeśli uwaszasz, sze jesteś dość dobły — usłyszał jeszcze, nim autor tych słów został pochłonięty przez mrok panującej w tunelu.

***

Jerzy pędził przed siebie, najszybciej jak tylko mógł. Niestety jakość oświetlenia tunelu pozostawała wiele do życzenia. Miejscami wręcz tonął w mroku. Jednak nie to w tym momencie zaprzątało jego myśli.
Musiał znaleźć odpowiednie miejsce do dalszej walki. Jean z całym swoim ekwipunkiem był zdecydowanie za trudnym przeciwnikiem, by pozwolić mu na dyktowanie warunków.
Z tego, co udało mu się ustalić, sam stracił już dwadzieścia pięć punktów życia, wraz z tym zadrapaniem koniuszkiem szabli, która omal nie zakończyła tej walki.
A o ile się nie mylił, to Jean stracił chyba piętnaście punktów. Może i nie była to duża różnica, lecz z obecnym rozłożeniem sił robiła dość sporo.
— Nie fajnie… Bałdzo nie fajnie… — mruknął do siebie, gdy w biegu omal nie wpadł do pionowego szybu. Na szczęście Runy na mijanej ścianie świeciły na czerwono, dzięki dosłownie w ostatniej chwili uniknął lotu w nieznane.
Dobrze, że nie musiał się martwić, o to, że Jean miałby problem z odnalezieniem go w tym labiryncie. Z tego, co zdołał, ustalił, w całym tym swoim przesadzonym ekwipunku Jean, miał jeszcze jakieś ustrojstwo, które pokazywało mu mapę otoczenia.
W tym momencie minął kolejny zakręt, a jego oczom ukazał się widok, którego mimo wszystko nie spodziewał się znaleźć.
W pierwszej chwili wydawało mu się, że widzi pogrążony w półmroku las. Masa drzew wyrastała wprost z kamiennego podłoża, pnąc się do góry majestatycznymi pniami, by ostatecznie ginąć w mroku, gdzieś pod sklepieniem.
— Napławdę? — rzucił do góry, próbując przebić spojrzeniem panującą tam ciemność.
Oczywiście odpowiedziała mu cisza. I to taka, której chyba nigdy nie dał rady zmącić żaden dźwięk.
Jerzy jednak nie zamierzał z tego powodu marudzić. Miał plan do wykonania i nie wiadomo jak mało czasu.

***

Dostrzegając ruch w wejściu do jaskini, sięgnął prawą ręką po rękojeść znad ramienia i zmieniając ją w kamę, cisnął bronią przed siebie. Nie miał jednak czasu na dokładne wymierzenie, co skutkowało tym, że chybił celu o jakiś metr i wbiła się w podłoże.
— No w końcu… — podsumował Jerzy, opierając się pierwsze z brzegu drzewo. — Ile moszna na ciebie czekać…? Myślałem, sze z tym twoim ustrojstwem pójdzie ci szybciej, a wychodzi, sze jednak nie jesteś tak doskonały, jak się łozchodzi.
— Jeśli ci tak śpieszno do zakończenia tego pojedynku, to czemu ciągle uciekasz? — odparł brązowowłosy, podchodząc bliżej, a na jego ustach pojawił się pewien siebie uśmiech. — Choć można było się tego spodziewać, że na nic innego nie będzie cię stać w tak beznadziejna sytuacja.
— Beznadziejne…? — powtórzył blondyn. — Beznadziejne to jest to, sze znów mam za pszeciwnika jakąś puszkę. Co to? Sezon na konsełwy?!
Jednak zamiast odpowiedzi otrzymał lecącą w jego stronę włócznię grenadiera. Polak jednak zdołał się przed nią uchylić, choć ta przeleciała mu kilka centymetrów przed oczami, ocierając się przy tym z cichym zgrzytem o kamienną korę, odłupując kawałek.
— Ładnie to tak pszeływać innym? — spytał już bez żadnych dodatkowych problemów z wymową, ponownie spoglądając na Jeana. Jednak i tym razem zamiast otrzymania odpowiedzi zafundowano mu konieczność uniknięcia wrogiego ataku, tym razem wyprowadzonego mieczem.
— Może i nie, ale takich jak ty trzeba pozbywać się jak najszybciej — skwitował, wyprowadzając cięcie wyciąganym z pochwy sztyletem
— Moje szycie… — zaczął Jerzy, wykonując salto do tyłu, za wszelką cenę chcąc zwiększyć dystans między nimi. Lądowanie niezbyt pewnie, próbował przez chwilę nie doprowadzić do upadku. —… mo…je spławy…
Oczywiście żaden, ale to żaden przeciwnik nie byłby sobą, gdyby nie wykorzystał takiej okazji i nie próbował go wyeliminować. A nadchodzące cięciem szabli wyprowadzone zza głowy wydawało się ku temu wystarczające.
Widząc zbliżającą się klingą i nie mając innego wyjścia, Jerzy użył Doskoku, znikając brunetowi z oczu.
Ten zdawał się właśnie na to czekać. Nim szabla zdążyła, dotknął skalnego podłoża, wypuścił sztylet i wolną ręką sięgnął do jednej z kieszonek, po czym rzucił za siebie granatem.
Ułamek sekundy później całą komorą wstrząsnęła eksplozja, a dym i skalne odłamki znacząco ograniczyły widoczność w miejscu trafienia.

Gdy w końcu widoczność wróciła do normy, w miejscu eksplozji można było zobaczyć, że zamiast podłoża, znajdowała się potężną dziurę o średnicy ponad metrów i której nie było widać dna.
— O rzesz ku….! — krzyknął wesoło Jerzy, trzymając się kurczowo rękojeści katany i majtający stopami jakiś metr nad wejściem, jak i kilkanaście centymetrów od krawędzi wyrwy. — Ale urwał! Dobrze, że mnie tam nie była. Choć szkoda Kamakiri…
W rzeczywistości radość była tylko połowiczna. Myśl, że mógłby znaleźć się, w epicentrum tej eksplozji sprawiała, że kolana miał jak z waty.
Niestety nie miał czasu na takie myśli, bo choć jemu udało się uniknąć szkód w eksplozji, to również jego przeciwnikowi nie wyrządziła żadnych szkód.
— I znów to samo — rzucił Jean w jego stronę. — Nic, tylko uciekasz jak tchórz. Widać taka twoja natura.
— To twoje zdanie — odparł Jerzy, zapierając się nogami o ścianę jaskini. Wyciągnąwszy katanę, zrobił obrót w powietrzu i wylądował nad krawędzią dziury. — A moje zdanie jest takie, że twoje mniemanie o sobie jest mocno przesadzone. To jak? Tańczymy dalej?
— Ale ja prowadzę — oznajmił mu Jean, rzucając kolejnym ładunkiem, co w konsekwencji wiązało się z kolejnym skokiem w dal w wykonaniu blondyna w celu uniknięcia obrażeń.
Los jednak chciał, że tym razem niedane mu było wylądować w upstrzonym przez siebie miejscu, gdyż gdzieś w połowie drogi spotkał się ze swoim przeciwnikiem.
Jednak brązowowłosy musiał chyba nie uwzględnić ich wspólnego pędu w chwili ich spotkania, co skończyło się tym, że obaj uderzyli o ścianę jaskini, po czym wpadli do nowo odsłoniętego szybu.
Lecieli w nieznane, ale żaden nie przerywał walki. Szamotali się między sobą, kopiąc i uderzając, co rusz zyskując nad sobą przewagę, by chwilę później stracić ją na rzecz przeciwnika.
Jednak gdzieś pod nimi dało się w końcu dostrzec nikłe światełko, które z każdą chwilą powiększało się, zwiastując rychły koniec lotu.
Widząc to Jerzy, aktywował Bastion, gdyż upadek po takim locie jak nic by go zderwirtualizował.
Nie docenił jednak trzeźwego myślenia przeciwnika, gdyż ledwie minęła aktywacja jego „ostatecznej deski ratunku”, przestrzeń między nim a Jeanem wypełniła się jasnym światłem.
— Spróbuj teraz wylądować — usłyszał złośliwą uwagę, domyślając się, że właśnie jego moc została zanegowana.
— Proszę bałdzo — rzucił i odpychając się obiema nogami od napierśnika przeciwnika, posłał go w dół, jednocześnie przygotowując się do jednej z najtrudniejszych ze swoich sztuczek.
Sztuczki wymagającej zarówno odpowiedniego wyczucia czasu, jak i nerwów ze stali, które mimo wszystko zdążyły już zostać nadszarpnięte.
Czekał, patrząc na zbliżający się grunt, wypatrując tego właściwego momentu. Ściany szybu, zdążył już się skończyć, przechodząc w obszerną jaskinię o wysokim sklepieniu, a on dalej czekał.
Wreszcie nadeszła ta chwila.
Licząc, że niczego nie pomylił, obrócił się plecami do ziemi, i cisnął kataną, tam skąd przyleciał.
I choć nie miała szans dolecieć do kamiennego lasu, to i tak spełniła swoje zadanie.
Nim bowiem jego ciało zetknęło się z kamiennym podłożem, doskoczył do broni. A fakt, że leciała do góry, w chwili zetknięcia się z nią, Polak momentalnie stracił całą dotychczasową prędkość. W efekcie upadł impetem równym upadkowi z kilkunastu metrów, zamiast liczącego w sekundach lotu.
Co ciekawe, kawałek od niego z ziemi zbierał się jego przeciwnik, którego pancerz i tym razem spełnił swoje zadanie, choć Polak podejrzewał, że i tak to lądowanie musiało kosztować bruneta całkiem ładną ilość życia.
— Masz dość? — spytał Jerzy, podnosząc się. W myślach mimo wszystko liczył na odpowiedź twierdzącą. Nawet jeśli wszystko, co wiedział o Jeanie, wskazywało, na co innego.
— Przymknij się… — warknął brunet.
— Zmuś mnie — odparł blondyn, po czym zamachnął się przywołaną chigiriki, chcąc uderzyć obciążnikiem w głowę opancerzonego przeciwnika i zakończyć występ.
Ten jednak chyba miał inne plany co do dalszego przebiegu starcia, bo ponownie odskoczył swoim Hiperskokiem.
I nawet nie przejął się zbytnio, gdy po jego napierśniku przejechała klinga rzuconej w jego stronę katany. Siła i kąt, pod jakim go trafiły nie były na tyle istotne, by pancerz miał co redukować. Jednak, gdy do ciśniętej broni dołączył również jej właściciel, to już nie było mu do śmiechu.
— Sajonała — rzucił jeszcze Polak, wbijając w szyję przeciwnika ostrze kamy.
Lądując wśród rozsypujących się cyfrowych resztek Jeana, zamachnął się obiema broniami i odwoławczy je, odłożył rączki na swoje miejsce.
— Ale wiesz co? — zapytał, choć nie miał mu już kto odpowiedzieć. —Dzięki. Pomogłeś mi się lepiej poznać. I ostatecznie, to ty pszegłałeś uciekając.

***

Antresola w Centrum Zony jak zawsze świeciła pustkami. Miało to być miejscem spotkań, dla odwiedzających świat, przed tym, jak wybiorą sobie atrakcję. Jednak, że mało kto tu zaglądał, to nie było komu tu przesiadywać. Ale lokalizacja na obrzeżach Międzysektora, w połączeniu z zerowym reklamowaniem się w sieci nie mogła dawać innych efektów.Lecz jak twierdził Sigma niedługo miało się to zmienić.
— No dobła, to, z jakiego powodu chciałaś się spotkać? — zainteresował się Polak, dosiadając się do jedynego zajętego stolika. — Tylko nie mów, że zapomniałem o ułodzinach twojej siostły?
Tego z całą pewnością wolałby uniknąć. Czarne włosy do ramion i czarny strój zasłaniający całe ciało poza jednym szarym okiem, które jednym spojrzeniem potrafiło przewiercić człowieka na wylot, pozostawiając jedynie wrażenie, że wszystko, co miałeś w środku, zapadło się w sobie, do rozmiarów atomu.
Tak… Enigma była osobą, której lepiej było nie podpadać. Nawet jeśli nigdy nie powiedziała ani słowa.
— Nie — odpowiedziała, sprawiając, że kamień spadł mu z serca. — Te są za miesiąc.
— A więc o co chodzi?
— Naprawdę nie pamiętasz?
— Jakbym pamiętał, to bym się nie pytał jak głupi — stwierdził, opierając się o stolik i pochylając w jej stronę.
— Niech ci będzie — westchnęła.
Następnie szybciej, niż zdążył, wstała i pochylając się przez stolik, pocałowała go w czoło.
— Wszystkiego najlepszego z okazji dwuipółmiesięcznej rocznicy współpracy — oznajmiła z uśmiechem, gdy Jerzy, mając chwilową zawieszkę, wpatrywał się w dziewczynę z lekko otwartymi ustami i oczami jak pięciozłotówki.
— Z..załaz… Co…? — wydukał w końcu.
— To, że od dziesięciu tygodni i pięciu godzin z piętnastoma minutami pracujemy razem — wyjaśniła, prostując się i opierając ręce na biodrach, dodała. — A teraz…
Podejrzewał, że pauza ma za zadanie nadać większej dramaturgii kolejnym wieściom, lecz te nigdy nie nadeszła. Zamiast tego, po jakich dwóch sekundach postać Walkirii zniknęła.
— Spróbuj mnie złapać! — usłyszał, a gdy spojrzał w tamtą stronę, jakieś dwadzieścia metrów dalej ujrzał gnającą przed siebie dziewczynę, która kierowała się do .
— Och, ty nieznośny, mały, różowy…! — rzucił, zrywając się na równe nogi i puszczając się biegiem za nią.
Ta dziewczyna nigdy nie pozwalała się nudzić w swojej obecności. I Jerzy liczył, że tak pozostanie na zawsze.

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments